![]() |
|
Kwestie różne, ale podróżne. Jak nic z powyższego o podróżowaniu Ci nie pasuje, pisz tutaj... |
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2008
Miasto: Okuninka latom, a Biala Podlaska zimom.
Posty: 574
Motocykl: R1100GS
Przebieg: :dupa:
![]() Online: 2 miesiące 4 tygodni 16 godz 7 min 14 s
|
![]()
Się nie martw. Przylecą jak czereśnie zaowocują.
![]()
__________________
https://www.youtube.com/watch?v=-8uedG1fs2Q |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 409
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 5 dni 4 godz 10 min 53 s
|
![]()
Jednak popołudnie dla mnie a nie pracy. Hydraulicy nie dali rady, elektrycy również więc mam wolne.
A jak wolne, to wracam do Biesowiska. Fazik chciałby, by tam jakieś tajemnice uchylać... To całe morze tajemnic. Może się sporo wylać. W sensie nic złego. Po prostu jakiś niekontrolowany ciąg wydarzeń, niesiony na fali wspomnień i emocji. Kiedyś prowadziłem dziennik tej imprezy... Mało z czego byłem tak zadowolony jak z tego dziennika. To był dziennik w stylu Dziennika Maszynisty. Kiedyś, przed laty wrzuciłem na forum linka do tego filmu. Dzisiaj dalej jest on dostępny ale za pieniądze/abonament. Film jest doskonały. Przede wszystkim wyróżnia ten film scenariusz i dialogi. ma on w sobie coś z braci Blues, elementy magii ze snem na jawie. Jestem przekonany, że mój dziennik byłby znakomitym scenariuszem do czegoś podobnego. Z siebie zrobiłbym narratora. Tylko i wyłącznie. W stylu Tarantino pojawił bym się w jakiejś scenie udając... Kogo mógłbym udawać...? Mam! Siebie. Ze mną jest duży problem. Od jakiś 15-stu lat. Problem wywołał narastający stres. Wynikiem - chęć opowiedzenia/dopowiedzenia wszystkiego. Otworem paszczowym. W końcu, po 15-stu latach doszedłem do wniosku, że lepiej zmienić... spodnie. Pisanie to inna bajka. Ja piszę dla siebie, nie dla was. W sensie przy okazji dla was. Z mówieniem/gadaniem jest inna sprawa. Erzatzem jest gadać do samego siebie jak tu - pisać w ten sposób, ale to już na bank choroba. No więc jako narrator (z podstawionym głosem Fronczewskiego) spisałbym się jak długopis. Niestety... Dziennik zaginął. Wyszła by z tego gruba książka. Sam scenariusz do filmu/dokumentu trzeba by było zdrowo pociąć. Prowadziłem w tym dzienniku "skorowidz" powiedzeń. Z jednej tylko imprezy, było tych powiedzonek kilkadziesiąt i to już wyselekcjonowanych. Jak człowiek prowadzący warsztat 4x4 mógł sobie kupić... karawan? Karawan na bazie mercedesa (bodaj 124), który miał być bazą do... kampera. Kurwa... ludzie. Z haseł, które przy karawanie padały można było by wypełnić całą noc kabaretową. Bo to niezły kabaret był... Na koniec, ktoś na tylnej, zakurzonej czarnej szybie - nawiązując do profesji właściciela, dopisał mu palcem (po szybie) hasło reklamowe: reanimujemy trupy. I tak dalej, i dalej, i dalej... Prawdziwe/właściwe Biesowisko trwało gdzie indziej, dużo wcześniej... Zaczęło się na badaniach lekarskich w Wyższej szkole Morskiej w Gdyni. Świeżo po maturze, z jednym bdb na świadectwie dowiedziałem się, że z takimi ocenami, to wszystkie uczelnie techniczne czy tam inne astronomiczne, stoją przed nami otworem. I to była szczera prawda. Zaprawdę wystarczyło tylko zdać maturę ustną z fizyki. Wszyscy, którzy się tego podjęli i zdali, radzili sobie potem znakomicie na studiach. Wszyscy... Że niby licznie, jak celebryci do szczepień... No nie. Matura ustna z fizyki f-cznie była świętym Grallem ale żeby ludziska walili drzwiami i oknami, by stanąć oko w oko z Bolkiem? Już to było prawie niemożliwe, bo Bolek miał rozbieżnego zeza. Kruchy miał swój system. Już wiecie... 5-ty, 10-ty itd. Bolek też miał system. Przede wszystkim mówił bardzo szybko i do tego niewyraźnie. - Bszzzz t..dd.dbrz arż ton... siadaj. Ale nikt nie stał... Wszyscy siedzieli jak skamieliny jakieś, w pełnym zatwardzeniu z nadzieją jednakowoż, "że to nie ja padnę ofiarą". Bolek bez wskazywania palcem, do któregoś z nas się zwracał z... tym czymś... znaczy bzyczeniem, szemraniem, cholera wie, jak to nazwać. Nikt nie wiedział do kogo, bo ten zez, no i... pała. Znaczy ktoś dostawał pałę. Jedynym, który złamał system Bolka... byłem ja. Kiedyś, w trzeciej klasie to było, po prostu na kolejne "pytanie/zadanie" rzucone przez Bolka w rozstrzelany wzrokiem eter, nagle wstałem i odpowiedziałem... podobnym bzyczeniem! Nie wiem, jak to się stało... Po prostu wstałem i to zrobiłem... Zapadła taka cisza, że... jakby w tym momencie wpadła do sali mucha (Mucha czytaj!), to... Sobie coś tam wyobraźcie. No więc ja stoję a wszyscy sierdzą. Ja wstałem z bzyczeniem przed sakramentalnym "siadaj". Ten wyraz/słowo zawsze było czytelne. Cisza... Mucha lata w zwolnionym tempie... Próbuję spotkać się z oczami Bolka... Nagle Bolek eksploduje! Eksploduje całym potokiem bzyczenia, szemrania i Bóg sam wie, czego jeszcze... By na końcu wszyscy usłyszeli wyraźne (ale dalej szybkie): - Siadaj, bdb. I tak się stałem fanem fizyki. W TE nie uczyłem się niczego. Miałem jeden zeszyt do wszystkiego a były to czasy, kiedy sprawdzało się zadane lekcje do domu. Mój zeszyt był pusty. Czasami z matmy coś napisałem, czasami. Po otrzymaniu bdb z fizyki, zeszyt powoli zaczął się zapełniać notatkami z tejże. W piątej klasie (jak wspominałem gdzieś tam wcześniej) mieliśmy już elementy analizy matematycznej pochodne funkcji, rachunek różniczkowy i całkowy. Nagle zacząłem to wszystko rozumieć. Fizyka zaczęła mi się naprawdę podobać a za nią przekonałem się do matematyki, jako potrzebnego w życiu narzędzia. W życiu, w którym chciałbyś zrobić coś więcej niż zamówić dwa piwa i potem jeszcze trzy. No dobra wziąłeś się za bary z połową skrzynki i brylujesz potem z algebry hasłem: jebnąłem 12 piw! A, że byłeś w brytyjskim barze, to ci się rozjechało z układu dziesiętnego w niebyt starego funta z 20-stką szylingów i 240-stu pensów. Tyle było warte twoje 12 piw. Do tego obudziłeś w łóżku z babką, która jeszcze wczoraj była uroczą blondynką o wdzięcznych kształtach a rankiem, brytyjską raszplą. Nic dziwnego, że angielscy żeglarze tyle czasu spędzali na morzu - nomen omen. No więc... Jestem obecny na badaniach zdrowotnych w Wyższej Szkole Morskiej, bo zdałem maturę ustną z fizyki na bdb. Zdrowotnie byłem ogólnie bardzo sprawny. Niestety mam jedną przypadłość. Kupując materiał dla mamy w sklepie, zachowywałem się jak Dalton. On tez kupował materiał w sklepie, tylko dla żony. - Szanowna pani czy ten czerwony, co wygląda na zielony, to jest niebieski? Ci, co zdawali na nawigację musieli obowiązkowo przejść kompleksowe badanie oczu. Po zdaniu matematyki i fizyki z cyframi to ja sobie radziłem znakomicie na każda odległość. Nazwał bym siebie nawet Sokole Oko ale... Pani pokazała mi tablice z jakimiś kółkami i plamkami, w których ja te liczby miałem znaleźć... Zatem przede mną nagle wyrosło widmo WKU. takie to były czasy, że szkoły zawodowe/średnie od razu informowały WKU, że na rynek pracy wchodzą absolwenci tychże. By uciec przed wojskiem absolwencka młodzież starała się przed wojskiem uciec. Drogi ucieczki były różne. Dla mnie droga prosta były studia. Wszystko szło świetnie, ale wydechło na tym, co nawet polubiłem. Padłem na liczbach... Zanim jednak padłem konkretnie na ryj, pojechałem z moimi kumplami z klasy w stronę Mazur. Mój przyszły szwagier, który zaraził mnie literaturą młodzieżową dwa lata wcześniej miał bzika na punkcie Pana Samochodzika. To on wymyślił i wdrożył do realizacji arcyplan. Naszym celem było się przemieszczać śladami tegoż! Scenariusz? Boski. To miała być podróż za jeden uśmiech. P.S. Muszkinie, zdzwonimy się.
__________________
Jam nie Babinicz... Ostatnio edytowane przez El Czariusz : 25.06.2025 o 16:42 |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 409
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 5 dni 4 godz 10 min 53 s
|
![]()
Na tym podwórku, gdzie będą rosły czereśnie ptaki są.
Na obecnym - miejskim, zero. "Rewitalizacja" zrobiła swoje ale o tym późnniej. Tymczasem Strażnik Domowy przycięła laurowiśnię, która zdominowała "nasz osobisty ogródek" od strony głównej szasse. Wybijają się w tym ogródku cztery małe dęby, ułamany jesion, kasztan, buk i grab. Je przesadzę na podwórze podlaskie w listopadzie. Widzę tam aleję z czereśni. Dużo tam widzę ale muszę dobrze przewidzieć miejsce. Jak już wspominałem, będzie mały sad. Będzie dąbrowa. Fąb Kacperka (wnuka) już zyskał blisko 1,5m i na przeprowadzkę ostatni dzwonek. Fąbek czerwony Marysi też ma się coraz lepiej. Ukorzeniam teraz sezonowane przez zimę pędy laurowiśni. Za późno co prawda wyjąłem je z sypialni ale zobaczymy. Rozmnożę też cisa, który nam ładnie w ogródku rośnie. Bardzo lubię cisa. Ja w ogóle lubię drzewa. Nie wiem, czy ja wcześniej drzewem nie byłem. Ja się wśród drzew dobrze czuję. O reszcie już wspominałem (brzóz kilka, czarne morwy itd.). Tuba co rusz podsyla mi kosynierskie tematy. Tym razem Romka od byków (coś dla Fazika). On też spec od klepania. To ek twierdzi, że teraz babki to do dupy są. Za miękkie, podobnie większość tanich ostrzy, będącymi tylko kawałkiem blachy, co kucia nie zaznała i procesów hartowania. Jak remontowałem mieszkanie trzy lata, to miałem duży brulion "do remontu". Pora wrócić do zagadnienia. Na wsi będę przekładał podłogę, wymieniał instalację elektryczną i kładł te, których nie ma. Najpierw muszę wyrównać poziomy bytowe w mózgu, bo ten przypomina oczy Bolka. Rozbiegany, szumy tylko i bzyczenie.... A'propos siadania muchy i bzyczenia. Sezon w pełni. https://www.facebook.com/share/v/15KYr2cQ7v/
__________________
Jam nie Babinicz... Ostatnio edytowane przez El Czariusz : 26.06.2025 o 06:58 |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 409
Motocykl: Wrublin
![]() Online: 5 dni 4 godz 10 min 53 s
|
![]()
Należy przestać "leczyć" ludzi.
To ich najszybciej uleczy. Mamy wyjątkową zdolność do samoleczenia. Słomiany zapał. Wszyscy mi to zarzucali. Wszyscy dorośli. Opinia docierała zewsząd. Zdolny ale leniwy, to pierwszy stopień oceny był. Finalnie - słomiany zapał. Zasadniczo po rozwodzie rodziców zostałem sam jak palec. Z siostrą tłukłem się o byle co. Jako starsza nienawidziła mnie szczerze. Jeszcze na starej chacie (przed rozwodem) rzuciła we mnie pękiem noży z szuflady. Nie nie. Nie, żeby postraszyć. Żeby przynajmniej okaleczyć. Tak okaleczyć, bym już nie mógł jej dokuczać. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałem. Nie wiedziałem o tym przez całe dekady. Dowiedziałem się o relacji starszej siostry z młodszym o 1,5 roku z bratem, dopiero kilka lat temu. Kłócisz się z siostrą, robisz jej na złość wiedząc jednak, ze to prawo nękania, jest twoim prawem na wyłączność. Nie daj Boże z prawa chciałby skorzystać obcy. Wtedy z brzdąca zamieniasz się w tygrysa... Oczywiście w tygrysa lepiej niż w bociana np. Zdecydowanie lepiej to wygląda ale ty wtedy i tak nie myślisz takimi kategoriami. Myślisz kategoriami szybkiej obrony i ataku. Kiedy zagrożenie zostaje zlikwidowane, wszystko wraca na stare tory. Ten proces jest konieczny i się w pewnym momencie kończy. To taka wielopokoleniowa mądrość. Udało mi się jakoś przez to przejść i potem na długie lata zapadłem w letarg trwania. A słomiany zapał...? To cudowne zjawisko. Jeżeli jakieś dziecko zasługuje na to hasło, to znaczy, że cały czas szuka swojej, indywidualnej ścieżki. Dobry rodzić, w sensie obserwator, będzie słomianemu dorzucał słomy ile wlezie. Wie o tym hodowca trzody. Systematycznie wymienia słomę w oborze, by tworzyć komfortowe warunki do wzrostu bydła ![]() Oczywista trza wiedzieć, żeby to wiedzieć i żeby ten proces przebiegał "porządnie". Ja wiedziałem tylko, że jestem słomianym zapałem. To była bardzo powierzchowna ocena. Nie wiele mająca wspólnego z rzeczywistością. Tym niemniej skoro moja siostra była wybitnie zdolna, to wszyscy uważali, że i ja taki jestem. Kiedy ona siedziała w książkach i nikt nie musiał jej zaganiać do tychże i w ogóle do nauki, to i ze mną będzie podobnie, skoro nie miałem praktycznie problemów z nauką. Mogło być dużo lepiej, gdyby któremuś z rodziców chciało się mnie dopingować do większego zaangażowania w uczeniu się. W ogóle nie czułem takiej potrzeby, realizowałem się doskonale w słomianym zapale. Próbowałem wszystkiego, co przyciągało moją uwagę. A najbardziej moją uwagę absorbowały ćwiczenia fizyczne, wspierane wrodzoną dla każdego dziecka cechą - rywalizacji. Wewnętrzna siła motywacyjna, którą każdy z nas ma. W późniejszym procesie socjalizacji dziecka ta siła w idealnych warunkach przechodzi w potrzebę pomocy innym ale... nie o tym. U mnie wszystko stało na głowie. Nikt się mną nie interesował, poza lejącą mnie od czasu do czasu siostrą. Moja kreatywność skupiała się zatem na tym, jak jej "oddać". Na szczęście słomiany zapał pchał mnie jeszcze w innym kierunku. Jesteśmy najbardziej kreatywni wtedy, kiedy brakuje nam narzędzia do zabawy. Narzędzia o którym wiemy, że istnieje i by zabawa szła, musimy je po prostu zrobić/zdobyć. Nie miałeś łyżew, ślizgałeś się na butach. ktoś miał wytartą, kauczukową podeszwę i but sam jechał. Ty nie miałeś, więc albo rezygnowałeś albo czekałeś aż powstanie ze ślizgania czysty lód i wtedy już szło. Przecież wszyscy się ślizgali a ty co...? Im bardziej stromo, tym różnice między butami się zacierały. Bo ten na kauczuku miał cykora a ty nie. Dopóki nie fiknąłeś potężnego orła. Więc brałeś sanki i na tym stromym zjeżdżałeś tak długo aż tafla lodu powstała. Od razu byłeś level wyżej. Jak zajumałem siostrze białe, babskie figurówki wszyscy koledzy na dzielni się ze mnie śmieli. ja "zmotywowany" zjeżdżałem na tych figurówkach z góry, gdzie oni bal się zjechać na sankach. Raj był, gdy siostra z nich wyrosła. na cienkiej tafli lodu wszyscy próbowaliśmy hokeja na butach. Zbijaliśmy sami kije. jak ktoś dostał prawdziwy, to był gość. Ale i tak ja tych wszystkich "frajerów na butach" objeżdżałem babskimi figurówkami jak leszczy. Palant... palantem był ten, któren nie umiał grać w tę banalną grę. Polska, podwórkowa wersja nie polegała na odbijaniu piłki. Trza było podbić kijem najpierw odpowiednio wyprofilowanego (jak osełka do kosy) knypla i jak ten się unosił (w trudnym do przewidzenia kierunku), dopiero w niego f-cznie walnąć by poleciał za drużynę broniącą. Wszystko uczyliśmy się od siebie na podwórku a zawsze było od kogo. Dzisiaj wszyscy mają piłkę w domu i nikt nie gra. Za moich szczenięcych czasów była tylko jedna piłka na pół osiedla i wszyscy w nią młócili od rana do wieczora. Jedni lepiej, drudzy gorzej. Nawet gruby grał. Na bramce ale grał. Jak ktoś był gruby, z automatu się "negatywnie" wyróżniał. Tak, wszyscy z niego kpili ale to od niego zależało, jak do tego podejdzie czy przetrwa tą nawałę i jeszcze się odszczeknie, czy podda. Ilu było wtedy takich grubasów? Relacje się wykuwały na podwórku a nie w okienku smartfona. Skarżenie się na zły los, było oznaką słabości. Dzisiaj patriotycznym obowiązkiem. Tak. To ja znalazłem (jako dziadek) więcej cierpliwości do nauki dzieci jazdy na rowerze. Dzisiaj ją mam. W stosunku do Juniora nie miałem a szkoda. próbowałem wnuki wprowadzać na coraz wyższy level. To m.in. jazda "na stojaka". Nie udało mi się. Nie udało, bo nie pokazywałem tego na rowerze sam. W przedszkolu Kacpra (połączonym ze szkołą podstawową do której uczęszcza Marysia) wprowadzono konkurs na "dojazd rowerem" do rzeczonego. oczywista pod kontrolą rodziców. nagle przed szkołą zaroiło się od kolarzy. Ja o tym nie wiem ale... Któregoś listopadowego, późnego popołudnia zajeżdżam na chatę Juniora. Dzieci zachwycone niespodzianką wskakują na rowery, by pokazać, że one już "po ulicy same jeżdżą". Kacper krzyczy: - Dziadek! Patrz, patrz! No to patrzę a on próbuje jazdy na stojaka! Droga boczna, gruntowa, z koleinami i nagle FIK. Leci przez kierownicę, salto mortale ale... szybko dosiada brykę i dalej nadaje: - Widziałeś, widziałeś?! I on i ja wiedziałem, ze nie chodzi o przypadkowe salto mortale, tylko pedałowanie na stojąco. jak się nauczył...? Podejrzał u starszych dzieci. No i musiałem tak stać i patrzeć ![]() I tak raz zarazem. Tym czasem wyszła babcia i już... - Jezu Kacper! Ty się zaraz wywrócisz! No i babcia wykrakała. Widząc babcię, popisówa miała być juć na tip top i na pełnej pydzie wjechał do sąsiada. Nie wyrobił się na kostce i... zniknął w tujach! Babcia przerażona a dziadek...? Ciemno już było i babcia zagoniła Kacpra do domu. gdyby nie wyszła, była by jazda po ciemku na pydzie. Jeszcze wyższy level. Dziecko w smartfonie, to czas stracony. W domu rodziców smartfon i tv istnieje tylko w ściśle określonych granicach i jest kilkunastominutową nagrodą. I to pod warunkiem, że "program" jest edukacyjny. U nas podobnie ale daję ciut więcej czasu, bo ta chwila wytchnienia się przydaje wszystkim. Maks pół godziny. No chyba, że oglądamy Krzyżaków albo Zorro (klasyk, oczywista nie w wersji animowanej). Ja nie miałem takich rodziców, a bardzo chciałbym. Stąd jestem niedorozwojem, jakim jestem. Fizycznie ostatni raz "męczyłem" towarzystwo na zakończenie Antypedaliady. Dwa wieczory, w których f-cznie zdałem sobie sprawę, że "ja nie umiem". Tego się już nie da nadrobić. Patrzę szerzej na ten step szeroki, który jeszcze przede mną i już za mną. Nic lepiej nie odda mojego stanu, jak kultowy obraz z Nowowiejskim. Nie chodzi o zemstę... Scena, kiedy wsiada na koń i znika nam z oczu... Jego małą ojczyznę Azja zamienił w zgliszcza. W powieści Sienkiewicza poniósł zasłużoną karę. Moja małą ojczyzną są teraz babcie i wnuki. Widzę więcej niż Nowowiejski... Wszyscy widzieli. Czytali, oglądali... Pies to trącał. Nic się nie zmieniło. Wiem, że ciężko za mną podążać. Życie jest jak rzeka. Najpierw źródło, potem strumień. Co stanie na jej drodze to jedno, ale nieuchronnie płynie w dół. Jeszcze tli się nadzieja... Tymczasem zapylacze przygotowane do stratyfikacji. ![]() ![]() ![]() ![]() I do lodówki.
__________________
Jam nie Babinicz... |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Historia pewnego pomysłu czyli zapraszamy na Letni Zlot FAT 2013 | Mat | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 53 | 19.04.2013 08:15 |