|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jun 2009
Miasto: Kamieniec Wrocławski
Posty: 3,133
Motocykl: XT660Z-konik garbusek
Przebieg: Ł
![]() Online: 4 miesiące 3 tygodni 6 dni 19 godz 21 min 34 s
|
![]()
Jochen,jeśli Pojechałeś na fshut,to Dawaj foty czołgów
![]()
__________________
Stary nick: Raviking GSM 505044743 Żądam przywrócenia formuły "starego" Forum AfricaTwin...... ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Słońce radośnie przygrzewało, więc jako istota ciepłolubna spojrzałem w przyszłość z optymizmem i ruszyłem przed siebie w kierunku Presova. Przed samym Presovem miałem zamiar zaliczyć jeszcze jeden zamek, ale gdy zobaczyłem jego sylwetkę na szczycie wysokiego wzgórza, na które nie prowadziła żadna droga dojazdowa, którą choćby częściowo legalnie można by wjechać (tylko szlak dla pieszych turystów), odpuściłem. Nie żebym wymiękł (prawdziwy pieprzony amerykański twardziel nigdy nie wymięka), ale cały zamek był zabudowany gęstym rusztowaniem ekipy prowadzącej renowację, więc doszedłem do jedynie słusznego wniosku, że zasuwanie w motocyklowych gaciach i buciorach z kaskiem pod pachą na sporą górę w upale topiącym asfalt tylko po to, żeby zobaczyć rozgrzebany plac budowy po prostu nie ma sensu. Znacznie przyjemniej było jechać w rozpiętej kurtce i czuć na skórze ciepłe powietrze letniego popołudnia. Zamek se poczeka, jak go już Havranki skończą budować, to się może pofatyguję.
Ku mojemu wielkiemu zadowoleniu w każdej mijanej wiosce w oczy rzucało mi się przynajmniej kilka szyldów z napisem „Ubytovanie” z różnymi dodatkowymi szczegółami w zależności od miejscówki. W ludzkim języku oznacza to tyle, co kwatery noclegowe do wynajęcia – tego właśnie oczekiwałem, poczucie bezpieczeństwa znacznie wzrosło, bo czarno na białym widziałem, że gdziekolwiek mnie nie zaprowadzą reporterskie ścieżki, wystarczy zapukać tu, albo ówdzie, a wygodne spanie po pracowicie spędzonym dniu mam zagwarantowane. A jeśli ja, to i Mauro z Mrówką również. W tej sytuacji stwierdziłem, że nie ma co kombinować, rezerwować, spinać się, tracić czasu na wybieranie raju noclegowego, tylko trzeba cisnąć gdzie oczy poniosą, a droga zaprowadzi, zobaczyć co się da, a po zmroku wziąć pierwszy lepszy nocleg i spoko. Na tych radosnych rozmyślaniach czas szybko mijał i ani się obejrzałem, gdy wokoło mnie jak spod ziemi wyrosły dumne budowle Presova. Miasto, jak miasto, raczej brzydkie niż ładne, z rodzaju tych, które się zapomina zanim na dobre wyjedzie się poza rogatki. Do przyjazdu Maura było jeszcze trochę czasu, a zatem ruszyłem dalej w stronę Przełęczy Dukielskiej – po drodze był fajny zamek, czołg też, a na samej przełęczy postanowiłem się dotankować pod korek po polskiej stronie granicy za złotówki, po to żeby zaoszczędzone w ten sposób eurasy wymienić z bratnią ludnością słowacką na płyny innego rodzaju. Zameczek machnę szybciutko, pomyślałem, przy czołgu pstryknę parę fotek, potem skok na przełęcz na Orlen i ani się obejrzę jak będę z powrotem w Presovie i na spokojnie uwiję gdzieś przytulne gniazdko dla przybyszy i dla siebie, które stanie się też miejscem wieczornej libacji (wszak gościnni Słowacy co krok kuszą ubytovaniem). Żyć, nie umierać! Kilka kilometrów za Presovem, z lewej strony, na szczycie pokaźnego wzgórza za miejscowością Kapusany pojawił się mój zamek (Kapusiansky Hrad). Nono, całkiem ładny – mruknąłem pod nosem. Zjechałem z głównej drogi, pokręciłem się w prawo – lewo po Kapusanach i w końcu trafiłem na wąską asfaltową dróżkę prowadzącą w górę zamkowego wzgórza. Nono, nieźle, się gra, się ma! – ucieszyłem się. Jak się człowiek rodzi w czepku, to tak już jest. Wygodny dojazd do celu, nawet się nie zgrzeję w tym upale. I tak ma być! Gdy jednak dojechałem do linii lasu, czar prysł, a wraz z nim moje sny o potędze. Położył im kres toporny szlaban skutecznie blokujący dróżkę, zamknięty łańcuchem z kłódką. Franca była taka długa i tak złośliwie umieszczona, że pieszy, lub rowerzysta jakoś był w stanie się przecisnąć bokiem, ale motocyklista nijak. Do tego momentu jednak moja wola zobaczenia zamku z bliska była na tyle silna, że stwierdziłem iż żaden pieprzony szlaban nie będzie pluł mi w twarz. Postanowiłem zaryzykować. Zostawiłem Afrykę pod szlabanem i ruszyłem pod górę. Ryzyko polegało na tym, że kasku nie chciało mi się ciągać ze sobą, więc zostawiłem go na lusterku, a torba z klamotami była przypięta jedynie dwoma ekspanderami. Nie posiadałem żadnej wiedzy o poziomie uczciwości wśród Kapusianskiej ludności tubylczej, więc już na starcie liczyłem się z tym, że po zejściu z góry okaże się, że podróż będę musiał kontynuować w berecie, a na pozostałe dni będzie musiała mi wystarczyć aktualnie używana bielizna. No ale przecież miało być bez napinki, prawda? W 40-to stopniowym popołudniowym upale targanie każdego zbędnego grama to czysty masochizm, a ja masochistą przecież nie jestem. Drogi pod górę nie będę opisywać, bo najchętniej bym o niej szybko zapomniał. To była droga przez mękę – ciągnęła się bez końca stromo pod górę, najpierw na szczyt wzgórza, a potem jeszcze spory kawałek szczytem do samego zamku. Zamek, który z dołu prezentował się efektownie, w środku był oczywiście totalnie rozgrzebany (renowacja, panie...), tu górka piachu, tam betoniarka, tu jakieś kamienie, druty i worki z cementem, a nad wszystkim czuwał starszawy, wąsaty, brzuchaty stróż w siateczkowym podkoszulku na ramiączkach słowem – mało klimatycznie i średniowiecznie. Świadomość, że mogłem sobie darować wspinaczkę i hektolitry wylanego potu niespecjalnie poprawiła mi samopoczucie. Dodatkowa świadomość, że długa nieobecność przy stojącej na bezludziu pod lasem Afryce zapewne spowoduje znaczne uszczuplenie mojego skromnego dobytku też nie pomagała. No ale cóż – powiedziało się „A”, to trzeba powiedzieć i „B”. Droga w dół była znacznie łatwiejsza, z tego powodu, że odbywała się w dół właśnie. Dokulałem się jakoś do Afry i tu – ano, niespodzianka pana Janka! Wszystko na swoim miejscu, nie ruszane, nie grzebane, nie zginęło absolutnie nic. Z jednej strony poczułem wyrzut sumienia, że niesłusznie posądzałem społeczność Kapusan i okolicznych przysiółków o niecne zamiary, a z drugiej ciepło zrobiło mi się na sercu i wzrosła wiara w człowieka. Wskoczylem na krowę i z lekkim sercem pomknąłem w stronę Dukli… 13. Kapusiansky Hrad.JPG Kapusiansky Hrad widziany z drogi prowadzącej do Svidnika i na Przełęcz Dukielską 14. Kapusiansky Hrad.JPG Widok z zamkowego wzgórza górującego nad okolicą 15. Kapusiansky Hrad.JPG Bryła zamku spod pakamery stróża 16. Las Kapusany.jpg Droga w dół to już spacerek 17. Kapusiansky Hrad.JPG Ostatni rzut oka na zamek i w drogę!
__________________
AT RD07A, '98, HRC |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
Kierowca bombowca
![]() |
![]()
Jazda na tym odcinku to była czysta przyjemność. Temperatura powoli robiła się znośna, pęd powietrza skutecznie usuwał ślady pieszej wędrówki w górę i dół wzgórza zamkowego, a w głowie coraz bardziej krystalizowała mi się wizja zimnej piany, no bo przecież nie samą wodą żyje człowiek..
W miarę zbliżania się do Przełęczy Dukielskiej coraz uważniej rozglądałem się dookoła, bo zależało mi na tym, żeby nie przegapić pamiątek bitwy, która rozegrała się na tych terenach jesienią 1944 roku. Niemcy stworzyli tu umocnienia nazywane Linią Arpada, które to umocnienia napierająca ze wschodu Armia Czerwona postanowiła szybko zdobyć potężnym uderzeniem pancernym (ok. 1000 czołgów) wspieranym przez ponad 3000 dział, oraz moździerzy i ponad 120 000 żołnierzy. Niemcom ten pomysł nie za bardzo się spodobał, a właściwie to się całkiem nie spodobał, więc odmówili współpracy i zamiast pozwolić marszałkowi Koniewowi szybko przełamać obronę i w kilka dni dojechać do Muszyny, stawili zacięty opór. Skutki tej niekoleżeńskiej postawy były opłakane, a walki zamiast parę dni trwały kilka miesięcy i kosztowały życie ok. 200 000 żołnierzy po obu stronach, z których wielu nigdy nie zostało odnalezionych. Ofensywa Ruskich została zatrzymana, a Koniew stracił ok. 130 000 żołnierzy (oficjalnie. Znając jednak towarzyszy radzieckich i ich politykę informacyjną można spokojnie założyć, że rzeczywiste straty były duuużo większe). Niemało spośród nich padło ofiarą smutnych panów z NKWD, którzy szli za plecami nacierających oddziałów i skutecznie wybijali żołnierzom pierwszoliniowym pomysły cofania się pod naporem niemieckiego ostrzału. Trzeba przyznać, że posiadali mocne argumenty, takie nie do odrzucenia, nadziewając każdego wątpiącego w taktykę dowództwa sołdata śmiertelną dawką ołowiu. W samej dolinie rzeki Iwielki w kilka wrześniowych dni poległo kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy, gdy doszło tam do zaciętej bitwy pancernej, stąd do dziś nosi ona nazwę Doliny Śmierci. Jeszcze wiele lat po wojnie na okolicznych polach straszyły wraki wypalonych czołgów i transporterów opancerzonych. Snując takie mało radosne refleksje ani się obejrzałem, gdy dojechałem do Svidnika pod przełęczą. Kolejne małe, nieciekawe miasteczko przez które na szczęście nie trzeba przejeżdżać, bo nawet droga woli je ominąć bokiem. Przy drodze już na wylocie na Duklę jest tu jednak jeden ciekawy obiekt, a mianowicie jeden z licznych w tych okolicach pomników upamiętniających bitwę. Ten akurat poświęcony jest bitwie pancernej, a tworzą go 2 czołgi - sowiecki T-34/85 (taki, jak Rudy 102, którym pomykali nasi słynni czterej pancerni) i niemiecki PzKpfw IV (typowy wół roboczy Panzerwaffe). T-34 były używane w armiach bloku wschodniego jeszcze wiele lat po wojnie i do dziś sporo się ich zachowało, najczęściej jako elementy rozmaitych pomników i cmentarzy wojskowych, za to czołgów niemieckich jest niewiele i każdy z nich to prawdziwa gratka. Gdy co jakiś czas któryś zostanie znaleziony w bagnie, czy korycie rzeki, najczęściej osiąga astronomiczną cenę i albo trafia do zachodniego muzeum, albo (częściej) do prywatnej kolekcji. Panzer IV ze Svidnika to ciekawy egzemplarz, bo w zasadzie kompletny i świetnie zachowany. Uzbrojony w doskonałą długolufową armatę przeciwpancerną KwK 40 kalibru 75 mm, oraz wyposażony w tzw. Schürzen, czyli boczne osłony chroniące przed pociskami kumulacyjnymi (pocisk kumulacyjny trafiał w ekran ochronny i uwalniał energię w przestrzeni pomiędzy osłoną, a właściwym pancerzem dzięki czemu nie był już w stanie go przetopić i zaszkodzić samemu czołgowi, oraz załodze). Był to podstawowy czołg niemiecki, podczas wojny wyprodukowany w największych ilościach w wielu wersjach. W porównaniu do Panzer IV, słynnych Panter i Tygrysów obu typów było naprawdę niewiele i najczęściej tworzyły one odrębne jednostki pancerne (tzw. Schwere Panzer Abteilungen). Tyle dywagacji historycznych - pod pomnikiem akurat napatoczyła się grupa słowackich motocyklistów, dzięki czemu mam na pamiątkę fotkę na czołgowym pancerzu. 18. Svidnik Panzer IV.JPG Fajnie było połazić po czołgach. Dziecko się budzi w człowieku.. ![]() 19. Svidnik Panzer IV.JPG Jarzmo armaty KwK 40 20. Svidnik Panzer IV.JPG Ciekawie jest móc porównać przeciwników, gdy stoją obok siebie 21. Svidnik Panzer IV.JPG Wylot lufy armaty Panzera 22. Svidnik Panzer IV.JPG
__________________
AT RD07A, '98, HRC Ostatnio edytowane przez jochen : 06.04.2018 o 10:28 |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Krótki skok na TET rumuński. | madafakinges | Trochę dalej | 99 | 13.04.2023 16:07 |
Kamyk z Bartangu, czyli Tian-Szań & Pamir solo. 7-20.VII 2017 | bukowski | Trochę dalej | 185 | 09.03.2019 21:03 |
Baby na Motóry 2017, czyli VI zlot czarownic | zaczekaj | Lejdis | 7 | 01.07.2017 23:02 |
Hiszpańska Słowacja, czyli Wypad na Czarny Ląd - Maroko [Kwiecień 2010] | podos | Trochę dalej | 313 | 29.08.2011 15:55 |