![]() |
|
![]() |
|
Narzędzia wątku | Wygląd |
|
![]() |
#1 |
![]() |
![]()
Lubię takie relacje
![]() Czekam na następny odcinek .
__________________
|
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 13.Sargiukh-Jil 03.07 111614-111873/259 Ranek budzi nas lekką mżawką i jakimś hałasem. To znów samochód. Tym razem przywiózł właściciela łąki do pracy. Niczego sobie nie robiąc z naszej obecności wziął się do koszenia. Wychynąwszy z namiotu w geście pojednania podnoszę rękę krzycząc zwyczajowe dzień dobry! Człowiek z kosą odpowiada tym samym, tylko unosi rękę z kosą. Dość to dwuznaczne. Widać jednak uśmiech na twarzy, więc będziemy żyć. Uspokojeni zbieramy obóz i ruszamy w drogę. Zatrzymujemy się w miasteczku po owoce i coś do picia. Przy drodze sprzedają tu przepyszną kukurydzę soloną. Materiał szkoleniowy: Syn pomaga ojcu. W miejscu zupełnie przypadkowym zatrzymujemy się na śniadanie. Tu odnajdujemy piekarnię a w niej dwóch Gruzinów, braci, piekących w tradycyjnym tu piecu placki chlebowe. Kupujemy chleb i bierzemy się do jedzenia a na to wychodzi Gruzin z piekarni i proponuje kawę. Sahara? %$(*&@%$^? (drugie słowo bardzo trudne do wypowiedzenia) Wybieram Sahara. No i kawa jest taka jak na ten region przystało. Mała, drobno zmielona, wręcz na pył, zmieszana z taką samą ilością cukru, zalana wrzątkiem. Delektujemy się nią zagryzając świeżym, gorącym chlebem stojąc przy obładowanym motocyklu, obserwując mijający tu wolno czas i psa szwędającego się po poboczu. Do szczęścia brakuje tylko… no niczego nie brakuje. Chleb się skończył, kawa wypita. Trzeba ruszać. Po drodze zatrzymując się jeszcze na przesłodką mimo tony soli na niej kukurydzę gotowaną, dojeżdżamy do Jeziora Sevan. Gdzieś przeczytałem, że Jezioro Sevan zajmuje 5% powierzchni kraju. Jest największym jeziorem Kaukazu i jednym z najwyżej położonych jezior na świecie. Patrzymy właśnie z perspektywy drogi na lustro wody na 1916m n.p.m. a przed nami 78X56km linii brzegowej do objechania. Jedziemy główną drogą pomiędzy trakcją nieczynnej kolei a brzegiem jeziora. Na brzegu stoją opuszczone dawno ośrodki wczasowe, zapomniane bungalowy, niedokończone inwestycje, budynki gospodarcze i betonowe szkielety. Po drugiej stronie drogi, za torami łagodnie piętrzą się szczyty wzniesień szczelnie przykryte chmurami. Tak wygląda wschodnie wybrzeże. Po kilkunastu kilometrach, opuszczone albo pozamykane budowle ustępują miejsca przyrodzie. Jest rześko mimo słońca a małe zaludnienie w tej części Armenii, pozwala myśleć o zastanych widokach, jako o pustkowiu, mimo z rzadka mijanych wiosek. Niedługo zabraknie benzyny. Jedziemy w kierunku Vardenis. Jest to zupełnie łatwe do momentu, kiedy droga zamienia się w dziury poprzedzielane kawałkami starej nawierzchni a motocykl wznosi się i opada jak na falach sztormu. Wkoło nie widać żadnych zabudowań. Zwalniamy do 20 km/h. Miejscami droga poprawia się i przez kilkaset metrów można cieszyć się nierozdygotanym obrazem. Potem już tylko przyroda. W pobliskim miasteczku chcemy kupić coś na ognisko. W naszym mniemaniu nie było. W następnym sklepie też aż w końcu dotarliśmy do Vardenis z jego archaiczną architekturą i drogami nieremontowanymi od lat. ![]() ![]() ![]() ![]() ![]() Na jednej z ulic, ze starego dystrybutora tankujemy za pomocą dwóch panów z obsługi i jednego ucznia. ![]() Dystrybutor lichy, ale benzyna dobra. Kupujemy coś na kolację w miejscowym, samoobsługowym sklepie przy wielkim placu w kształcie ronda. Wracamy na drogę nad jeziorem i jedziemy na zachodnią stronę jeziora Sevan. Tu jednak nieprzerwany ciąg chaszczy, błotnistych płycizn albo zabudowań, zniechęca nas do szukania miejsca na obóz. Zawracamy w Yeranos i oczom naszym ukazuje się groźnie zwisająca w oddali chmura burzowa. Wygląda jakby ogonem zaczepiła o szczyt góry. Rzuca błyskawicami i kłębi się na naszych oczach, zalewając niezbyt odległą okolicę smagającym deszczem i próbując wyrwać swój groźny ogon górom. Podobno tutejsze zjawiska atmosferyczne są jedne z najgroźniejszych dla ludzi. Często można dostać piorunem, wicher łamie drzewa a fale na jeziorze osiągają nawet do 2etrów! Nic dziwnego, jesteśmy przecież dwa kilometry bliżej nieba. Na domiar złego, po drugiej stronie miasta, od którego się oddalamy, tworzy się podobne monstrum, zalewające wszystko szarym strumieniem siekącej wody pomrukując w rytm częstych błyskawic. Mamy szczęście, bo do nas dociera tylko wiatr próbując przewrócić motocykl i trochę siekącego deszczu. Kiedy wiatr nieco słabnie, zauroczeni tym niesamowitym pokazem sił natury, wracamy do miejsca, w którym mamy rozbić obóz. Żeby urozmaicić sobie drogę, jedziemy najbliżej jak się da linii brzegowej. Całe jezioro to park narodowy. Można jednak jeździć tam wszystkim a linia brzegowa w miejscach przebywania licznego tu ptactwa jest zabezpieczona przed ingerencją ludzi dodatkowym, wyglądającym na naturalny nasypem, co tworzy coś w rodzaju fosy i zniechęca do biwakowania w tym miejscu. Mniej więcej w odległości 100 do 300m od jeziora ciągnie się alternatywna do asfaltowej, droga szutrowa. Jest niezłej jakości i tylko wielkie kałuże po niedawnej nawałnicy czasem ją przerywają. Miejsca na biwak pełno aż trudno się zdecydować. Przez około 40km tej drogi, zbaczając co jakiś czas nad brzeg i wracając na szlak, mijając pasterzy na koniach, trafiamy na świetne miejsce na nocleg. Rozbijamy namiot, rozpalamy małe ognisko, gotujemy wodę z jeziora na herbatę. Wera robi kolację z pieczywa i czegoś w rodzaju serka topionego. Wchodzimy do lodowatej wody żeby opłukać kurz z drogi. Jest tak zimna, że żyły kurczą się do grubości włosa, serce wali jak oszalałe i wszystko w człowieku mówi uciekaj! Nurkowanie powoduje natychmiastowy, przeszywający ból głowy jakby była ściskana imadłem i niezależną od woli chęć wyskoczenia na brzeg. Mimo to da się tu wytrzymać 15 minut. Po tej namiastce krioterapii gramy w karty w towarzystwie roju jaskółek mieszkających po sąsiedzku. Tylko szalejące w oddali burze przypominają, że nie zawsze jest tu tak sielsko. Chowające się na noc słońce po przeciwnej stronie jeziora, wydłuża cienie aż do zmroku. Jaskółki zamieniają się miejscem z nietoperzami, owady przestają grać, ciężkie chmury wiszą nieruchomo, zmęczone koncertem z piorunów, tafla wody jakby zastyga w bezruchu i noc wpuszcza na niebo drogę mleczną. Koniec dnia zagania nas do namiotu. Tu jest wszystko a na dodatek nikogo nie ma. Dla dociekliwych: N40.44612 E045.42601 http://goo.gl/maps/wfemK
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Feb 2013
Miasto: Lisków
Posty: 250
Motocykl: TransAlp PD06/PD10
![]() Online: 6 dni 19 min 58 s
|
![]()
Cii, Sławekk bo dalej nie pojedzie i co będziemy czytać?
![]() CeloFan, czyń swą powinność, bo opowieść zacna, a i zdjęcia ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() Wtedy nie miałem pojęcia że do jeżdżenia po takich drogach trzeba specjalnych opon i specjalny motocykl ![]() 14.Jil-Areni 04.07 111873-112314/441 Motocykl nabiera masy. I zmienia barwy. W nocy rozpadało się i pada z przerwami do rana. Znów jednak mamy szczęście i pakujemy już prawie suchy namiot. Teraz wracamy do północnej części jeziora żeby objechać je zachodnim brzegiem do miejsca gdzie byliśmy wczoraj. Po drodze śniadaniowe zakupy w miejscowym sklepie i jedzenie w najlepszej restauracji świata. Tym razem jezioro mamy po lewej. Na motocyklu, przy drodze z widokiem na …przestrzeń. Mijamy jezioro i w mieście Martuni, odbijamy na południe Armenii. Na zachodniej stronie jeziora pełno owadów od rana. Więc je uwalniamy w takim oto miejscu. W mieście robimy zakupy na bazarze przy drodze. Ten człowiek zna nasz język. 7 lat pracował na Stadionie 10-lecia w Warszawie. Prócz nas nikogo tu nie ma a o tym, że gdzieś w pobliżu ludzie powinni być, świadczy tylko droga wyłożona asfaltem, meandrująca wśród owalnych, porośniętych wysokogórską łąką wzniesień. To przełęcz Selim. Leży na 2410m n.p.m. i jest przedsionkiem jednej z dziesięciu prowincji Armenii, Wajoc Dzor. Za którymś z łagodnych zakrętów i trochę poniżej przełęczy, oczom naszym ukazuje się przedziwny budynek. Jest podłużny, zbudowany z równo ociosanych jak klocki kamieni, zwieńczony lekko spadzistym dachem z kamiennych płyt. Przestronne, niczym nie zastawione wejście do budynku wręcz zaprasza do odpoczynku od palącego słońca i upału. To zajazd kupiecki z 1332r. zwany Karawanseraj. To część Jedwabnego szlaku, gdzie na trzy dni mogli zatrzymać się wszyscy, niezależnie od koloru skóry czy wyznania. Budowle takie podobno były budowane co około 40km, bo tyle mógł przejść od świtu do zmierzchu objuczony towarem wielbłąd. Tak jak kupcy w XIV wieku, teraz my wchodzimy do środka w poszukiwaniu chłodu. Mimo wolnego dostępu do tego miejsca, nie jest ono zdewastowane czy w inny sposób jakoś szczególnie zaznaczone obecnością czasów nowożytnych. Błogi chłód, zapach świeżego powietrza, nastrojowe snopy światła bijące ze specjalnych otworów w dachu i cisza tu panująca, przywodzą na myśl filmy z przygodami Indiana Jones. Każdy krok odbija się stłumionym echem od grubych kamiennych ścian. W tym kraju czuje się i widzi że zabytki stają się zabytkami, kiedy mają przynajmniej pięćset lat. Spędzamy tu około pół godziny, nie mogąc zostawić tego komfortowego miejsca. W końcu wygrzebujemy się siłą woli na spiekotę. Jedziemy dalej. Zjeżdżając stromizną wśród skał i ostrymi zakrętami w dolinę, pomyślałem, że znajdziemy zamek w pobliżu Yeghegis, ale poległem. Może to przez temperaturę, bo żar aż wzbudza powietrze, które drży załamując obraz. Widoki za to powaliłyby największego malkontenta i przeciwnika takich podróży. Prócz motocykla, jedynie rower albo piesza wędrówka daje możliwość poczucia na sobie tej krainy, jej kontrastów, zapachu. Nawet temperatura sięgająca 40 stopni w cieniu jest tu pozytywnym przeżyciem i odczuwa się ją, jako jedność z miejscem, przez które się przejeżdża. Tak właśnie zawsze wyobrażałem sobie świat nietknięty ręką inżyniera budowlanego, naturalne piękno przyrody, wkomponowane w nią ludzkie osady i żyjących tam w zgodzie z naturą ludzi gdzie turysta bywa atrakcją dla miejscowych. Przejechawszy całą dolinę, znów wspinamy się. Tym razem na przełęcz gdzie w najwyższym jej punkcie stoi brama Zangezur, dzieląca prowincję Sjunik i Wajoc Dzor. Kilka kilometrów za bramą, nasze oczy cieszy turkusowego koloru jezioro. W ten sposób zjeżdżając z M2, dojeżdżamy do miasta Sisian, gdzie miała na nas czekać wieża obronna sprzed wieków. Zabytek odnalazł się w Noravan, kilka km za Sisian. Ściana budynku stercząca spośród zarośniętych trawą odłamków dawnej budowli, górowała nad butelkami i złomem porozrzucanym tu i ówdzie. To tyle. Wracamy na M2. W Sisian, mieście o komunistycznej architekturze, tankujemy motocykl, odnajdujemy jedyny tu bankomat i jedziemy do głównej drogi, przypadkowo odnajdując Zorac Karer. To poustawiane w nieznany nam wzór kamienie, niektóre z otworami w środku. Takie ormiańskie Stonehenge. To nienaturalne skupisko kamieni umieszcza się w epoce brązu. Wstąpimy tu jednak w drodze powrotnej. Wyjechawszy na główną drogę, przejeżdżamy jeszcze trochę kilometrów i zatrzymuję się tuż przed Goris, żeby znów podziwiać widoki. Jest chłodno, wieje silny wiatr i jest słonecznie. To co zobaczyliśmy to nie statyczne głazy, twierdza obronna ani dolina wypełniona rwącą rzeką jakich tu nie mało. To znów aura ma tu dominujące znaczenie w kształtowaniu widoków. Przed nami rozpościera się bezkresne pole wrzosu albo innej rośliny, przemieszane z połaciami łąki wysokogórskiej. Nie było by w tym nic dziwnego, gdyby nie zaowalona jak czoło walca chmura sunąca po wrzosie prosto na nas, gniotąc wszystko co się w niej znajdzie. Zjawisko jest wielkie na całą szerokość przełęczy. Wiem że to nic, że najwyżej byśmy jechali chwilę we mgle, że to tylko skondensowana para wodna ale coś mi mówi że to irracjonalne zjawisko powinno zostać bez nas w środku. Kończymy pożerać ciastka, zawracam motocykl na pustej drodze. To przyczółek naszej misji. To tu właśnie zawracamy do domu. Teraz będzie tylko bliżej i bliżej. Tu zaczyna się koniec naszej wyprawy. Oglądamy widziane wcześniej z daleka Zorac Karer. Około 7500 lat temu ktoś postawił w pionie ponad 220 kamieni, zrobił w niektórych otwory. Do tej pory nikt się nie domyśla po co. Krótki dojazd z głównej drogi, mały figiel a skończyłby się wywrotką. W porze deszczu wjazd tutaj motocyklem na szosowych oponach byłby niemożliwy. TDM radzi sobie bardzo dobrze, choć Wera musi opuścić wygodne miejsce z tyłu. Zawieszenie pracuje w całym zakresie. Mijamy wyżej wspomniane pięknie położne Jezioro Spandarian, które jest jednocześnie rezerwatem. Mieliśmy tu rozbić obóz ale ta zła chmura za nami... Przy bramie Zangezur zatrzymujemy się po owoce. Kierujemy się w stronę Erewania, ale że zastał nas późny wieczór, nie możemy znaleźć miejsca na obóz i zatrzymujemy się w hotelu blisko miasteczka Areni. Właściwie jedno miejsce na obóz było idealne, ale zanim się rozpakowaliśmy, przyjechało dwóch młodych ludzi białym zaporożcem i chcieli z nami wypić swoją skrzyneczkę z piwem. Jeden twierdził że był najemnikiem w wojsku i strzelał do Azerów a drugi zabijał ich nożem. Miałem pewne wątpliwości co do tego pięknego miejsca, więc się oddaliliśmy. Oto to miejsce... Że było trochę chodzenia, sporo postoi to i znienacka zastał nas późny wieczór. Dodatkowo jesteśmy w prowincji Ararat a tu wszędzie pola, pola, pola. Szukamy hotelu. Traf chciał że daleko nie ujechaliśmy w ciemnościach. Hotel jest usytuowany przy drodze przy budkach z wszelkimi pamiątkami i ozdóbkami. W środku i na zewnątrz widać, że ząb czasu ukruszył to i owo, ze ścian gdzieniegdzie odpada tynk a jedna nawet jest pęknięta dzieląc budynek na dwa. To efekt trzęsienia ziemi, które zdarza się tu co jakiś czas. Pokój (najlepszy ze wszystkich według zapewnień właściciela) jest dość czysty. Wystrój ścian obitych materiałem współgra ze starymi meblami. Do dyspozycji mamy około 30m2. Cena 5 tyś AMD, co daje około 39 zł. Po kolacji z kebabu i napojów gazowanych w barze hotelowym, idziemy spać. Motocykl stoi na tyłach hotelu. Dla dociekliwych: N39.73614 E045.24369 http://goo.gl/maps/bRxOk
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 15.Areni-Ptghni 05.07 112314-112580/266 Rano idziemy na kawę do pobliskiej budki. Jest około 7:00. Uprzejma starsza pani robi nam mocną kawę i każe usiąść na krzesełkach przyniesionych z zaplecza. Prosimy jeszcze o ciastka i tak oglądamy budzącą się do życia okolicę. Po kawie idziemy pożegnać się z właścicielem hotelu i oddać klucze. Jest u siebie i wspomina o Noravank, miejscu gdzie trzeba być będąc w Armenii. Właściciel hotelu mówi że jeśli nie byliśmy w Noravank to znaczy że nie widzieliśmy prawdziwej Armenii. Trudno ominąć taką atrakcję będąc tak blisko. Krótka konfrontacja z mapą i jedziemy. Już sama droga w którą skręcamy przejeżdżając przez mostek, robi duże wrażenie. Jedzie się głębokim wąwozem z czerwonej skały po asfaltowej krętej drodze. Na dużej wysokości widać wejścia do jaskiń. Na pewno mieszka tam wiele nietoperzy. Cień skał chroni przed porannym słońcem. Wokół pustkowie i my. Do Noravank dojeżdża się kręta i stromą drogą. Właściwie monastyr jest widoczny z daleka, ale tylko dla wprawnych oczu bo zlewa się ze skałami za nim. Został założony w 1205 roku ale nie jest najstarszą budowlą tutaj, bo wcześniej stał tu kościół z IX czy X wieku. Jak nie przepadam za zabytkami sakralnymi, tak kościół ten jest wyjątkowy. Mistrz o imieniu Momik wyrzeźbił tu wiele płaskorzeźb, chaczkarów, prawdopodobnie też wszystkie zdobienia zewnętrzne, drzwi i schody prowadzące na piętro. Jestem pod wrażeniem kunsztu, klimatu panującego we wnętrzu, położenia monastyru i drogi prowadzącej tutaj. Właściciel hotelu mówil prawdę. Tu jest skondensowana część historii i taka właśnie jest Armenia. Jeszcze tylko łyk wody. Kilka słów z ciekawskimi dzieciakami. Wracając kanionem, znów podziwiamy surowe piękno gór. Teraz wyjeżdżamy na drogę w kierunku Erewania. Daleko nie ujechawszy, skręcamy w alternatywną drogę która wiedzie przez rozległą dolinę. ...i ma swoich mieszkańców. Widać też szczyt świętej góry Ormian. Zatrzymujemy się tylko po owoce z bazaru. Mijamy Erewan. Za stolicą Armenii, Erewaniem skręcamy na zachód, do Echmiadzin, gdzie stoi najstarszy chrześcijański kościół. Tak myślałem aż do teraz. Teraz wiem, że podziwialiśmy kościół św. Hripsime w Echmiadin. Też unikatowi i objęty ochroną UNESCO ale z VII wieku. Ignorantem człowiek się rodzi, potem jest i taki sam pewno umiera … Czyżby ktoś ćwiczył oko? Z drogi, z daleka podziwiamy archaiczną elektrownię atomową w Metsamor, zbudowaną na… uskoku tektonicznym. Podobno jest uznawana za najbardziej niebezpieczną elektrownię na świecie, właśnie ze względu na swoje położenie. Jest bardzo gorąco. Skręcamy w boczną drogę i kręcimy się po prowincji. W końcu brakuje paliwa. Zatrzymujemy się na tankowanie na obwodnicy Erewania. Tutaj sprzedawca częstuje nas wodą z zamrażalnika, kupujemy lody, rozmawiamy z nim o motoryzacji w Polsce i Armenii. Czas płynie powoli. W Ashtarak Wera kupuje owoce. Swoim przyjazdem robimy sporo zamieszania. Każdy coś mówi, komentuje. Jeden człowiek zaprasza nas do siebie na imprezę. Nawet policjant z zainteresowaniem ogląda motocykl, pyta o nasz kraj i inne sprawy. Tutaj też dojrzewają chyba najpiękniejsze dziewczyny w Armenii. Za Artashavan z ulicy widzimy litery alfabetu armeńskiego ustawione na wzgórzu. Trzeba zobaczyć. Ledwo doszliśmy do pierwszej z liter, podchodzi do nas pewna Rosjanka. Tłumaczy że fotografia zrobiona przy pierwszej literze swojego imienia przynosi szczęście. Prowadzi nas najpierw do W, potem do A. Od tej pory sytuacja rozwija się nadzwyczaj szybko i niespodziewanie. Za chwilę mimo sprzeciwów jedziemy za mercedesem do daczy nieopodal Erwania na grila i inne pyszności. Armeńczysy są nadzwyczaj gościnni i ufni. Zapraszają, karmią, poją i każą spać. W żaden sposób nie dając przy tym znać, że jest się nieznajomym włóczęgą-motocyklistą z niewiadomoskąd. Traktują nas jak rodzinę wręcz. A skoro tak, więc według starej tradycji armeńskiej, kobiety w kuchni, mężczyźni nie w kuchni. Dużo by opowiadać, ale w skrócie tylko napiszę, że tego popołudnia i wieczora, zyskaliśmy prawdziwych przyjaciół. Dla dociekliwych: N40.26638 E044.57242 http://goo.gl/maps/89rGe
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
|
![]() ![]() 16.Ptghni-Akhaltsikhe 06.07 112580-112910/330 Rano wyspani, po śniadaniu i kawie, obdarowani prezentami i po wymianie teledanych z żalem wyruszamy do domu. Wcześniej jednak krótka sesja zdjęciowa. Kierujemy się do granicy z Gruzją, ale przez Erewań... ...i znów przez Ashtarak gdzie kupuję na bazarze dużo świeżo palonej, zmielonej przy mnie kawy a Wera tradycyjnie już, owoce. Kawa natychmiast zdominowała zapachy w tankbagu. To ostatni dzień w Armenii. Widoki nie pozwalają skupić się na drodze. Skręcamy nie w tą drogę co trzeba nie dowierzając GPS ale i tu jest klimatycznie. Wyjeżdżając z tego pięknego i ciekawego kraju w którym mieszkają wyjątkowi ludzie, można odnieść wrażenie że ledwo się zobaczyło, ledwo musnęło i poczuło to co Armenia ma do zaoferowania. Granica Armeńsko-Gruzińska na drodze M-1 to właściwie dwa szlabany z budkami we wsi po stronie Armeńskiej i w miarę nowoczesne przejście po stronie Gruzińskiej. Ostatnie budynki przed granicą. Formalności i tu i tu liczymy w minutach. U Armeńca sprzedającego ubezpieczenia (chyba) sprzedajemy resztę gotówki. Nie żeby miał kantor. Po prostu zrobił nam uprzejmość biegając po kolegach i zbierając pieniądze na wymianę! Zaprasza też na poczęstunek ale stanowczo odmawiamy. Co za ludzie... To LUDZIE. Nie dojechawszy do szlabanu, jeszcze dwóch młokosów zatrzymuje nas krzykami, biegnąc do motocykla. Zatrzymuję się a oni w tył do swojego domu i wracaj w te pędy z rękoma pełnymi owoców. To dla nas. Tych rozpromienionych twarzy chłopców mających radochę z tego że dzielą się tym co mają z obcymi (bo tak to odbieram), biedy w jakiej mieszkają i piękna ich kraju nękanego wiecznie zatargami, nie da się zapomnieć. Wydaje się że szczęście jest nie tam gdzie nam wygodnie i gdzie są pieniądze. To stan umysłu zupełnie niezależny od majątku. Każdy człowiek którego tu w Armenii napotkaliśmy, świadczy o tym całym sobą a chłopcy ci są tego wizytówką, pieczęcią, potwierdzeniem i esencją. Oba kraje, Gruzję i Armenię można fotografować bezustannie i zawsze będzie się miało wrażenie że coś może umknąć i trzeba więcej i więcej. To znów Gruzja. Od upału odpoczywamy na opuszczonej stacji benzynowej. Po drodze zatrzymujemy się przy ruinach zamku ale przysięgam, nie wiem gdzie to jest. Gdzieś po drodze po prostu. Jedziemy dalej. Asfalt jak stół a wiraże... A tutaj następne świadectwo wojennej przeszłości tego państwa. Obiad oczywiście przy drodze nad rzeką. W ogóle często jemy to co znajdziemy przy drodze. Można wtedy rzeczywiście poczuć miejscowe zwyczaje kulinarne. Poza tym nie można temu miejscu odmówić uroku. Zatrzymujemy się na noc w pierwszym napotkanym hotelu w Akhaltsikhe, choć nie tak od razu. Otwarty w 2009 roku czyli całkiem nowy hotel. Do centrum miasteczka pieszo idzie się około 10minut. Po drodze sklep spożywczy, kafejki internetowe i fryzjerzy w hurtowej ilości. Pokój z widokiem na ulicę i ...kota na drzewie ale ruch jest nie za duży. ![]() Motocykl stoi przed hotelem zastawiony przenośnym barem i krzesłami. Właścicielem jest Armeńczyk. Chudy i wysoki typ z prostymi włosami w kolorze smoły i takimi samymi sowimi oczami. Nosi się w spodniach od dresu i marynarce. Nieustępliwy jeśli się wejdzie do hotelu ale ustępliwy jeśli nieustępliwie kręci się głową na jego propozycję ceny. Negocjacje zaczynają się od 80GEL(36Euro) na pierwszym piętrze gdzie wchodzę wleczony niemal siłą żeby popatrzeć na pokój a kończy się na 30GEL(14Euro) i 3 Dolary na parterze przy wyjściu, kiedy jednak przełamuję opór. Nie można odmówić. Właściciel ma kolegów o aparycji silosu zbożowego i spojrzeniu betoniarki ale o gołębim sercu. Z radością dzielili się swoją zupą i muzyką DiscoGruzja z wydajnego magnetofonu. Pokój nie zaskoczy niczym Europejczyka z Polski. TV Sat, WiFi, łazienka w kafelkach, droga wykładzina zamiast linoleum na podłodze, czyste firanki, zasłony i szyby. Brak robaków, grzybów i innej fauny i flory. Klimatyzacja. Od razu robimy odpowiedni, właściwy zmęczonym podróżnikom, wystrój w pokoju. Po spacerze do centrum, pełni wrażeń wracamy do hotelu. Pranie, kąpanie, na kolację arbuz w hotelu i spać. Dla dociekliwych: N41.638411 E42.999658 http://goo.gl/maps/qLsQ4
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie. https://www.facebook.com/CFact1/ |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Rumunia 2016 (opis) "O górach, drodze w chmurach i o kłopocie w błocie" | CeloFan | Trochę dalej | 52 | 27.07.2017 22:25 |
Szwendając się... [Turcja, Gruzja - 2012] | mikelos | Trochę dalej | 62 | 28.01.2013 12:27 |
Camerun, a moze i dalej... [2012] | Mirmil | Trochę dalej | 155 | 17.08.2012 20:00 |