Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25.03.2012, 21:35   #1
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Dzień 13, 18 luty

Noc. Leżymy w namiocie na pustkowiu o romantycznej nazwie La Cebolla. W wąwozie górskim na wysokości 2000 m. A tu pada. Zbierać szybko manatki i spadać? No dobra, nie siejmy paniki. Jest sucho jak pieprz, może wsiąknie? Ustalamy, że dopóki nie leje, śpimy dalej.
Po jakimś czasie, kiedy słyszę, że chwilowo przestało, wychodzę z namiotu za potrzebą. Dobrze, że mam czołówkę, bo chyba namiotu bym z powrotem nie znalazła… Stoję przez chwilę na dworze. I rozumiem już, co znaczy „cisza aż dzwoniła w uszach”. Nie ma dookoła nic. Nawet szumu wiatru…
Na ziemi ciężko znaleźć ślady po deszczu – wszystko pięknie wsiąka. Czyli możemy spokojnie spać do rana…

Rano sprzątamy butelki z wczorajszego wieczora, śniadanko i ruszamy w głąb parku. Nie dam sobie dziś odebrać kierownicy Przy śniadaniu mijają nas dwie cysterny z wodą i aż trąbią ze zdziwienia, co my tu robimy


Mamy według Garmina ok. 40 km do przełęczy. Za nią jest małe jeziorko i (podobno) schronisko. Droga prowadzi wąwozem. Szuter, raczej szeroki, choć po raz pierwszy trafia się tarka i telepie nami przez 10 km. Po drodze widzimy ekipę z namiotami i pickupem – to jedyni ludzie, jakich spotkamy.
Niestety pogoda nie za ładna, pochmurno i szaro.




Ale i tak droga robi wrażenie.

Tak mniej więcej do 3500 m n.p.m. droga łagodnie idzie do góry, mijamy czasem strumyczki i nawet zielono dookoła nich jest (głównie trawa pampasowa, widać ją na zdjęciu poniżej). Przy jednym ze strumyczków widzimy cysterny, które rano nas mijały. Pompują wodę. Ciekawe, gdzie ją wiozą…



Przed nami widać szczyty i przełęcz, na którą mamy wjechać:


W końcu zaczynają się serpentyny. Zapinam 4x4 i dalej przed siebie. Patrzę i patrzę na GPSa i oczom nie dowierzam: linia prosta , jak w mordę strzelił. No właśnie. Od pewno czasu się cicho zastanawiam, jak to jest: jedziemy i jedziemy, a do celu nieustannie 15 km.
Serpentynki fajne. Ostro pod górę, momentami zakręty po 180 stopni, a poniżej przepaść. Tak jakby czasem tył w uślizgu szedł, ale co tam. Fajnie się jedzie. Gorzej, że wskaźnik paliwa zaczął opadać w dół z prędkością światła prawie.
Nomade znów brakuje powietrza, trzeba często redukować...
Dojeżdżamy na przełęcz:


zatrzymuję auto i patrzę na milczącego od pewnego czasu Krzycha. Może wysokość mu dolega, to w końcu ponad 4100 m n.p.m.? I minę ma jakąś dziwną… Więc pytam: „Krzychu? Coś się stało? Źle się poczułeś?”
Jego odpowiedz (po lekkiej cenzurze) brzmiała mniej więcej tak: „Aga!!!! K…wa mać!!!!! Jak ty jechałaś!!!!!!! Przecież prawie cały czas w poślizgu szłaś!!!! Hołowczyc jesteś czy co!! Serpentyny, przepaście, a ty 80 na godz. zapierdalasz na trójce !!!!”

Oj tam. Sześćdziesiąt najwyżej…

No przecież piękna droga była:


A Nomade w końcu wygląda fachowo:


Tu już Krzychu po odzyskaniu normalnej barwy twarzy:


Oraz ja już po totalnym opieprzu:


widok na drugą stronę i jezioro:


Po drugiej stronie znów serpenty o nieznanej długości (wg Garmina mamy 4 km PROSTO). Analizując zawartość baku stwierdzamy, że jezioro doskonale widać stąd i nie mamy potrzeby zjeżdżać w dół. Zrobiliśmy już ze 60 km, a jeszcze trzeba wrócić co Copiapó, gdzie jest najbliższa stacja.
Udaję , że bardzo się przejęłam Krzychowym ochrzanem i oddaję kierownicę
No faktycznie, z boku droga wygląda bardziej stromo:



Pierwszych kilkaset metrów Krzychu zjeżdża na jedynce. Ja profilaktycznie już nic nie mówię…

Ale za to wychodzi słońce i widoki zaczynają zwalać z nóg. Przynajmniej mnie







Z boku szczyty jakby piaskiem pokryte:


Czasem znów trochę zielonego:






Fajne jest to, że na drodze, gdzie nie ma NIKOGO i prowadzi do żadnej miejscowości, są znaki i drogowskazy:


Ale np. La Puerta z tego drogowskazu to tylko kropka na mapie. Punkt charakterystyczny z własną nazwą. Asfalt będzie za 90 km w Copiapó

Droga podoba mi się niesamowicie. Droga, góry, pustka, cisza… I jak to wytłumaczyć – co się tu podoba?





Znów góry w paski kolorowe:


No i jesteśmy z powrotem w „cywilizacji” czyli na Ruta 31. Jeszcze nie asfalt, ale można jechać dużo szybciej. Krzychu nadal nie chce oddać kierownicy Hm. Wczoraj, jak spał to jakoś mu nie przeszkadzało jak tu jechałam 120 km/h

Dojeżdżamy do Copiapó, które poprzednim razem nam się bardzo spodobało. Przebieranie (znów ponad 30 stopni), tankowanie, jedzenie, zakupy, jest już po południu, dzień był pełen wrażeń Szczególnie dla Krzycha

W parku spotkamy lokalny zespół grający coś w pobliżu reggae i kupujemy kolejne CD. Chilijskiej muzyce ludowej mówimy chwilowo „starczy”.

Czas poszukać fajnej plaży na nocleg. W „Lonely Planet” ładny opis Parque National Llanos de Challe, jakieś 100 km na południe od Copiapó. Odbijamy z Panamericany w stronę Pacyfiku. 60 km szutrem. Patrzę pytająco na Krzycha. „No masz, tu jest płasko, może nas nie zabijesz”. I znów kierownica moja

Park słynie głównie z kaktusów:






Szuterek momentami uklepany na maxa:


Wbijamy się na plażę w okolicy Carrizal Bajo. Wjeżdżając na plażę przez skały zaczepiamy pięknie podwoziem. Może nie będą go zbyt dokładnie oglądać w wypożyczalni…



Taki fajny dzień trzeba odpowiednio zakończyć. Wino, oliwki, pomarańcze…


Kolejny zachód słońca nad Pacyfikiem:




I kolejne podziwianie nieba. Tu krzyż południa nad górami przed obróbką:


oraz po:


cdn..
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 27.03.2012, 10:34   #2
Ronin
 
Ronin's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 711
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Ronin jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 1 dzień 22 godz 47 min 16 s
Domyślnie

Ronin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2012, 18:00   #3
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Na pisanie relacji (choć już naprawdę końcówka została) jakoś czasu brak ostatnio , więc dla podtrzymania wątku pozwalam sobie przekleić wypowiedź Krzycha (z forum GSów) na temat mojej "Hołowczycowej" jazdy przez Andy.

cyt. "Do tego odcinka swoje trzy grosze muszę wtrącić :
Podczas całej wyprawy, włączając w to powódź na Atacamie, pozrywane drogi i 300 kg kamienie spadające tuż przed maską Nomady, nie bałem się tak bardzo jak podczas tego podjazdu w wykonaniu Agnieszki.
Co tam że raz z jednej, a raz z drugiej strony były 800 metrowe przepaście, a pod kołami luźne kamienie, Aga prowadziła tak, jakby kręciła ósemki na Torze Poznań na suchym i czystym asfalcie... Szczęście że nic nie jechało z góry...
Wiedziałem, że nie powinni w samolocie wyświetlać Thelmy i Luizy , bo myślę że to ostatnia scena z tego filmu tak ją natchnęła ...."

Koniec cytatu
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 29.03.2012, 19:23   #4
Ronin
 
Ronin's Avatar


Zarejestrowany: Mar 2008
Posty: 711
Motocykl: RD04
Galeria: Zdjęcia
Ronin jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 tygodni 1 dzień 22 godz 47 min 16 s
Domyślnie

wiem jak to jest ale czekam na ciąg dalszy
Ronin jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.03.2012, 18:22   #5
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

Czas kończyć powoli, odcinek przedostatni:

Dzień 14, 19 luty

Kolejna noc na plaży za nami, już ostatnia niestety…
Wczoraj dostałam smsa od Dany, że właśnie po raz n-ty zmieniła plany i chce jeszcze się z nami zobaczyć. Byliśmy 2 dni poza zasięgiem, więc nie mamy pojęcia, gdzie chwilowo Dana jest i umawiamy się w Valparaíso, gdzie mamy zarezerwowany hostel. To znaczy łudzimy się, że jeszcze mamy, bo najpierw Krzychu zmienił trójkę na dwójkę, a potem Dana znów na większy…

Poranek na plaży:


Pakując się, wkurzamy się, że kolejny dzień zapomnieliśmy wyrzucić w mieście śmieci. W Chile nie wynaleziono jeszcze niczego podobnego do przydrożnych kubłów na śmieci. I wozimy ze sobą coraz ładniej pachnące resztki z ostatnich 5ciu dni. I nie wspomnę lepiej ile pustych butelek po białym wytrawnym. Jakoś nie możemy się przemóc, żeby zrobić to co Chilijczycy: zostawić śmieci zapakowane w reklamówkę. Na ich obronę można tylko powiedzieć , że od czasu do czasu przyjeżdża ekipa, która te reklamówki zbiera. Ale i tak zaśmiecone plaże nie są rzadkością…

Ostatni rzut oka na kaktusy plażowe:


I jedziemy.

Najpierw boczną dróżką do Huasco, gdzie podobno jest ładny deptak nad morzem. A na deptaku... niemożliwe... a jednak... kosze na śmieci!!! Opchnęliśmy w nich chyba z pięć reklamówek


Deptak, jak deptak, ale jest port rybacki:



do którego właśnie wracają rybacy:



dookoła jest mnóstwo dobrze zakamuflowanych pelikanów:


Połów nie należy do obfitych i jest upłynniany od razu w porcie:


na życzenie klienta filetowanie:
PG

Resztki lądują w wodzie, zabijają się o nie pelikany. Do czasu aż nadpływają dwie foki i pelikany robią szybki odwrót na z góry upatrzone pozycje:


Wyjeżdżamy z Huasco, przed nami jakieś 600 km, ostatni kawałek Panamericany.


Zatrzymujemy się w południe w Los Hornos (czyli po naszemu – Piece) – mieścinka nad oceanem z góry wygląda ładnie, a nam się marzy rybka na obiad.

Połowa z tych kolorowych chałup to knajpy:


Zamawiamy po rybce na zasadzie „ta z nazwa brzmi ładnie”. Ryby są tu podawane z ogromnym talerzem przeróżnych warzyw i bardzo mi to pasuje. Dla koneserów są też frytki i inne takie… Standardem jest też zamawianie na stolik ogromnej, najlepiej 2,5 l, różowo- lub pomarańczowoneonowej fanty. Już chyba wiemy, skąd te „oponki” u Chilijek

W knajpie, jak to na kraj latynoski przystało, czekamy. Na kelnerkę, na rybę, na rachunek… Oj, czasem to czekanie nie jest na europejskie nerwy…

Krzychu czeka:


Port w Los Hornos:


Plaża w Los Hornos:


Najedzeni leżymy chwilę na plaży i czas ruszać do Valparaíso. Valparaíso leży na wysokości Santiago, ale nad Pacyfikiem. Uchodzi za jedno z ładniejszych miejsc w Chile, położone na kilkunastu wzgórzach, kręte wąskie uliczki itp. Zachęceni opisem w Lonely Planet i przyrównaniem do Lizbony (którą ja byłam zachwycona) chcemy spędzić tam ostatni dzień, mamy zarezerwowane 2 noclegi w centrum.

Przychodzi sms od Dany, że jest już w hostelu, zajęła łóżka i poszła na miasto z jakimś Hiszpanem. Cała Dana

Po drodze jeszcze zdjęcie „popieprzonego drzewa”, których w Chile środkowym pełno.



To czerwone to łuski, a w środku ziarenka pieprzu.

Już po ciemku dobijamy do Valparaíso. Gdyby nie dokładne informacje z hostelu, w życiu byśmy go nie znaleźli. Mały problem: do drzwi hostelu prowadzi chyba ze sto stopni stromych schodów. Walizek nie wciągniemy, a nie bardzo nam się widzi pozostawienie Nomady z bagażami na wierzchu. Właścicielka hostelu zaleca zaparkowanie w parkingu wielopoziomowym kilkaset metrów dalej.
Millenium Hostel – ghrrrr… Na koniec trafił się nam najbardziej syfiasty nocleg. W zasadzie oprócz pościeli wszystko było mniej lub bardziej brudne… A łazienka przeszła już sama siebie… Udając, że nie widzę miliona włosów pod czymś plastikowym, na czym stoję biorę prysznic (pierwszy od ładnych kilku dni) i idziemy odreagować na miasto.
W pierwszej z brzegu knajpie wpadamy na Danę oraz Hiszpana. Jak się okazuje, jest to jedna z trzech knajp, jakie po 23. funkcjonują w Valparaíso.

Miasto o północy wygląda mniej więcej tak:


Jesteśmy lekko zdegustowani. Taka atrakcja miała być i co? Do hostelu wracać się nie chce, knajp w zasadzie brak, plaży nie ma (jest ogromny port). Lądujemy w końcu w jakimś barze na piwie i ćwiczymy rozmówki hiszpańsko – angielskie z Barcelończykiem...
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą

Ostatnio edytowane przez jagna : 30.03.2012 o 18:28
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 30.03.2012, 21:50   #6
jagna
 
jagna's Avatar


Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
jagna jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
Domyślnie

W ramach przerywnika przed ostatnim (last, but not least) już odcinkiem zaprezentuję zdjęcie zrobione w Valparaiso.

Zapewne najbardziej interesujące dla Czarnuchów ze wszystkich dotychczas przedstawionych

__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą
jagna jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Krew, pot i łzy czyli moje spotkanie z Czarną Afryką [2012] Neno Trochę dalej 52 07.03.2013 13:42
Zobaczyć Iran - czyli 4 dni w Armenii. [Czerwiec 2012] majek Trochę dalej 104 26.02.2013 14:33
Twierdza Kłodzka 2012 czyli Czas kazamat arturro007 Imprezy forum AT i zloty ogólne 368 13.05.2012 21:42


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:33.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.