|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
![]()
Mongolia w towarzystwie Rosjan
Kolejne dzień jazdy i w końcu Ułan Ude. Zmęczeni wygrywa i podjęta zostaje szybka decyzja - Mongolia poczeka na lepsze czasy, a teraz do Polski. Kawałek za miastem jednak trafia się grupa motocyklistów z Rosji. Chwila rozmowy i okazuje się, że to prawosławni, którzy w hołdzie Newskiemu są w trasie i wybierają się, by podobnie jak on przejechać przez kraj Czyngis Khana. Ojciec Dimitr, szef wyjazdu, zgadza się bym do nich dołączył. Tym samym ich wypad, na 10 motocykli i samochód serwisowy – GAZ-ela, powinno być raczej samochód do serwisowania…, nabiera międzynarodowego charakteru. Później dołączy do grupy również Jura z Ukrainy. Uroczysty przejazd przez miasto, połączony z blokowaniem skrzyżowań, dostarcza niezapomnianych wrażeń. Noc w pomieszczeniach tuż przy cerkwi, pyszna kolacja, rozmowy i bania. Znaczna poprawa w stosunku do wczorajszej walki z zasiekami ![]() Drugi dzień to dojazd do granicy Rosja-Mongolia, a tam kolejna cerkiew i smakowite jedzenie. Mogę się również umyć. Kolejny dzień to już Uan Bator, również cerkiew, dzień odpoczynku i zwiedzania. Z ciekawostek, grupę dogania jeszcze jeden jej uczestnik Andriej. W swoim BMW, jeszcze w Rosji miał przygodę z pękniętym wałem. Remont w rosyjskim stylu i jedzie dalej na spawanym! W kolejnych dniach jazda w tak dużej grupie się nie klei. Na GAZ-eli jest moja opona, postanawiam więc trzymać się przy samochodzie. Wyjeżdżamy razem ze stolicy i jako pierwsi opuszczamy miasto. Kolejny punkt trasy to Karakorum. Wieczorem dojazd do miasta, w międzyczasie potężna burza urywa wycieraczkę w samochodzie. Ale gdzie są pozostali…? Trzeba coś zjeść, będzie się łatwiej myślało. Pada cały czas, a w międzyczasie jeszcze się ściemnia, a reszty grupy jak nie było, tak nie ma. Telefonów również brak… W nocy się nie jeździ po nieznanym, ale kierowca samochodu nie daje się przekonać i powstaje plan aby zatankować i jechać z powrotem. GAZ-ela rusza spod baru pierwsza, motocykl potrzebuje się chwilę pogrzać..dojeżdżam na stację, a GAZ-eli tam nie ma… Nie wiadomo tylko, czy jeszcze jej nie ma - niemożliwe, albo już jej tam nie ma - również niemożliwe… to GDZIE JEST ![]() Poranek również deszczowy, wyjście z namiotu i …GAZ-ela tuż obok…!? Ale jak, skąd? Okazało się, że kierowca z rozpędu, po wyjechaniu na drogę główną skręcił w prawo… a powinien w lewo. Po 40 km i dojechaniu do wioski, zerknął na mapę i zorientował się w pomyłce. Zawrócił i .. rano się objawił. Krótka rozmowa, śniadanie i ruszamy w „odłożony” na dziś, a planowany na wczoraj powrót po resztę grupy. Trafiamy na nich niedaleko za miastem. Nie dojechali bo, szukali GAZ-eli, bo był deszcz - ta ulewa, która stała się poprzedniego naszym udziałem, bo coś tam… Zawrotka i znowu do Karakorum. Po tym dniu z innymi dwoma motocyklistami decydujemy się na indywidualną jazdę i oddzielamy się od grupy. Wymiana opon u Rosjan, a i na tyle XTZ znowu pojawia się większa zębatka. Kończy się mongolski asfalt a zaczynają stepy. Drogi Mongolii to czasami pojawiająca się na stepie grawiejka, chwilami asfalt, w większości to jednak wyjeżdżone na stepie ślady. Mocno wieje, jest ciepło co sprawia, że jazda to prawdziwa radość. Pod wieczór, z wiatrem w plecy potrafi być tak gorąco, że w motocyklach włączają się wiatraki. Noc na stepie pogodna i dość ciepła. Niebo pełne gwiazd. Korzystamy również z hoteli, ceny w granicach 20zł i możliwość korzystania z łazienki sprawiają, że decydujemy się na taką rozpustę. Co rano start i znowu w drogę. Popołudniem dojeżdżamy do sporej rzeki. Jedna Afryka przejeżdża ją niemal z marszu. Jest dość głęboko, ale do zrobienia. Najgorsze jest to, że w mętnej wodzie nie widać dna. Na jednym z dużych kamieni przednie koła podbija i walę z motocyklem w mętną wodę. Silnik gaśnie natychmiast. Sasza rzuca się do wody i pomaga wypchnąć moto. Rozrusznik nie kręci - woda w cylindrze? Otwarcie air boxa powoduje wodospad… o ładnie! Rozrusznik nadal nie kręci. Przepchanie motocykla na biegu i w cylindrze już nie ma wody. Rozrusznik kręci, ale moto nie pali. Holujemy go kilkadziesiąt metrów i moto gada. Ciut prycha, trochę strzela, ale pali. A jak olej? Na pracującym silniku odkręcenie korka wlewu ujawnia, że olej to obecnie biała emulsja… natychmiast stop. Trzeba zmienić tę maź. Szczęśliwe tuż obok jest stacja i jest olej, jest też przywieziony z Polski nowy filtr oleju. Płukanie olejem i zalanie nowym. Pełna klarowność, uff. Słabiej, bo w światłach jest akwarium, nie ma tym samym oświetlenia. Mamy plan aby jeszcze dziś dojechać do Khovd, a powoli zbiera się ku wieczorowi. Ruszamy i w drodze robi się zupełnie ciemno. Szlak wije się po górach i w dzień byłoby niełatwo. A tu jazda przy innym motocyklu, w jego światłach wymaga koncentracji i uwagi. Stwarza też rodzaj szczególnej więzi, że jest obok ktoś, że pomaga. Szczęśliwie osiągamy Khovd i spędzamy noc w hotelu. Dobra kolacja i można spać. Poranek i dalej w drogę. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
![]()
Przez mateczkę Rosję do domu
Droga, doskonałej jakość szutrówka, wije się na wysokości ponad 2600m. Jest zimno, wiatr dodatkowo wychładza, ale piękno dzikiego otoczenia sprawia, że te drobne niedogodności umykają. Pod wieczór lądujemy szczęśliwie przy granicy rosyjskiej. Trzeba poczekać na następny dzień, granica otwarta jest od 9 do 17, a w weekend w ogóle nieczynne. Rano b. wcześnie pobudka, by jak najwcześniej być przy przejściu. Godziny czekania, potem otwarcie i wypełnianie papierków. 2 godz. później opuszczamy Mongolię. Na granicy spotykamy też dwójkę Szwedów. Są w drodze już 3. miesiąc. Styl jazdy raczej sportowy, przyjechali przez Koreę, Gobi. Chwila postoju na pasie ziemi niczyjej na złapaną gumę w jednej z Afryk. Czas ten wykorzystuję na zmianę zębatki na mniejszą i opony na tyle, ponownie na bardziej szosową. Z założonej przed Jakuckiem, czyli jakieś 11tys.km wcześniej TKC zostało coś pod 1mm bieżnika. Droga do granicy rosyjskiej to obecnie asfalt. Kolejne kilkadziesiąt minut i Rosja wita. Chwile formalności i Oni już są u siebie… a do Polski jeszcze kawałek, do Szwecji zresztą też... Jazda, chyba jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi – góry Ałtaj. Rosjanie decydują się na noc w hotelu, straszą pijanymi tubylcami, którzy zabijają po pijaku niemal bez powodu. Ze Szwedami wybieramy jednak naturę i niebo nad namiotami. Nocleg przy małej rzeczce, jest okazja by się umyć. Rano bardzo wcześnie pobudka. Żegnany przez nieco zaspanych towarzyszy a witany wschodzącym słońcem, wyruszam w drogę do domu. Popołudniu zaczyna padać, a tu trzeba przejechać przez Nowosybirsk - w deszczu ciut słabo. Trochę się gubię, osoby pytane o drogę pokazują przeciwne kierunki. Pomocny okazuje się też milicjant, po którego wskazówkach, wracam dokładnie tam skąd ruszyłem, tylko że jego już tam nie ma. Hmm, to oznacza, że czas na chwilę odpoczynku Przy okazji deszcz ustaje i warto zrzucić ubrania. To też dobry czas na pyszne naleśniki z serem. Rozmowa z gośćmi baru i okazuje się, że „autobus 35 jedzie tam, gdzie chcesz”. Cierpliwe oczekiwanie na przystanku i jest, teraz tylko za nim i wolność! Na wszelki wypadek krótka rozmowa z szoferem, który mówi, że da znać kiedy, gdzie i jak dalej. Po 30 minutach jazdy z przystanku na przystanek, autobus staje na poboczu, z ludźmi w środku oczywiście i kierowca w żołnierskich słowach tłumaczy jak dalej. Ogromne podziękowanie, bo droga naprawdę niełatwa i zdecydowanie pomoc była potrzebna. Miejsce na nocleg tuż za miastem. Pierwsza dobrze rokująca droga w las. Trochę błota, chwilę poszukiwań i … są już tam dwa namioty i… dwa motocykle. No, spore zdziwienie. Okazało się, że są to koledzy tych Szwedów, z zeszłego wieczora. Krótkie rozmowy z szyciem rozdartej sakwy w tle. Rozdarcie to wynik omijania korka chodnikiem, między słupkami ogrodzenia - nie był to najlepszy pomysł. Później już tylko spokojny sen. Wcześnie rano pobudka, by o wschodzie słońca być już po śniadaniu. Robi się widno i można jechać. Spory dzienny przebieg, pod 900km. Zmęczenie daje o sobie znać i przed zmrokiem trzeba wyszukać nowe miejsce na szmaciany dom. Pod laskiem z brzózek jest idealnie. Tradycyjna, dla drogi powrotnej, pobudka o świcie. Poranny przymrozek wyraźnie informuje o tym, że lato chyli się ku końcowi, ale sen bardzo dobry. Zanim wsiądzie się na motocykl warto skruszyć lód z siedzenia i można jechać. Droga dobra i też spory dzienny dystans. Dziś nocleg na skoszonej łące, daleko od drogi z pięknymi widokami – dobre miejsce. Kolejna noc z poszukiwaniem miejsca i bez szaleństw, ale z zamkniętego namiotu te wszystkie miejsca wyglądają podobnie. Na śniadanie zupka chińska, żółty topiony ser i kawałek ryby z puszki. Szybko, łatwo, smacznie i pożywnie – posiłek idealny. Energia się przyda, szczególnie, że para bucha z ust jak w dobrą zimę. Jest raczej rześko. Po kilkudziesięciu km stop na ubranie się… tym bardziej, że na horyzoncie jakby ciemniej, a to oznacza tylko jedno, będzie mokro. Ubranie przeciwdeszczowe w takiej temp. ratuje skórę i w tej ulewie zapewnia ochronę przed wodą. Tylko dłonie nie doceniają podwójnych rękawic i marzną w najlepsze. W miarę przybywania dnia, no w końcu jazda na zachód, zdecydowanie lepiej. Wieczór wynagradza wszystkie wysiłki dnia. Nocleg na wzgórzu wśród łanów zboża, dla takich chwil warto jest jechać. Pobudka jeszcze w ciemności, szybkie gotowanie niemal po omacku i ze wchodem słońca start. |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Oct 2009
Miasto: Wa-wa
Posty: 21
Motocykl: nie mam AT jeszcze
![]() Online: 1 dzień 16 min 9 s
|
![]()
8 tygodni i 26 tys. km. poźniej - Ukraina – w domu
Spory dzienny przebieg i udaje się wjechać na Ukrainę. Granica w trybie ekspresowym. Ruch minimalny, trzeba tylko celnika obudzić i chwilę potem Ukraina wita. Na sercu jakby lżej, bo tu i wiz już nie trzeba i jakby jedna bariera do domu mniej. Mimo, że zbliża się wieczór, krótkie rozważanie zakończone jest odważną decyzją – dziś trzeba przejechać za Kijów! Podejście o tyle karkołomne, że poprzednie dwie wizyty tam odbyły się strugach deszczu i zdecydowanie ze zgubieniem drogi. Doświadczenie jednak czegoś uczy i przy tankowaniu zasięgam języka, a jak, a którędy itp. W sumie prosto obwodnicą… tylko, że ta ma ponad 70km. Jazda. Sporo stresu bo ruch ogromny, ale udaje się. Kijów za plecami, teraz tylko miejsce na sen. Blisko dużego miasta poszukiwanie noclegu należy do czynności, zgoła nie do polecenia. Dużo ludzi, domów, małych wiosek itp. W końcu jest, skręt w prawo i jazda… e tu to raczej nie, widać będzie namiot ze wszystkich stron, a poza tym pod lasem domy. Odwrót... a zegar tyka i powoli się ściemnia. W końcu jest kolejna dróżka, ta wydaje się lepsza. Jeszcze dla tradycji trzeba ugrzęznąć w polu, wycofać się trochę poobjeżdżać, by wrócić w okolice drogi i tam na polu kukurydzy rozbić namiot. Śpi się całkiem, całkiem, dość ciepło, nad ranem nic nie zamarzło. I ta myśl, że może dziś uda się wjechać do kraju... tylko ta granica. Początek kolejki do przejścia należy ominąć, nawet nie patrząc w tamtym kierunku. Następnie, tam gdzie ciaśniej warto jeszcze się trochę poprzepychać, by zostać zatrzymanym przez niezwykłej, blond urody celniczkę. Wymiana uśmiechów i gadka, że to już dwa miesiące, że niedźwiedzie i że Magadan... tak, tam i że w ogóle. Tym sposobem zostaje się niemal dyplomatą i zaszczyca nas obecność w kolejce dla „tych co przejadą szybciej”. 40 minut i Ukraina zostaje z tyłu. Na granicy Polski grzecznie przyjmuję pouczenie, bo normalnie to 300zł za niedostosowanie się do linii ciągłej… eee tam nie było widać, a w ogóle to tam powinien być stop... I wreszcie kraj, ojczysty język i jakby oddycha się nawet inaczej. Można zadzwonić w normalnej cenie i w sklepie po naszemu się dogadać. Napięcie powoli opada, choć polskie drogi też specjalnie nie rozpieszczają, szczególnie, że natężenie ruchu znaczne. Popołudnie… i pod blokiem. Chwila na zadumę, że to już koniec, że dziś już ciepłe łóżko, woda w kranie, toaleta…, że po wszystkim. Że nie trzeba walczyć z komarami o chwilę wytchnienia, że sen nie będzie przerywany nerwowym budzeniem się i nasłuchiwaniem niedźwiedzi i, że nie trzeba będzie zrzucać szronu z namiotu i, że może buty w końcu wyschną na dobre i deszcz, nie będzie powodował nerwowych reakcji i epitetów rzucanych w kask. Taki prosty powrót do życia tego, które zostało porzucone dwa miesiące wcześniej. Ciut trudno odnaleźć się w nowej-starej rzeczywistości. W mieszkaniu dostaje się duszności i ciągle brak powietrza, wanna to jakiś zupełnie niepotrzebny luksus, a tym litrem wody to można umyć siebie i pół motocykla. Szczęśliwe jeszcze kilka dni, zanim trzeba będzie wrócić tu całym sobą. Choć część mnie na pewno zostanie tam, w tych pięknych i surowych widokach gór przyprószonych świeżym śniegiem, przymrozkach i wieczornych ogniskach ze śpiewem, by „niedźwiedzie wiedziały” i samotnych tysiącach kilometrów drogi... która, sama w sobie jest celem. Ostatnio edytowane przez lukasz809b : 23.12.2011 o 10:09 |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Dont know Expedition tu de africa | Misza | Trochę dalej | 79 | 22.02.2016 11:30 |
Warsaw Szuter Expedition - Warszawa 28.09.2013 | golw | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 14 | 04.10.2013 23:08 |