Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 13.07.2011, 22:16   #1
calgon
 
calgon's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Wroclaw
Posty: 2,383
Motocykl: RD04
Przebieg: 40.000
calgon jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 dni 46 min 4 s
Domyślnie

super!!!!!! czytam czytam
calgon jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 13.07.2011, 22:39   #2
Joseph
 
Joseph's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Joseph jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 57 min 51 s
Domyślnie

Na wschód, czyli historia właściwa

No dobrze, pośmialiśmy się ze Stambułów i pożartowaliśmy o plażach, a właściwa historia rozpoczyna się dopiero teraz. Opuszczając czarnomorskie wybrzeże na wysokości połowy szerokości Turcji wiedziałem, że dopiero teraz żegnamy się z resztkami europejskiej cywilizacji. Jak dla mnie to mniej więcej tutaj przebiega granica Europy i Azji w tej szerokości geograficznej, żaden tam most na Bosforze czy inne przewodnikowo - geograficzne cuda.

Jakoś tak sobie narysowałem w duszy tę podróż, że będzie dobrze wstrząśniętym koktajlem symboliki, historii starszej niż nowożytna pamięć i kultury nie posiadającej uzgodnionych definicji - głównie z przyczyn politycznych. I nie zamierzam bynajmniej pisać tu wywodów, czy turecki Kurdystan istnieje, czy też nie, czy ludzie w nim mieszkający są partyzantami walczącymi o wolność niczym my niegdyś pod zaborami, czy też zwykłymi terrorystami z PKK i czy zasłużyli na autonomię, czy na pluton egzekucyjny. Nie wiem, czy Ararat powinien być symbolem pojednania Turków i Ormian, czy pozostać jedynie niemym świadkiem rzezi z czasów minionych.

Mądrzejsi się głowili i niewiele wygłowili, to co ja się będę tu wymądrzał niczym wiejski listonosz.

Chciałem tam pojechać i zachłysnąć się tym na ile się da - świadomy ułomności tego planu z racji czasowych, językowych czy wreszcie czysto kulturowych. Bo kto niby powiedział, że ktokolwiek tam na wschodzie będzie w ogóle chciał podać nam rękę na przywitanie? Nie przekonamy się, dopóki tam nie pojedziemy. Jedźmy zatem.

Na początku gonimy przyklejeni do wybrzeża i nudnej trasy na Gruzję. Co miasteczko, to sygnalizacja świetlna, moje spalone w Sinop stopy wyją o pomoc przy każdym zatrzymaniu. Nudę i ból rekompensuje nastawienie miejscowych - tutaj jesteśmy już poważną atrakcją. Ludzie na poboczach machają z uśmiechem, w samochodach na światłach otwierają się okna, strzępki słów, które rozumiem, pytają dokąd? Pokazują uniesiony kciuk. Będą mieli przez tydzień o czym opowiadać. Stopy przestają boleć. Za Tirebolu uciekamy znad morza krajową 887 na południe.



Każda stacja tego dnia to herbata, wynoszenie krzeseł na zewnątrz, abyśmy usiedli w cieniu. W moich rękach po sekundzie od wyciągnięcia paczki fajek ląduje popielniczka. O dziwo nikt nie traktuje Marty w jakiś dziwny sposób, czasem nawet jako pierwsza dostaje herbatę - tutaj to raczej kobiety będą na nią patrzyć z mieszaniną przerażenia, ciekawości i...zazdrości. Tymczasem kobiet na stacjach raczej się nie spotyka.

Droga 887 z Tirebolu na Torul i potem 885 na północ w kierunku Trabzon to kawał pięknej serpentyny na zboczach gór, chyba najładniejszy odcinek asfaltowy jaki dane nam było nawinąć w Turcji. Jeśli ktoś kiedyś będzie leciał tamtędy na Gruzję lub w przeciwną mańkę, niech nadrobi trochę km i odbije z nadmorskiej, szczególnie, że jest co zobaczyć w okolicy.





No właśnie - dzień kończymy w miejscowości Maçka nieopodal klasztoru Sumela, który jutro zaatakujemy. Zwalamy balast i idziemy poszperać po ulicznych bazarach, które jak zwykle funkcjonują do późnej nocy.





Szprycha znowu na ulicy, jakoś przestaje mi to ostatnio przeszkadzać.



O poranku następuje to, co musiało prędzej czy później nastąpić, kiedy trzyma się motocykl na ulicy obok straganu.

.

(uwaga będzie drastycznie)

.

Babka wzięła nas z zaskoczenia. Wykorzystała moment, kiedy przypinałem kufry i straciłem chwilowo czujność. Wykorzystała świetny humor Marty i rzuciła dobrą ceną. I stało się.

Kupiliśmy dywan.

No może nie taki pełnowymiarowy, co to na trzepak osiedlowy wchodzi, ale...hmmm...powiedzmy, że chodniczek do salonu - będzie w sam raz jak skończymy remont (czyli ok. 2035, jak nam się pomysły na wyprawy wyczerpią i zaczniemy wydawać kasę na inne rzeczy...).

(poniższa fota zupełnie niechronologiczna, ale czy to o chronologię w relacji chodzi, czy o chodniczek...?)



Chodniczek do kufra i lecimy. Droga do klasztoru to kolejna serpentynowa bajka, do obowiązkowej scenografii górskiej dochodzą potoki. Pięknie jest. Na miejscu wjeżdżamy najwyżej jak się da, a dalej w kosmicznym upale pniemy się po schodach.

Sumela (oficjalna nazwa Meryemana Manastiri) to nie tylko zjawisko wizualne w postaci wykutego i wiszącego na skale klasztoru, którego widoku nad przełęczą nie odda żadna fota, ale kawał ciekawej i tragicznej historii obfitującej w wojny, pożary i wygnania, a nawet sensacyjne wręcz wątki ukrycia i tajnego wywiezienia relikwii. I zarazem jedyny obiekt sakralny, o jakim słyszałem, który posiadałby swój bliźniaczy odpowiednik zbudowany w czasie wypędzenia mnichów - ten ostatni znajduje się w Grecji. Naprawdę warto poczytać historię tego miejsca, nie będę tutaj googla przepisywał, tylko obrazem pojadę...















Freski przedstawiające sceny biblijne biją na głowę wszystko, co możecie zobaczyć we wczesnochrześcijańskich kościołach Kapadocji (o tym przekonaliśmy się później).













No wystarczy, bo się fotoblog powoli robi...

Korzystamy jeszcze z orzeźwiającego źródełka u stóp klasztoru i w drogę w kierunku Erzurum. Trochę bocznymi drogami, aby dostarczyć fotek, po których rajtuzy spadają.





Ale nawet główna droga tutaj zawsze wygląda jakoś inaczej, nie umiem tego opisać. Panuje na niej cisza przerywana jedynie przejeżdżającą co kilkanaście minut przeładowaną ciężarówką.





Za Bayburt wpadamy w przepiękny wąwóz Kop Dagi.





Trochę lansu, bo zapomnicie, jak wyglądamy...







...i docieramy do Erzurum. Tutaj cywilizacja ustępuje prawie zupełnie pozostawiając niezbędne składniki w postaci stacji benzynowych i drogowskazów.



Dalej już tylko bajka: góry, traktory i bydło. Ludzie pracują i koczują na polach, mnóstwo koni - więcej, niż ludzi, im bliżej Kars tym więcej.















Gdy droga odbija na Kars, asfalt w naszym rozumieniu kończy się bezpowrotnie. Najpierw typowe żwirowisko, do którego przywykliśmy, później substancja, której najbliżej chyba do mokrego żużlu. Najlepiej sprawdza się prędkość w okolicach 80 km/h, wówczas już nie tańczymy a jeszcze można w miarę szybko się zatrzymać.





Kars już z daleka wygląda jak połączenie blokowiska ze slumsami i dokładnie takim się okazuje. Rozsypujące się chałupy z TV SAT na przedmieściach i brudne centrum. Na wjeździe wita nas reklama GRAND HOTEL ANI - odpuszczamy i szukamy czegoś bliższego lokalesom. Udaje się, znajdujemy klimatyczny przybytek nie mieszczący się raczej w definicji hotelu w środowisku turystów zachodnioeuropejskich. O to nam chodziło.

Po wejściu do środka naszym oczom ukazuje się hol z recepcją, a w nim na kanapach zawinięte w czadory panie i stateczni śniadzi panowie popijający herbatę. Następuje ten moment, w którym wchodząc do pomieszczenia czujemy, jak przed ułamkiem sekundy wszystkie rozmowy zostały zawieszone, a spojrzenia obecnych wlepione w dwie umorusane poruszające się z tankbagiem i kaskami postaci, z których jedna odziana jest w spodnie w kamuflaż i przepasana opaską a druga nie goliła się od tygodnia i kuleje. Chwilę potem spojrzenia dam lądują na wykładzinie, a spojrzenia panów stają się namacalnie świdrujące. Kłaniamy się grzecznie i próbujemy coś tam wydukać z zapisków rozmówek tureckich (chociaż nie jestem przekonany, czy turecki w tym mieście cokolwiek pomaga przybyszom) i zmierzamy do recepcji, gdzie dostrzegam iskierkę nadziei na rozładowanie atmosfery, na której można tuzin siekier powiesić. Otóż recepcjonista duka po angielsku.

Szybka prezentacja paszportów i recepcjonista zwraca się z uśmiechem do lokalnej społeczności słowami "Polonja!".

POLONJA!!! - krzyczy jeden z najstarszych siedzących w holu, wyglądający mi na nieformalną jednoosobową starszyznę w tym towarzystwie i z uśmiechem zaprasza do nalania sobie herbaty. Z płuc obecnych schodzi powietrze, a atmosfera momentalnie wraca do normy, ponieważ okazujemy się zwykłymi "polonja", a nie....kuźwa sam nie wiem, za kogo nas wzięli. Za bojówkarzy eskimoskich? Samobójczą młodzieżówkę pigmejską? Bez znaczenia, pewnie na zawsze pozostaniemy dla nich dwuosobową bandą kosmitów.

Motocykl na ulicy, standard. Po przejściu pierwszego tornado ciekawskich dzieci recepcjonista uświadamia okoliczna dziatwę, że nie wolno się zbliżać, w czym wtóruje mu przedstawiciel starszyzny (ten od herbaty), który ewidentnie czuje na sobie obowiązek dbania o gości. Uświadomienie działa, nikt już do rana nie będzie się zbliżał. Zwalamy toboły i idziemy się przejść.

Kars to niezwykła społeczność. Jeśli zagłębimy się w literaturę, to dowiemy się, że żyją tu zarówno Turcy / Kurdowie, jak i potomkowie Niemców i Rosjan (tzw. uboczny efekt przemarszu wojsk). Prawdopodobnie ten kocioł etniczny ukształtował totalną różnorodność codziennych zachowań. Kobiety chodzą tu zarówno w czadorach i chustach, jak i w rozpuszczonych włosach i odważnym makijażu (te o jaśniejszej karnacji). Mężczyźni raczej tradycyjnie ubrani, za to jedni i drudzy pod rękę. Bez znaczenia, czy przechadzają się dwie babeczki, czy czterech facetów - wszyscy są przyjaźnie spleceni pod ramię.

Miasto nie jest tak zacofane, na jakie wyglądało - udaje nam się bez trudu znaleźć kafeję netową, potem otwarty sklep, gdzie jest piwo (za chwilę nie będzie go już przez kilka dni podróży). Staram się wykorzystać znajomość angielskiego u recepcjonisty, ale ponieważ jest niewiele bardziej zaawansowana od mojego tureckiego, udaje mi się tylko upewnić, że możemy udać się do ruin Ani bez zezwolenia. Spać zatem.



cd nastąpi jak wymyślę, jak zmierzyć się z Ani...
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net
"Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu."
Joseph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 11:30   #3
Rychu72
 
Rychu72's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,547
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 44 min 56 s
Domyślnie

Wzbudziłeś Waszmość we mnie pewne zaciekawienie tymi powieściami za gór i rzek, więc wobec powyższego zezwalam na dalsze pisanie.
Tylko szybko
Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 14:30   #4
Joseph
 
Joseph's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Joseph jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 57 min 51 s
Domyślnie

Rychu,

Albo będzie szybko, albo ciekawie

Robi się, robi...
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net
"Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu."
Joseph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 14:36   #5
Rychu72
 
Rychu72's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: wilidż Opole
Posty: 2,547
Motocykl: CRF 1100
Przebieg: 0 kkm
Rychu72 jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 dni 6 godz 44 min 56 s
Domyślnie

Żądam szybko i ciekawie
Rychu72 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 15:20   #6
Joseph
 
Joseph's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Joseph jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 57 min 51 s
Domyślnie

Czym jest Ani?

What is Ani? There are, of course, things we cannot describe however hard we try. - miał napisać Konstantin Georgijewicz Paustowski, rosyjski pisarz i dziennikarz polskiego pochodzenia, po swoim powrocie z Ani w 1923 roku.

Ok, pogadajmy o historii. Jest rok 961. Syn Siemomysła, znany później jako Mieszko I, właśnie objął po tatuśku władzę nad pogańskimi Polanami, a za parę wiosen weźmie sobie za połowicę czeską Dąbrówkę i przyjmie chrzest, dołączając do chrześcijańskich władców Europy. Ściągnięci z Czech mistrzowie katolickiego fachu rozpoczną mozolny proces nauczania naszych pogan pogmatwanych dogmatów jedynej słusznej wiary, wypędzając ich powoli acz skutecznie spod miejsc kultu na wzgórzach, paląc drewniane posągi bóstw, które właśnie straciły ważność i nakazując budowę kaplic i kościołów. W tym samym roku zbudowane na ruinach dawnej urartyjskiej twierdzy miasto Ani staje się stolicą państwa Ani, czyli dawnej Armenii, obejmującego swym terenem większość dzisiejszej Armenii i wschodniej Turcji. Prawdopodobnie w ciągu kilku dekad w tym miejscu stanie ponad 1.000 kościołów, 10.000 domostw, a liczba ludności, jaką szacują dzisiejsi historycy, przekroczy 100.000.

Jest rok 2011. Gniezno, w którym podobno Miecho przyjął chrzest, ma 70.000 mieszkańców, w Świebodzinie stoi już od pewnego czasu posąg wyższy niż ten w Rio, a dwójka świrów z Wrocławia dociera do wioski Ocakli, która przylega do ruin tego, co pozostało z dawnej stolicy Armenii. Wioska to za duże słowo, bardziej osada składająca się z lepianek i szałasów. Chlewiki pobudowane z ziemi i być może tego, co niegdyś stanowiło antyczny budulec. Na bezkresnych polach dookoła sporadycznie można wypatrzyć chłopa na wozie, pasące się zwierzę i...nic więcej.

Jeszcze 100 lat temu stało tutaj ponad 40 kościołów, dziś zostało kilka, a za chwilę nie zostanie nic, bo resztki tego, co stoi, właśnie kończą się rozsypywać.

Umyślnie oddalam moment przejścia do jakiegoś opisu zdjęciowego, bo nie wiem do końca, czy jest to JAK ogarnąć.

Miasto zlokalizowane było w naturalnie strategicznym miejscu, na skraju wąwozu rzeki Achurian (obecnie Arpa Çayı) i jej mniejszych dopływów. Po przejechaniu osady kierujemy się na północny skraj ruin, gdzie zachował się pokaźny fragment murów obronnych. Wokoło cisza, przed murami pasie się kary koń.







Wokół murów widać zasieki z drutu kolczastego - jeszcze niedawno teren był całkowicie zamknięty dla przybyszów, a do dziś pozostał strefą zmilitaryzowaną ze względu na położenie na bezpośrednim styku z granicą Armenii. Ruiny otoczone są wieżami strażniczymi, a przy wejściu do ruin jest posterunek żandarmów, którzy obecnie pełnią również funkcję...bileterów.

(Gdyby ktoś nie wiedział, Turcja nie utrzymuje żadnych stosunków dyplomatycznych z Armenią, nie ma nawet możliwości bezpośrednich połączeń telefonicznych, od 1995 roku działa jedynie korytarz powietrzny dla pomocy humanitarnej - wszystko to jest pochodną konfliktu o Górski Karabach i stosunków na linii Armenia - Azerbejdżan.)



Ładujemy się do środka. Z bram pozostało niewiele, ale to co jest i tak robi wrażenie.





W dole rozpościera się wąwóz. Na jego zboczach skalne wyżłobienia, w których zamieszkiwali pierwsi ormiańscy osadnicy, zanim jeszcze miasto osiągnęło formę średniowiecznej metropolii.









Bydło się pasie w dolinie...



...i pastereczki doliną raźno popylają.



A na górze - to co pozostało. Jedynym obiektem "prawie" w całości jest katedra - choć od dawna pozbawiona kopuły.



W środku niczym w scenografii "Władcy Pierścieni".









Ten połowiczny przybytek, to Kościół Odkupiciela, jakieś 60 lat temu trafiony dość skutecznie piorunem.



Jeden z dwóch kościołów św. Grzegorza, jak na warunki Ani - funkiel nówka.



W środku tez niczym po remoncie.



To dziwne długie to nie wieża strażników, a meczet - podobno pierwszy w tych stronach.



W 1999 rozpoczęto odbudowę pałacu - z daleka sprawia wrażenie posterunku żandarmerii i w ogóle kiepsko pasuje do otoczenia.







Z kościołem króla Gagika II raczej kiepsko, można co najwyżej sesję paintball-a urządzić.







Mury cytadeli również już bez znaczenia strategicznego.



Reszta to już niestety właściwie sterta kamieni.







A całość takoż piękna, co... przygnębiająca?





Nie jestem w stanie wyobrazić sobie, jak wyglądało to miejsce, kiedy nasz Mieszko grzeszył w swym królewskim łożu z Dąbrówką. Jeżeli świątyń było rzeczywiście ponad 1.000, musiał tutaj stać kościół na kościele, a całe wzgórze było zatłoczonym, tętniącym życiem miejskim kotłem.

Tymczasem przed wyjściem trafiamy na wiejski orszak ślubny (generalnie w całej podróży mieliśmy szczęście do oglądania ślubów), odbieramy kaski od żandarmów i wracamy drogą do Kars (innej nie ma).

cd...n...
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net
"Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu."
Joseph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 16:37   #7
Cynciu
 
Cynciu's Avatar


Zarejestrowany: May 2010
Miasto: Kędzierzyn-Koźle
Posty: 636
Motocykl: PD06 prawie Africa
Przebieg: 68000
Cynciu jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 11 godz 13 min 29 s
Domyślnie

Rewelka, natychaj nas dalej, jeszcze. Czyta się super i ogląda świetnie, czekamy na cd....
Cynciu jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 17:03   #8
jochen
Kierowca bombowca
 
jochen's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Mar 2008
Miasto: Kraków
Posty: 2,565
Motocykl: RD07a
jochen jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 4 dni 18 godz 50 min 6 s
Domyślnie

Fajowe, oj fajowe, ile to ciekawych miejsc na świecie... Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością
__________________
AT RD07A, '98, HRC
jochen jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 14.07.2011, 17:47   #9
Joseph
 
Joseph's Avatar


Zarejestrowany: Oct 2010
Miasto: Wrocław
Posty: 89
Motocykl: RD07a
Joseph jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 4 dni 15 godz 57 min 51 s
Domyślnie

Jeszcze trochę wrażeń z drogi. W mijanych wioskach kobiety układają w kopce kostki z ziemi, z której powstaną lepianki, faceci na polach w towarzystwie bydła i osłów - tutaj poczciwy osiołek, czasem wyposażony w sakwy a'la hepco&becker to podstawowy środek transportu osobowo-towarowego. W każdej wsi obowiązkowy widok wieży meczetu.













Mijamy Kars i tniemy w kierunku Iğdır, a właściwie na spotkanie z Araratem, bo to już dziś.

Łapie nas kilkuminutowa burza, ale taka, że krzywię się z bólu od uderzeń kropel deszczu w nogi. Po burzy wyglądamy w trójkę jak po myjce ciśnieniowej.



Poza tym droga bez zmian - cisza po horyzont.



Ośnieżony szczyt na horyzoncie po lewej przez chwilę powoduje dreszcz, czy to już nie to...? No ale bez jaj, za blisko. Ta góra to najprawdopodobniej Arteni po stronie armeńskiej, ale głowy nie dam.



To jeszcze dwa obrazki z drogi i przechodzimy do meritum.





W pogoni za Agri Dagi

Siostry zwane Ararat objawiły się punktualnie o 13:54 (heh...Marta zapamiętała). Pokazały się od północno - zachodniej strony, a dokładnie pokazały głowę starszej z nich, czyli Agri Dagi właśnie, jak zwykle obsypanej śniegiem i zaplątanej w chmurzyskach. Jest Ararat...





Lecimy na południe mijając go z lewej, tniemy przez Iğdır na Doğubayazıt i...lekki zonk. Aby zbliżyć się do stóp Sióstr miałem w planie pocięcie w tym miejscu offem w lewo, ale widok trochę mnie zniechęcił. Aby się tędy przedrzeć, czekałaby nas przeprawa przez pasmo górskie, które jakoś mi sie nie widzi w kontekście załadowanego motocykla (a i pusta Afryka chyba nie do końca łapie się na takie zabawy).



Jedziemy zatem dalej na Doğubayazıt, a tam skręcamy za wschód w kierunku granicy z Iranem. Kilka kilometrów i szutrówka w lewo. Jeszcze kilka kilometrów i stajemy u celu naszej podróży. GPS pokazuje 19km od szczytu - wystarczy. Jesteśmy tu, gdzie chcieliśmy dotrzeć - u stóp Agri Dagi.









Może by tam kiedyś wejść...?



Relaks w poczuciu dobrze wypełnionego zadania, pożywny lanczyk (zostało nam trochę sera i chleba w kufrze), MMS-y do Polski, sesja zdjęciowa okolicy, bo całkiem ładnie tutaj...













Nie chce nam się stąd jechać. Kiedy człowiek wyznaczy sobie cel i do niego dotrze, chce siedzieć i chłonąć ten moment wszystkimi receptorami. Najchętniej położyłbym się tam i zasnął, ale...trzeba spadać, bo jeszcze mnóstwo magiczności przed nami. Poza tym co to za radocha dotrzeć do celu. Dotrzeć, wrócić i opowiedzieć - to jest coś!

cdn
__________________
http://www.fabryka-przestrzeni.net
"Trzeba leżeć na plecach, by napatrzyć się niebu."

Ostatnio edytowane przez Joseph : 14.07.2011 o 17:51
Joseph jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Ararat pod koniec września---szukam chętnych wrubel Umawianie i propozycje wyjazdów 5 12.07.2012 17:18
Otwieram Wrota Afryki czyli... lek na jesienną depresję vol.2 [Listopad 2011] Neno Trochę dalej 148 22.01.2012 19:08
Waha po 8.2 zł czyli jak nie zbankructwać w Turcji [Kwiecień 2011] duzy79 Trochę dalej 19 26.06.2011 14:21
Ararat inflator Umawianie i propozycje wyjazdów 9 18.05.2011 21:21


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:46.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.