Na lakach pasly sie owce, kozy i jaki. Dopadla mnie choroba,  
  
jeden dzien przelezalem goraczkujac w jurcie przeznaczonej dla gosci pod  
  
troskliwa opieka z-Wakh-szczonych Tadzykow. Po 6 dniach od wyruszenia z  
  
Sarhad-e Broghil (ostatnia wies, do ktorej prowadzi wybudowana przez  
  
Rosjan droga) dotarlem do pierwszej kirgizkiej osady - Khosch Goz. Hadzi  
  
Osman przyjal mnie zyczliwie, ale jak kazdy tutaj nie wierzyl, ze mam  
  
malo pieniedzy :> W nastepnych dniach czekalo mnie lokalne wesele,  
  
ktoremu towarzyszylo buzkashi z osniezonymi, pamirskimi szczytami w tle  
  
oraz pierwsza w zyciu powazna jazda konna, ktora przerodzila sie  
  
ostatecznie w dluzsza, dwutygodniowa eskapade. Straszliwie mi sie konne  
  
poruszanie sie spodobalo (rower wymieka!) i w pewnym momencie bardzo  
  
powaznie myslalem nad kupnem konia... Jednak fakt, ze nic o koniach nie  
  
wiedzialem i wyczerpaloby to do cna moj budzet, spowodowal, ze  
  
zdecydowalem sie tylko na wynajem. Kolejne dni stanowila wedrowka konna  
  
do Tegermansu - doslownie konca Afganistanu, wschodniego konca. Dalej  
  
byli juz tylko tadzyccy rozbojcy i chinskie kule z kalasznikowa, ktore  
  
mozna bylo zarobic w plecy... Wedrowalem z Kirgizem imieniem Samad, ktory  
  
byl uzalezniony od opium. Codzienny rytual zajmowal mu 4-5h i mial  
  
miejsce przed snem. Mimo nalogu (i wysokiej ceny swoich uslug) Samad  
  
sprawowal sie bardzo dobrze. Z ostatniej wioski w Afganistanie - Sajotuk  
  
- do druzyny dolaczyl Hadziboy. Teraz bylo nas trzech i moglismy stawic  
  
czola Tadzykom. Wlasnie, Tadzykom. To tutaj duzy problem - kradna bydlo  
  
(jednemu z poznanych przeze mnie Kirizow ukradli w ciagu roku 300 jakow,  
  
10 koni i 5 wielbladow [tak, sa tu wielblady, bo mimo duzej ilosci wody  
  
Korytarz to pustynia, sa nawet malutkie diuny], o wartosci rynkowej okolo  
  
150 000 dolarow) oraz napadaja na podroznych. Zolnierzy nie ma tu zadnych  
  
i trzeba bronic sie samemu. Bezpieczna druzyna liczy co najmniej 3 osoby  
  
i 2 karabiny. My mielismy 3 karabiny, bo nie chcialem byc bezbronny i  
  
obudzic sie pewnej nocy z lufa przystawiona do glowy... stracilem juz 2  
  
aparaty foto i na stracenie trzeciego nie moglem sobie pozowlic :> W  
  
rezultacie przez 3 noce, bo tyle przebywalismy w strefie bezposredniego  
  
zagrozenia, spalem przytulony do karabinu. Nie byly to dobre noce. Sen  
  
byl przerywany, serce czasem walilo jak mlot, bron byl zimna, a ja  
  
bolesnie zdawalem sobie sprawe ze swojego braku umiejetnosci poslugiwania  
  
sie nia i zbyt malej ilosci miejsca w mojej trumnie by sie wyprostowac i  
  
przylozyc kolbe do barku, gdyby zaszla taka potrzeba... Na szczescie nie  
  
bylo potrzeby uzywania jej. Przynajmniej nie na Tadzykach. Hadziboy... 
  
  
Te info właśnie otrzymałem od kumpla, który jest obecnie w Afganie i zaliczył Korytarz (sporo konsultowalismy razem przed jego wjazdem, skoro udało mi się tam wczesniej wjechac bez przeszkód) 
Nie wiem czy do Iziego doszly moje smsy, myslę Robert, że warto chłopaków uprzedzić, choć pewnie dowiedzą się sami wszystkiego po drodze.
		 
		
		
		
		
		
		
		
	 |