156_01.jpg
Budzi mnie deszcz padający na namiot.
157_01.jpg
Trudno, i tak muszę się zbierać. Jest wcześnie rano, wszyscy jeszcze śpią. Na szczęście niebo zaraz się rozchmurzyło
Od
Hasana wyjeżdżam o 6.30. Gdy już jestem spakowany, wystawiam motocykl na ulicę, włączam silnik i chcę szybko ruszyć, by nie robić hałasu. Wtedy wychodzi gospodarz i się żegnamy.
158_01.jpg
Bez śniadania pognałem do znajdującego się 45 km od Urfy, Harranu. Miejsca, „w którym spotykają się 3 religie świata”. Tutaj podobno urodził się Abraham. Po przyjeździe na miejsce patrzę i widzę jakąś zabitą dechami wiochę; z 10 straganów dla autokarowych turystów i ruiny ogrodzone siatką.
Rozczarowany już miałem brać „nogi za pas”, ale z obowiązku postanowiłem podjechać jeszcze te 500 metrów dookoła wioski. I dobrze zrobiłem! Trzeba wjechać do środka tego „grodziska”. Wtedy widać te charakterystyczne chatynki, które od razu skojarzyły mi się z ulami. Wioska jest wciąż zamieszkana.
Tutaj, pierwszy i ostatni raz w Turcji spotkałem się z żebractwem.
159_01.jpg
160_01.jpg
161_01.jpg
Przeglądam mapę, już właściwie odjeżdżając, gdy zatrzymuje się samochód. Koleżka zagaduje do mnie po... polsku

. Jakieś standardowe zwroty, ale, że było ich kilka pod rząd, to rozdziawiam gębę. Potem proponuje mi, że będzie moim przewodnikiem po tym miejscu.
– Dzięki stary, już wszystko tu zwiedziłem!
162_01.jpg
Po drodze znowu widzę „akwedukty”.
163_01.jpg
Nie zdążyłem się jeszcze dobrze rozpędzić, gdy zauważam przed sobą stadko owiec.
– Kolorowa pasterka, ładne światełko, strzelę fotę! – szybko myślę i staję na poboczu. Gdy pasterka mnie zauważyła, macham do niej ręką i zaczynam robić zdjęcia. A ona natychmiast bierze na ręce małą owieczkę.
– O rany, ale ładnie! – cieszę się.
Jednak jej zachowanie nie było bezinteresowne. Oto już stoi przede mną i prosi o pieniądze. Ruszam nerwowo nie spełniwszy jej prośby, potem trochę tego żałuję. Mogę tylko dodać, że moją decyzję o odjeździe przyspieszył niesamowity smród pasterki i jej owiec.
164_01.jpg
Wjeżdżam z powrotem do Urfy. Chciałem zatrzymać się, by zrobić zdjęcie przejazdu dla skuterów. Już wcześniej takie przejazdy zwracały moją uwagę i wyzwalały we mnie śmiech. W jedną stronę 2 pasy ruchu i w drugą też 2. Po środku wysoki, czasem na pół metra, krawężnik, tak by nikt nie zawracał. Ale co jakiś czas w takim krawężniku jeden z „kafli” jest położony lub brakujący. W ten sposób skuterem można się przecisnąć. Odbierałem to w ten sposób, że zasadniczo zawracać nie można, ale jak ktoś naprawdę musi, to może

. W podobny sposób Turcy traktują czasem czerwone światło. Samochody stoją na czerwonym, ale jak się komuś naprawdę spieszy, to tak wolniutko i ostrożnie może przejechać

. Widziałem to nieraz i zawsze mnie bawiło.
Apropos sytuacji na drodze, to dodam jeszcze, że Turcy bardzo często używają sygnałów dźwiękowych. Czasem jest to zwykły klakson, a czasem jakaś krótka melodyjka. Gdy pierwszy samochód stojący na czerwonym świetle nie ruszy w momencie gdy właśnie zapaliło się żółte światło, ci z tyłu już lekko trąbią. Nie jest to agresywny dźwięk, raczej sympatyczny. Albo gdy znajomy przechodzi obok sklepu, knajpy, czy stacji, kierowca trąbnie sobie przyjaźnie
Tak więc, wytracam prędkość i w końcu zatrzymuję się przy takim przejeździe, na którym akurat kuca chłopiec. Trochę głupio jest mi tak wymierzyć w niego lufę obiektywu, więc siedzę zastanawiając się co zrobić. Nie zdążyłem jednak nic zrobić, gdy po chwili chłopak już stoi przede mną i podaje mi klapkę obiektywu. Zauważył, że spadła na ziemię, zerwał się i mi ją podał. Ja nawet nie zauważyłem, że spadła. Podziękowałem, zrobiłem zdjęcie pustego już przejścia dla skuterów, a potem sympatycznemu koledze.
165_01.jpg
166_01.jpg
Tutaj, w rodzinnej piekarni przy dworcu autobusowym, kupiłem kanapki i ciastka. Poprosiłem również o naładowanie baterii do aparatu. Pan od razu kazał mi siadać i podać herbatę

Sam zjeździł pół świata pracując wcześniej jako kierowca tira. Pogadaliśmy pół godziny w serdecznej atmosferze.
167_01.jpg
168_01.jpg
Zatrzymałem się, by zatankować. Zapłaciłem, i znowu zostałem poczęstowany herbatą...
169_01.jpg
... i już zbierałem się do odjazdu, gdy zobaczyłem tego sympatycznego osobnika

. Strzeliłem mu fotę, co wywołało u niego jeszcze większą radość.
170_01.jpg
Koleszka poprosił stojącego obok benzyniarza, żeby zrobił nam wspólne zdjęcie.
171_01.jpg
Jadę dalej na południowy wschód. Czuję klimat pustyni, jest mi naprawdę gorąco. Zatrzymałem się przy polu, na którym pracowały zraszacze podlewające zboże, obmyłem kask i twarz.
172_01.jpg
173_01.jpg
Kolejne spotkanie na kolejnej stacji benzynowej. Nawet tu nie tankowałem, zatrzymałem się tylko by przeczekać nagłą ulewę. 2-letni
Berken (to kurdyjskie imię) na rękach u swojego dziadka. Zostałem poczęstowany herbatą i batonem. Im dalej na wschód, tym więcej spotkanych ludzi mówi do mnie z dumą, że są Kurdami. Na koniec otrzymałem jeszcze firmowe (koncernu paliwowego) chusteczki higieniczne, bardzo przydatny prezent!
174_01.jpg
A tutaj najwyższy krawężnik jaki widziałem... w życiu
175_01.jpg
Turecki transport, cd.
176_01.jpg
Dotarłem do Mardin. Super miasto na wysokim wzgórzu.
177_01.jpg
Wąziutkie, kręte uliczki, piękne kamienice zbudowane z kamienia o złotym kolorze. Poszwendałem się trochę.
180_01.jpg
181_01.jpg
Akurat był wiec wyborczy, pełno hałasu, ludzi i policji oraz żandarmów z długą bronią, samochody opancerzone. Jakby szykowali się na wojnę!
178_01.jpg
Krótka pogawędka z policjantami.
179_01.jpg
Zrobiłem zakupy w markecie, lale chciały być uwiecznione na zdjęciu. Może dzięki temu będą sławne
182_01.jpg
Kilkanaście kilometrów dalej zatrzymałem się, żeby skonsumować to, co niedawno kupiłem. Z drogi widziałem namioty i pomyślałem, że to pewnie Kurdowie.
– Zjem, popatrzę i zrobię zdjęcie – pomyślałem. Zaparkowałem na szerokim poboczu i zacząłem wyjmować jedzenie z sakw. Po chwili pojawiło się koło mnie 2 chłopaków z procami w rękach. Ich dumne miny pokazywały, że po 1.: są u siebie i po 2.: właśnie przyjechał frajer, kosztem którego można się zabawić

Skojarzyli mi się z zadziornością Tomka Sawyera.
– Pewnie zostawią mi na kasku kilka wgnieceń od kamieni, gdy będę odjeżdżał – pomyślałem realnie.
Chłopcy stali ze 3 metry ode mnie, a ja wciąż wyjmowałem jedzenie z sakwy zastanawiając się co robić, by nie wyjść na głupka. Wyciągnąłem rękę na powitanie i powiedziałem swoje imię, na co odpowiedzieli tym samym.
– Jednak będzie miło – pomyślałem i z mapą w ręku opowiedziałem „swoją historię”.
Chłopaki zainteresowali się też gie-pe-esem, jeden z nich przymierzył kask, a na ich twarzach pojawiły się uśmiechy. Potem siedząc na kamieniu obserwowałem jak celnie potrafią strzelać, dziś na szczęście nie ja byłem ich „wybrańcem”
183_01.jpg
Po drodze coraz więcej posterunków. Stanąłem przy jednym z nich, był po drugiej strony drogi. Po obu stronach bramy wjazdowej, za tymi workami z piachem kryją się żandarmi w pełnym rynsztunku. Strzeliłem fotę i od razu usłyszałem jakieś groźby (?), czym prędzej stamtąd zjeżdżam.
184_01.jpg
Jadę dalej, odwiedzić Batmana

.
185_01.jpg
Oprócz nazwy, nic ciekawego. Jeszcze tylko rocznik, najlepszy – ’76
186_01.jpg
Długo nie mogłem znaleźć miejsca na nocleg. Teren górzysty i gęsto zaludniony. Posterunki jandarmy co 10 kilometrów. Lasu jak na lekarstwo, a jeśli już jest, to ogrodzony (sic!). Dopiero później domyśliłem się, że to chyba ze względów bezpieczeństwa. Pewnie po to, by utrudnić życie kurdyjskim partyzantom.
Zaczęło się ściemniać. W miasteczku Ziyaret (25 km za Kozluk) zatrzymałem się koło posterunku (albo raczej warowni)
jandarmy i spytałem o możliwość noclegu w okolicy. Oprócz wartowników pojawiło się jeszcze 2 gości w cywilu. Żaden z nich nie mówił po angielsku. Jeden z wartowników zadzwonił po „tłumacza”, który miał zaraz przyjść. Czekałem i czekałem, denerwowałem się, że czas leci, a niebo się ściemnia, gdy w końcu, po 10 minutach przyszedł. Pan w kwiecie wieku, z pochodzenia Syryjczyk, wyjaśnił mi, że ze 2 km stąd jest tani hotel. 3 dolce za pokój.
– Super! Gdzie to jest? – spytałem. Okazało się, że tak naprawdę żaden z nich dokładnie tego nie wie. Po kolejnych 15 minutach bezsensownej gadki, stwierdziłem że to pieprzę i jadę gdziekolwiek dalej. Wtedy któryś z nich stwierdził, że w następnej mieścinie, oddalonej 10 minut jazdy stąd jest hotel dla nauczycieli. Wytłumaczyli gdzie dokładnie, dla pewności napisali mi to jeszcze na kartce po turecku.

Trwało to wszystko z pół godziny i gdy się skończyło spytałem Syryjczyka, czy mogę zrobić im zdjęcie.
– Dobrze, ale staniemy w ten sposób, żeby nie było widać obozu – powiedział. Strzeliłem im fotę, pożegnałem się i chcę odjeżdżać, gdy nagle zatrzymuje mnie ten sam Syryjczyk.
– Niestety musisz skasować to zdjęcie!

– Co

?

– To rozkaz komendanta obozu, bardzo mi przykro, nic nie poradzę – powiedział. Skasowałem to nieszczęsne zdjęcie (na jego oczach) i odjechałem.
Już po ciemku wjechałem do oddalonego o 8 km Baykan. Przy pomocy lokelsów znalazłem ten hotel, lecz niestety nie było w nim wolnego miejsca. W końcu, na wyjeździe z miasta zobaczyłem otwartą bramę i wjechałem przez nią na plac gospodarczy. Z budynku wyszedł dozorca, któremu ręcznie zacząłem tłumaczyć i prosić, że chciałbym się przespać tutaj, na tej trawie w namiocie. Pan kazał czekać, wyjął komórkę i zadzwonił do szefa. Na dworze było już zupełnie ciemnio, a dozorca po skończonej rozmowie stanowczo odmówił spania na zewnątrz. Kompletnie NIC nie rozumiałem, a on coś mówił i szczypał mnie delikatnie w ręce.
– A, pewnie są tu chmary jakiś komarów, czy innych krwiopijców, które mnie w nocy zjedzą – pomyślałem.
Pokiwałem głową i wszedłem za nim do środka. Dostałem łóżko w osobnym pokoju. Przy telewizji wypiliśmy herbatę i poszedłem spać.
Pozycja noclegu wg gps: N38˚09΄49,82΄΄ E41˚47΄26,18΄΄
Najbliższe miasto: Baykan, TR
Dystans dzienny: 536 km
Dystans skumulowany: 5038 km