Późnym popołudniem nasz bohater dotarł w Pireneje. Z poprzednich wyjazdów namierzył sobie kilka szutrów i teraz najszła go przemożna ochota by "skoczyć którymś w bok". 
Zachodzące słońce, wąskie drogi, wijące się w zboczach, jak tasiemki ciśnięte przez wiatr pozwoliły Lupiemu, chyba statni raz, oderwać się od cywilizacji. 
Z letargu wyrwały go chłodniejsze podmuchy wiatru i pierwsze krople deszczu. Biło na 20-tą i trzeba było pilnie rozejrzeć się za noclegiem, przy tym Lupi zupełnie zapomniał, że za sprawą koziego apetytu stracił, praktycznie dach nad głową. 
Niebo zaciągnęło się ciężkimi chmurami, skromny deszczyk przeszedł w regularny opad. Rozpadało się na dobre. 
Kondom na siebie i gorączkowe szukanie czegokolwiek, gdzie możnaby było stanąć, choćby na chwilę, by zastanowić się, co dalej. Wbił się akurat w szutrówkę, która już od kilkunastu km pięła się sukcesywnie w górę. Praktycznie brak pobocza. Jak nie skały, to gęstwina krzewów... 
Na tej drodze zastała Lupiego noc. Nie było wyjścia, trza było grzać do końca. Z mapy wynikało, że zjazd wypada już po francuskiej stronie. 
Na samym szczycie nagle coś chrobotnęło i Surus stracił napęd! 
- Łojej... przeszło Lupiemu przez głowę i stanął... 
  
cdn
		 
		
		
		
		
		
		
		
		
			
				  
				
					
						Ostatnio edytowane przez Elwood : 28.06.2011 o 10:11
					
					
				
			
		
		
	 |