Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 09.01.2020, 10:06   #1
Kornel1


Zarejestrowany: Mar 2012
Posty: 14
Motocykl: RD03
Kornel1 jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 3 dni 7 godz 41 min 32 s
Domyślnie

Cześć.
Tak. Świetne oko i nie gorszy język. Pisz bracie. Pisz.
Kornel1 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 09.01.2020, 23:02   #2
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie




Najwyższy czas

28 grudnia 2019

Przestało strzykać w plecach. Nadgarstek już nie drętwieje. Oparzenie od kolektora prawie zagojone. Katar odchodzi w zapomnienie. Pesel przestał dawać znać o sobie Jestem tu piaty dzień. Przyzwyczaiłem się do spartańskich warunków. Nie wadzą mi drapiące, porwane koce zamiast kołdry. Polubiłem opancerzonego robaka z wąsami, wieczorami wdrapującego się na karnisz trzymający pogniecione zasłony. Siedem kroków do toalety w korytarzu. Cztery pod prysznic. Dwanaście do schodów na dół. Nie jestem już zły na tego kto ukradł mi żel do kąpieli kupiony w Serbii, chociaż świetnie nadawał się do prania. Wieczorem czekam cierpliwie na ciepłą wodę albo używam lodowatej. Nauczyłem się robić to nie dotykając niczego oprócz kurków od wody Tam zdaje się być najczyściej. Jadam dwa razy dziennie. Na śniadania chodzę zawsze do tego samego baru naprzeciwko otelu. Na kolację też. Znają mnie już. Zawsze dostaję herbatę w małej szklaneczce i dwie kostki cukru. Jak się zasiedzę czytając, dostaję drugą i trzecią. Szybko nauczyłem się żeby wychodzić nie przeciągając.
Patrząc z okna pokoju w dół, widzę tylną część kanapy motocykla. Moja inwestycja życia i ulubieniec. To mechanizm oczywiście ale przecież lubimy rzeczom nadawać ludzkie cechy. To rzecz do której trzeba mieć zaufanie wybierając się w podróż. To przedmiot nad którym przeważnie mamy kontrolę. Wlewając benzynę do baku, mamy nadzieję, że dowiezie nas bezpiecznie do określonego miejsca. Bez motocykla pod sobą i bez drogi przede mną, bez deszczu, słońca, wiatru, pokonywanych kilometrów, wyimaginowanego albo prawdziwego celu i bez tej namiastki swobody czuję, że krew krąży coraz wolniej. Gęstnieje, zamula się i stygnie.
Ten kawał żelastwa sprawił, że od kilku lat kolekcjonuję wspomnienia zarezerwowane dla ludzi patrzących na świat zza szyby kasku.
A teraz stoi tam na dole martwy i zimny póki nie zdecyduję włożyć kluczyk w stacyjkę i nacisnąć starter. Myślałem, że Stambuł ze swoją egzotyką zatrzyma mnie na dłużej. Nie zatrzyma.
Pomijając aspekt „romantyczny" sprawdziłem prognozę pogody. To chyba ostatni dzwonek, żeby nie zostać tu do wiosny. Jednak mam małego pietra przed powrotem. Kiedy przyjdzie białe szaleństwo na dobre a ja będę tu, znów nie obędzie się bez lawety albo wywrotek. A ja wolę na kołach i bez wywracania. No i co może być lepszego od spędzenia sylwestrowej nocy gdzieś w trasie. Chyba czas pomyśleć o drodze. Trochę rozsądku jeszcze nikogo nie zabiło.





Nargile

Jest sześć stopni na plusie i pada. Zaparowane szyby skrywają wnętrze przeszklonej dobudówki. Nad pierwszym wejściem widnieje szyld: OZGEN Cafe. Nie widać nikogo w środku. Chyba będę sam. Przechodzę częścią dla palących papierosy meandrując między pustymi stolikami. Kręcone schodki prowadzą do drzwi na podwyższeniu. Dopiero teraz widzę, że sam nie będę. Chwytam za klamkę i 21 par oczu kieruje spojrzenie na mnie. Zaspokoiwszy ciekawość, wszyscy wracają obojętnie do swoich zajęć.

Zamówiłem fajkę wodną przy kontuarze. Nie po turecku oczywiście ale wystarczyło słowo nargile. Ustaliliśmy że tytoń jabłkowy. No i że kawa. Tu było nieco trudniej. Trzeba dać do zrozumienia czy słaba czy mocniejsza czy słodka i jak bardzo. Skończywszy robić zamówienie zasiadłem na wysłużonej sofie przed metalowym stolikiem pokrytym suknem, wyglądającym jak ze stołu bilardowego ale w szarym kolorze. Dopiero teraz policzyłem ilu mężczyzn tu siedzi. Nie w wejściu. Każdy pali fajkę wodną, przepija wodą, herbatą roznoszoną przez człowieka od noszenia herbaty albo kawą jak ja. Oprócz herbaciarza jest jeszcze człowiek odpowiedzialny za wydawanie kart i gry której nie znam. No i jeszcze jeden który dba o to, żeby węgle tlące się na podziurawionej folii aluminiowej zawsze były odpowiednio świeże. Chodzi więc z rondlem miedzianym i metalowymi szczypcami zrzuca popiół na tacę fajki i zastępuje go czerwono żarzącym się węglem drzewnym.







Zajęcia mężczyzn przy stolikach to granie. Grają kośćmi podobnymi do domino tylko mają one swoje numery i kropki. Część ustawiają na drewnianej podstawce w dwóch rzędach jeden nad drugim. Zapisują w notatniku punktację i kiedy gra się skończy wysypują wszystko na stolik, mieszają kości i gra zaczyna się od nowa. Przy innym stoliku grają w karty. Siedzący pod ścianą patrzą ma mecz wyświetlany na podwieszonym, wielkim telewizorze.



Całe pomieszczenie przesiąknięte jest aromatycznym dymem. Czasem jednak dociera do mnie ostry, tytoniowy zapach. Taki cygarowy. A na tej sali papierosów nie wolno. Kilku z palaczy ma nieco inną fajkę. Różni się tym, że liście tytoniu zawinięte są w kokon i postawione na sztorc. Węgle kładzie się bezpośrednio na ten kokon. Zaciągają się tym ostrożnie i z umiarem jeśli w ogóle. Dymu jest mało ale za to bardzo intensywnie pachnie.





Nie jest to miejsce dla turysty. Takie miejsca są na moście Galata. Ani tu ładnie ani czysto ani ciekawie. Ściany obłożone tapetą udającą cegły klinkierowe. Od podłogi z płytek do około 1,5 metra boazeria z ciemnych desek. Sufit jak w biurowcu. Tam też uwieszona jest blaszana instalacja z wywietrznikiem. Stary kontuar, obok poustawiane jakieś trzydzieści fajek wodnych gotowych do wydania. Na ścianie przy barze dziesiątki rur do tychże fajek. Metalowe stoliki i takie same krzesła obite różnokolorowym materiałem. Między krzesłami przechadza się pasiasty kot, czasem zaczepiając klientów z nadzieją na pieszczoty. Wszyscy się znają, śmieją się albo wykłócają, żeby znów się śmiać. Kłęby dymu wiszą nad całością chociaż wentylator pracuje pełną parą. Tutaj jest spokój mimo hałasu telewizora, rozmów i stukania o siebie mieszanych kości do gry. Ci ludzie tu odpoczywają. I ja razem z nimi. Mogę pisać, zamyślić się, patrzeć na grę której nie rozumiem. Oprócz tego momentu kiedy wszedłem nikt nie zwraca na mnie uwagi. Zniknąłem i wsiąknąłem schowany za dymem z mojego nargile o smaku jabłkowym.
Deszcz nieprzerwanie pada. Późnym już wieczorem, przesiąknięty dymem snuję się po wąskich, opustoszałych uliczkach. Okrężną drogą wracam do otelu.



















Jutro pojadę.

CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 10.01.2020, 22:29   #3
Cezar3
 
Cezar3's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2017
Miasto: Marynino
Posty: 536
Motocykl: NAT`18
Przebieg: rośnie
Cezar3 jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 tygodni 5 dni 7 godz 19 min 56 s
Domyślnie

Zajefajnie się czyta
Powinieneś książkę sklecić.

Wysłane z mojego SM-G973F przy użyciu Tapatalka
__________________
lepiej patrzeć na to, czego nie można puknąć, niż puknąć to, na co nie można patrzeć...
Cezar3 jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2020, 06:26   #4
CzarnyEZG
 
CzarnyEZG's Avatar

Zapłaciłem składkę :)

Zarejestrowany: Aug 2013
Posty: 2,794
Motocykl: RD04
CzarnyEZG jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 3 tygodni 15 godz 10 min 16 s
Domyślnie

Łosz kurde - kapitalna wyprawa i opis
__________________
www.kolejnydzienmija.pl

2014: Żatki Bolek na promie kosmicznym
2015: Veni Vidi Wypici
2016: Muflon na latającym gobelinie
2017: Garbaty Jednorożec
2018: Czarny Jaszczomp
2019: Rodzina 50ccm plus
2020: Żółwik Tuptuś
2021: Chiński Syndrom
2022: Nie lubię zapierdalać
2023: Statek bezpieczny jest w porcie,
ale nie od tego są statki
2024: Uwaga bo ja fruwam
2025: Ekwipunek Załogi Gogurka
CzarnyEZG jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2020, 15:57   #5
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie




Zeljko

31 grudnia 2019

Ma 42 lata. Szpakowaty, przystojny, przystrzyżone włosy i zarost kilkudniowy. Chodzi w jeansach i szarej, sportowej bluzie z kapturem. Trochę niższy ode mnie. Mocny uścisk dłoni. Przyjechał tu specjalnie, bo dziś zamknięte. Jest szefem. A ja? A ja trafiłem tu przypadkiem. Zeljko jest szefem serwisu KTM w centrum Belgradu.

-----------------------------------
W hotelu na obrzeżach stolicy Serbii spałem krótko. Zerwałem się tak, żeby zdążyć na 7:30 na śniadanie. Schodzę a tam ciemno i głucho. Starszy mężczyzna ogląda teleturniej w TV siedząc na stylowym fotelu z wysokim oparciem. Nie przestawiłem zegarka na nową strefę czasową. Na godzinę wracam do pokoju.

-5 stopni i bezchmurnie. Pogoda taka, że aż sam do siebie się uśmiecham. Bagaż składuję przy motorze.







Kluczyk, starter i… nie ma siły. Za zimno? Przyzwyczajony już do chimeryczności pojazdu, beznamiętnie biorę się do roboty. Klucze do dokręcania pokrywy silnika mam pod ręką oczywiście. Tak samo nie chowam już kabli rozruchowych. Przygotowawszy wszystko, niespiesznie idę do recepcji. Recepcjonista zadzwonił gdzieś.
- Szef będzie za pięć minut - słyszę. Właściwie widzę. Poczciwiec pokazuje na swój zegarek, potem wyciąga dłoń rozcapierzając palce. Łączę gesty z jedynym słowem, które zrozumiałem: Boss.
Aż szefa potrzeba? A niech tam. Niech będzie i szef, aby z samochodem.



Przyjechał Jeepem. Kable podpięte. Motocykl odpala.



Muszę jeszcze zatankować i w drogę. Na stacji po tankowaniu zostawiłem silnik na chodzie i wróciłem się po coś do wytarcia umazanego solanką z drogi reflektora. Czyszczę, a ten prycha. Dodaję gazu. Odpuszczam, a wskazówka obrotomierza leży na zero. W końcu poprychał i zgasł. No nareszcie konkrety. To znaczy nie, że się cieszę, że zgasł. Cieszę się, bo są jakieś objawy wyraźniejsze.
Obok biały dostawczak, a jego właściciel coś dłubie przy dystrybutorze stacji benzynowej. Ma na imię Zivko i jest … elektrykiem. Ma profesjonalny miernik i zmierzył to co wszyscy, kiedy motocykl odpaliłem przez kable.
- Ładowanie i akumulator OK – mówi.
Nie OK bo akumulator pokazuje 11V.
Nie chcę już zatrzymywać człowieka, bo w pracy jest. Pokazał mi gdzie jest elektryk samochodowy. Podjechałem tam. No tutaj to nawet rozruszniki naprawiają, komputery mają i kolejkę samochodów.
Znów odkręcam osłonę silnika. Znów elektryk sprawdza to co wszyscy. Dzwoni gdzieś i dostaję wizytówkę, numer telefonu i namiary na serwis KaTeeMa w Belgradzie, gdzie od wczoraj jestem. To 9 km stąd.
Dojazd zajął mi małą chwilę. Dłużej czekam na Zeljko, o którym wspomniałem na początku. Ale czekam w ciepłej kawiarni pod szyldem KTM, tuż obok KTM Promoto Centar. Jakoś tu tak swojsko i luźno. Można wejść z psem, można palić. Wszystko można. Jest przyjaźnie, przychodzą piękne Serbki i pachnie kawą. Gdybym tu mieszkał, to bym przychodził nawet nie mając KaTeeMa.





Jest Zeljko. Zaraz przyjeżdża Srdjan. Srdjan zna trochę polski. Wydaje mi się, że przyjechał na swoim skuterze i w pomarańczowym kasku, żeby tłumaczyć co ja od nich chcę 31 grudnia.
Wiecie co ma Zeljko? KTM 950. Nówka. 27 tyś przebiegu! ZERO rysek gdziekolwiek. Tarcze nieruszone. Wszystko jak prosto z salonu. Biały kruk. Zeljko miał wypadek przy 170 km/h. Połamał się w różnych miejscach i swój motocykl zniszczył ale jeździ dalej. Jeździ 950tką. Twardziel.



Motocykl na podnośnik. Sprawdzają wszystkie połączenia elektryczne. Zeljko pokazuje na nieoryginalną wtyczkę od regulatora napięcia. Wie na co patrzy skubany Czyści ją z błota ulicznego. W tym czasie Srdjan zabiera gdzieś akumulator. Wraca i mówi, że akumulator jest w porządku, pokazując wydruk. Dwie pozycje na wydruku. Obie oznaczone 100%.
Na to wchodzi Dejan. Rzuca ogólne cześć. Jak jakiś ordynator przed operacją wypytuje o szczegóły problemu, jednocześnie zakładając niebieski fartuch roboczy. Sprawdzają jeszcze raz to co wszyscy sprawdzali, a potem Dejan chwyta za kable z prawej strony i jeden z kostką przyciąga do światła latarki.



- Chodź, popatrz - mówi. Powtarza jeszcze raz bo nie chwyciłem, że to do mnie.
Patrzę a tam zielono-siny nalot i częściowo pourywane nitki kabli. Cóż… Jest w końcu! Chochlik znaleziony



Dla ciekawych. To połączenie przewodów idących od regulatora napięcia do akumulatora. Kostka była w takim miejscu i tak wyglądała, że nawet jakbym sam na nią patrzył, to bym jej nie zobaczył
Dalej poszło sprawnie. Wszystkie złącza albo wyczyszczone albo nowe końcówki. Gotowe, jednak nie ma ładowania. Znaczy takie jest, że mogę jechać bez świateł i bez grzanych manetek. Lipnie…
I wiecie co? Zeljko przynosi nowiuśki regulator napięcia. Przystosowują bajpas do nieoryginalnej wtyczki.



Podpinają. Z nowym regulatorem i włączonym wszystkim co prąd pobiera, pokazuje się na wyświetlaczu około 13.9V. Teraz moja decyzja. Na decyzję czekają pół sekundy
Po zabiegu:
- Ile? – pytam.
- Za regulator zapłaciłeś.
- Ile za waszą pracę? – ponawiam pytanie.
- Nic. Jest Nowy Rok. Nic nie płacisz.
- To zapłacę za kawę w kawiarni.
- Nie. Kawa ode mnie.
Zeljko znalazł mi hotel w centrum Belgradu blisko imprezy sylwestrowej, żebym mógł się rozerwać. Zarezerwował przez telefon, a Srdjan założył swój pomarańczowy kask, wsiadł na skuter i odstawił mnie pod same drzwi hotelu Park.



















Jak różni ludzie potrafią być… Przypomniała mi się rodzina lawetowo – elektryczno - hotelarska, kiedy opisałem pierwsze zejście KaTeeMa na autostradzie. Tez w Serbii. Tamtych ludzi nie będę już wspominał wcale.
Konkluzja i weryfikacje.
1. Jestem mistrzem w odkręcaniu osłony silnika i mogę zmierzyć się w tej dyscyplinie z każdym
2. Regulator popsułem dopiero teraz. Nie wytrzymał widocznie nadmiaru produkowanej energii.
3. Zdałem się na „profesjonalizm” lawetowej rodzinki, choć widziałem, że to psikus a nie pro
4. Myślę też, że akumulator Yuasa szlag trafił nie przez to, że Yuasa tylko przez jeżdżenie okrągły rok bez gruntownego przeglądu co do śrubki i co do ostatniego złącza.
5. Serwis w Belgradzie polecę każdemu kto będzie w potrzebie właśnie tam.
CF
P.s.
Dziś mam za sobą 27km Jutro pojadę trochę dalej chyba.



Dystans 27km
Średnia ruchu 7.2km/h
Czas ruchu 3:48h? Zwariował?
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 11.01.2020, 20:33   #6
Pegaz
 
Pegaz's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: WGM
Posty: 32
Motocykl: nie mam AT jeszcze
Pegaz jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 tydzień 2 dni 7 godz 33 min 21 s
Domyślnie

Fajnie się czyta. Przy następnej wizycie w tamtych stronach nie ominę tego Otelu i knajpy na przeciwko.
Pegaz jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.01.2020, 14:02   #7
CeloFan
 
CeloFan's Avatar


Zarejestrowany: Jan 2011
Miasto: Warszawa
Posty: 588
Motocykl: brak
Galeria: Zdjęcia
CeloFan jest na dystyngowanej drodze
Online: 2 miesiące 2 tygodni 3 dni 18 godz 51 min 54 s
Domyślnie




Zachód


1 stycznia 2020

Winda nie chce zadziałać. Stoję w gorącym podziemiu hotelowym na poziomie minus dwa. Zszedłem tam z odźwiernym, schodami dla pracowników po motocykl. Wprawdzie bez bagażu ale w ciuchach motocyklowych. Roztapiam się. Nie ma tu zwyczajnego wjazdu/wyjazdu. Jest stara winda towarowa. Wozi też samochody. Kilka tu stoi zaparkowanych.





Po interwencji konserwatora stary mechanizm w końcu zadziałał. Motocykl pojechał na górę sam, a ja znów po schodach.
Temperatura -1, słonecznie, bezwietrznie. Za rogatkami opustoszałego po Sylwestrze Belgradu, asfalt suchy. Jednak mój optymizm w ubieraniu się spowodował, że muszę zatrzymać się po kilkunastu kilometrach. Mokre ciuchy po saunie w podziemiu, zaczęły generować przenikliwe zimno. Przeprosiłem się z przeciwdeszczówkami i znów wciągnąłem foliowe rękawiczki ze stacji benzynowej.
Sto kilometrów dalej żadnych oznak zimy. Tylko lodowaty pęd powietrza w czasie jazdy przypomina, że to styczeń.
Ostatnią prawdziwą granicę Serbia-Węgry, przejechałem bardzo szybko. Serbia to może 5 aut i kolejka idzie sprawnie. Węgry to 3 rzędy długaśnych ogonków. Wyminąłem wszystkie auta i zaczekałem, aż ktoś uprzejmie wpuści mnie bez kolejki. Czekałem może dziesięć sekund.
Nieopodal Budapesztu zupełnie straciłem czujność drogową na rzecz zachwytu. Wprawdzie motocykl przestał stroić fochy i w tym temacie nuda ale słońce, czyste, błękitne niebo, sielski krajobraz, nawet jak na autostradę… Poczułem się jak na wyjeździe w środku wakacji.
Temperatura rośnie. Nie ma już mrozu. Termometr na stacji benzynowej pokazuje plus dwa. Zabieram kawę na zewnątrz i delektuję się dodatnią temperaturą.



Później już tylko słońce grzejące w plecy i prosta droga. To wspomnienie zostawię dla siebie na bardzo długo.
Za Budapesztem zachód. Znowu zrobiło się mroźnie. Krwisto-pomarańczowe koło właśnie stacza się za horyzont. Jest tłem dla znieruchomiałych wiatraków elektrowni wiatrowej. Nitka autostrady stacza się w dół, a ja chcąc nie chcąc, razem z nią. Samochody pędzą ale tylko te blisko mnie. Te w oddali jakby stały. Jak docenić wyjątkowość tego obrazu? Jak zapamiętać?
Jak każdy z nas, widziałem wiele zachodów słońca z kanapy motocykla. Jednak to zimowe wydarzenie jest wręcz hipnotyzujące.
Będąc blisko miejsca gdzie mam zamiar przenocować, zjechawszy w podrzędną drogę, sfotografowałem pozostałość po zachodzie.



Do hotelu 5km.



Jutro będę w Polsce.



Dystans 510km
Średnia ruchu 86.7km/h
Czas ruchu 5:52h




Zawiesina


2 stycznia 2020

Z premedytacją wyjechałem późno. Chciałem, żeby się trochę ociepliło. Prognoza zapowiadała +2. Jest -3 stopnie. Słonecznie i bez wiatru. Zgarniam szron z kanapy, mocuję bagaż.
Na wąskiej, podrzędnej drodze prowadzącej do autostrady, asfalt błyszczy się i mieni. Zamarznięte kałuże straszą. Ten jeden kilometr jadę o wiele za długo.
Jestem na autostradzie. Nie ufam drodze. Błyszczy się tak samo jak podrzędna. Nie mogę jechać lewym pasem. To za szybko. Uczepiłem się TIRa w odległości 5 sekund. To akurat tyle, żeby przy prędkości 90km/h nie szarpało. A jednak to za duża odległość. Wyprzedzający mnie autokar rozdziera przed sobą powietrze tak, że jego pęd łagodnie spycha mnie do skraju pasa. Na koniec wjeżdża między mnie a TIRa. Skręca dopiero gdzieś na rozjazdach. Znów przede mną żółta naczepa. Zbliżam się na odległość 2 sekund. To zbyt mało. Zawirowania trzepoczą mną jak chorągiewką. Wszystko wibruje. Przy 4 sekundach jest do wytrzymania. GPS pokazuje 89 km/h.
Za Bratysławą asfalt suchy. Wyprzedzam TIRa i rozpędzam motocykl do pełnej prędkości przelotowej.
Zapomniałem o paliwie. Żółta kontrolka zaświeca się tuż po minięciu stacji benzynowej. Po 30 km włączyłem trym ekodrajwingu Po 42km stacja. Okazuje się, że ta sama na której kiedyś już byłem. Wtedy było ciepło i pod dystrybutor podjechały imponujące, niebieskie ciężarówki teamu wyścigowego. Chyba Kawasaki. Jestem przed Brnem.
Ogrzałem się kawą i w drogę.
Słońce za plecami nie razi. Sucha droga, ja rozgrzany po wizycie na stacji i pełen zapału chcę wyprzedzić ciężarówkę do której już nieco za bardzo się zbliżyłem. Zmieniam pas a przede mną ściana. Dosłownie koniec drogi.
Szara substancja zagradza widok niczym zamknięte wrota czasoprzestrzeni. Nie widok. Cały świat. Nie ma łagodnego przejścia z widoczności do niewidoczności. Jest jak ściana. Odruchowo odpuszczam manetkę i wracam na prawy pas. Ciężarówka znika. Była i nie ma. Szaro-biała substancja wchłania i mnie. Słońce gaśnie. Jestem w innym wymiarze. Wszystko zmieniło się diametralnie. Asfalt pod kołami biały. Pobocze które ledwo widzę białe. Wyprzedzające mnie samochody wyłaniają się z szarej masy tuż za mną i znikają tuż przede mną. Właściwie nie samochody tylko ich światła. Mokre powietrze obłazi mnie jak zaraza z filmów post apokaliptycznych. Przeciwdeszczówki też są białe tylko przecinają je ślady po wodzie która nie zdążyła zamarznąć. Przestały tak chaotycznie łopotać. Są ciężkie. Mimo grubego ubrania czuję jak ziąb przenika przez wszystkie warstwy jakby ich nie było. Włączam grzane manetki. Tylko tyle mogę w tej chwili. Na deflektorze szyby zbiera się woda i natychmiast przymarza tworząc białą, coraz grubszą warstwę. Od czasu do czasu zbyt gruba warstwa zsuwa się gdzieś w nicość. Tak samo zsuwają się kawałki lodu z ciężarówki za której światłami jadę. Jakoś ją dogoniłem. Spadają tuż przede mną roztrzaskując się na milion kawałków. Zwiększam odstęp do sześciu sekund. Ciężarówka znika. Pięć sekund. Ledwo widzę światło przeciwmgłowe. Właściwie bardziej domyślam się, że jest. Tyle wystarczy. 70 km/h. Skorupę z szyby kasku zdzieram co chwila rękawicą. Stary, wysłużony kask daje już tylko względne ciepło. Jednak mimo pozamykanej wentylacji oddech zamienia się w parę. Skraplająca się para zachodzi coraz bardziej od prawej strony. Od lewej wolniej. Na dodatek chyba pinlock jest nieszczelny. Duża kropla pod swoim ciężarem spływa w dół. Tworzą się następne. Śliska droga nie pozwala mi zwolnić ani przyspieszyć. Trwam. Trwam a nadgarstek ani drgnie na manetce gazu. Czasem tylko czuję jak jakoś tak luźno robi się na kierownicy. Wiem co to znaczy. Obym upadł gdzieś na łuku. Nie tutaj. Na łuku.
Na kilka sekund przejaśnia się nieco, jakby słońce miało wygrać z masą zamarzającej mgły. I ujrzałem najpiękniejszy widok na świecie. Lodowa zawiesina oplątała się na drzewach, trawie, drodze, domach wiejskich, na barierze ochronnej i w tym przebłysku słonecznym wszystko skrzy diamentowo, opalizuje i błyszczy jak miliardy mikro fleszy fotograficznych. Tylko jakiś ptak drapieżny, może krogulec a może pustułka, zdaje się nie poddawać wszechogarniającej bieli. Przysiadłszy na słupku kontrastuje brązem swojego upierzenia z otaczającym, monochromatycznym światem.
Na te kilka sekund zapomniałem o lęku przed wywrotką, o tym żeby nie zgubić światła przeciwmgłowego przede mną i żeby utrzymywać szybę kasku we względnej widoczności. I na tych kilka sekund zapomniałem, o przeszywających dreszczach zimna. Zaraz jednak znów wpadam w świat bez wizji. Znów szukam czerwonego punktu. Znowu dreszcze przypomniały gdzie jestem i co mam robić. Czyli nic. Czekać albo zatrzymać się. Nie zatrzymałem się choć chciałem. Dwa razy zobaczyłem zjazd na stację benzynową kiedy był nie przede mną a obok…

Ponad 70 km trwało moje czekanie na wyjazd z ciężkiej, lodowej zawiesiny. Zatrzymałem się dopiero 122 km przed dzisiejszym celem, kiedy słońce wygrało z ponurą ścianą.





Na stacji ustaliłem dokąd dojadę i gdzie będę nocował. Jak zwykle w tej podróży. Wypiłem wrzątek niemal duszkiem, zjadłem gorącą nie za dobrą kanapkę, pobarłożyłem trochę rozmyślając o następnym i o poprzednich wyjazdach.



Naprawiając pinlock, patrzyłem na zmarzniętych ludzi w podkoszulkach i tych modnych, za krótkich skarpetkach które zawsze złażą z pięt do buta. Przeszli może 10 metrów od samochodu do budynku stacji. Na stacji rozcierają ręce, rozglądają się za ciepłymi napojami, tupią nogami jakby wyszli z zaspy śnieżnej. Żyjemy w absolutnej izolacji. Jechali przecież tą samą drogą co ja. Innej nie ma. Widzieli co ja ale nie mogli poczuć tego widoku. Myślę, że jeżdżąc samochodami dobrowolnie upośledzamy się na to co nas otacza. Nie w złym znaczeniu. Po prostu nie można poczuć wszystkiego zza szyby auta.
Pewnie ktoś zauważył ten niesamowicie nieziemski obraz jaki nieudolnie opisałem wyżej. Ten przebłysk geniuszu natury. I mógł powiedzieć do współpasażera – spójrz jakie to piękne. I może dyskutowali o tym co widzieli. Może nawet opowiadaliby przyjaciołom. Co więcej można? - ktoś zapyta. Można poczuć to na co się patrzy. Można poczuć lęk, zaraz potem zachwyt, fizycznie skonfrontować się z sytuacją. Zmarznąć na kość a potem czuć jak gorąca herbata rozlewa się po całym ciele. Przeżyć zwątpienie, ulgę, bezsilność wobec sytuacji. Można usłyszeć jak hałas zmienia swoje brzmienie w gęstym, mokrym powietrzu. Mieć satysfakcję. Móc wspominać. Wiedzieć lepiej.
Wydaje się, że widzieć to zapamiętać a poczuć to mieć dla siebie. Chyba dlatego wybraliśmy motocykl do podróżowania. Chyba między innymi dlatego jesteśmy motocyklistami. Możemy mieć więcej z jednego przejechanego kilometra.



A może zwyczajnie coś mi się w głowie uroiło.
Z przyczyn technicznych zdjęć opisywanych zdarzeń nie będzie.
Dziś dojechałem do Rudy Śląskiej. Dziś też wygrałem los na loterii. To był najtrudniejszy dzień tego wyjazdu. Może też i najpiękniejszy…





Przypadkowo wybrałem hotel w którym już kiedyś nocowałem przyjechawszy na festiwal filmów motocyklowych. Co za zbieg okoliczności.
Jutro ostatni dzień podróży.



Dystans 459km
Średnia ruchu 89.3km/h
Czas ruchu 5:08h

CF
__________________
Pełne zadowolenie składa się z małych uciech rozłożonych w czasie.
https://www.facebook.com/CFact1/
CeloFan jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.01.2020, 14:54   #8
zylek
 
zylek's Avatar


Zarejestrowany: Jul 2017
Miasto: Helvetia (BL)
Posty: 467
Motocykl: CRF1000L, H701 E, betinka 300RE, Tryplak 765
Przebieg: 43kkm +
zylek jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 40 min 14 s
Domyślnie

O chłopaku, masz oko i pióro! Zdjęcia KaTa na tle czerwonego nieba miażdży! Szkoda że się kończy, ale było pięknie, jak na prawdziwą wyprawę przystało!
zylek jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.01.2020, 16:11   #9
bukowski
Gość


Posty: n/a
Online: 0
Domyślnie

Cytat:
Napisał CeloFan Zobacz post
Ledwo widzę światło przeciwmgłowe. Właściwie bardziej domyślam się, że jest. Tyle wystarczy. 70 km/h. Skorupę z szyby kasku zdzieram co chwila rękawicą. Stary, wysłużony kask daje już tylko względne ciepło. Jednak mimo pozamykanej wentylacji oddech zamienia się w parę. Skraplająca się para zachodzi coraz bardziej od prawej strony. Od lewej wolniej. Na dodatek chyba pinlock jest nieszczelny. Duża kropla pod swoim ciężarem spływa w dół. Tworzą się następne. Śliska droga nie pozwala mi zwolnić ani przyspieszyć. Trwam. Trwam a nadgarstek ani drgnie na manetce gazu.
Udało Ci się wycisnąć esencję.
Miałem tak na Hardangervidda, przy kilku stopniach i burzy, która tego dnia załatwiła 200 reniferów.
I jeszcze raz w Kirgistanie, kiedy szukałem drogi z Narynia nad Issyk Kul.
Ale nie udało mi się oddać tej desperacji, lęku i odwagi. Jesteś hardkorem
  Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 12.01.2020, 15:46   #10
tyran
Kiedyś R.T70
 
tyran's Avatar


Zarejestrowany: May 2014
Miasto: Częstochowa
Posty: 1,421
Motocykl: Była RD04
Przebieg: 120000+
tyran jest na dystyngowanej drodze
Online: 3 miesiące 2 tygodni 5 dni 7 godz 52 min 52 s
Domyślnie

Fajnie!
No i fizoloficznie się zrobiło pod koniec.

Zdjęcie motura na tle kończącego się zachodu słońca jest mega!
__________________
Serdecznie pozdrawiam.
Romek T.
tyran jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz


Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
Izi Meeting 2020 IZI Meeting Imprezy forum AT i zloty ogólne 60 02.01.2022 16:41
Wyrobisko 2020 24.04-26.04.2020 ŁysyDLE Imprezy forum AT i zloty ogólne 35 27.04.2020 19:41
Meta w Stambule Transglobal Przygotowania do wyjazdów 6 10.02.2012 20:49
Kebab w Stambule - 03.07.2010 do 20.07.2010 Jan van der Saar Umawianie i propozycje wyjazdów 4 13.06.2010 11:45


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:14.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.