|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2016
Miasto: Rudnica
Posty: 179
Motocykl: SD04
Przebieg: 30k 25k
![]() Online: 1 tydzień 3 dni 9 godz 28 min 19 s
|
![]()
Hehe, ale że co, jak? miał "okres" to padało? czy padało bo miał okres
![]() Piękny kraj, ale bardzo chimeryczna pogoda niestety. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Sanok
Posty: 2,019
Motocykl: EXC, ST 1300
Przebieg: rośnie
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 5 dni 9 godz 41 s
|
![]()
Tak sobie tez wmawialem, ale swiezej makreli i dorsza zazdroszcze bardzo. Na pewno jak pojade tam na motku nastepnym razem to wezme dobra wedke, wrazenia bezcenne, 2 godzinki i 20 makreli zlowionych z brzegu na luzie
Wysłane z mojego E2303 przy użyciu Tapatalka
__________________
Dopóki walczysz jesteś zwycięzcą |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
![]()
Pogoda jest zawsze dobra tylko ludzie bywają źle ubrani.
|
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jul 2008
Miasto: Obecnie wszędzie, gdzie sie da
Posty: 414
Motocykl: już nie AT ;)
Galeria: Zdjęcia
![]() Online: 2 tygodni 18 godz 11 min 46 s
|
![]()
oHOHOHOHOHOOO Kolega w tym Nurgestanie to już widzę za długo siedzi
![]() Jak przyjechałem tu parę lat temu, to jeden starszy i mądrzejszy mi powiedział, że jak zaczniesz głosić teorie "W Nurgestanie nie ma złej pogody tylko ludzie są źle ubrani" to znak, że trzeba już się zbierać albo szykować na antydepresanty ![]() ![]() ![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#5 | |
Gość
Posty: n/a
Online: 0
|
![]() Cytat:
Mysle ze tu relacja jest a nie dyskusja o teoriach. Chcesz podyskutowac załóż nowy temat bysmy tu nie smiecili. Fajnie sie czyta czekam na wiecej. Pozdro |
|
![]() |
![]() |
#6 |
![]() Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,524
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
![]() Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 11 godz 7 min 55 s
|
![]()
Się zabieram do tej relacji.... dramat, wkurza mnie to, jak można tak długo zwlekać, pracy mnóstwo zwykle, ale są pewne priorytety... więc obietnica - może to mnie zdopinguje do ukończenia tej relacji - zaczynam od zera i wrzucam co tydzień w niedzielę kolejny z 9/10 odcinków. Dzisiaj dwa pierwsze.
__________________
<br> Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien. |
![]() |
![]() |
![]() |
#7 |
![]() Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,524
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
![]() Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 11 godz 7 min 55 s
|
![]()
Nordkapp 2016 - oczekiwanie. Dzień przed.
Jutro startujemy z Majką na Nordkapp. Tam i z powrotem – razem 7/8 tyś. km na motocyklu. Właśnie podarłem i wyrzuciłem, wcześniej wydrukowane, szczegółowe mapy i plany noclegów. Stary samochodowy GPS ostał się na motocyklu, ale tracki też wyleciały i krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Bierzemy jeszcze tylko stary atlas Europy, znaczy raczej kilka wyrwanych z niego kartek. Później okazuje się, że ich zapomnieliśmy. Przewodniki zostają w domu. Ma to wyglądać mniej-więcej tak: ![]() Potrzebny jest mi cel, a nie wycieczka. Kilka lat temu może byłaby to wycieczka. Starannie zaplanowana, razem z zaplanowanymi niespodziankami i przemyślaną większością scenariuszy w razie EWENTUALNOŚCI. Dzisiaj potrzebna jest mi Podróż Wędrowca do Świtu bo też sprawa idzie o coś więcej w statystycznej połowie życia niż o zwiedzanie. Nie jest celem ani droga trolli, ani wizyta u Św. Mikołaja w Rowaniemi – choć jeżeli same się zdarzą to dobrze. Adresów tychże nie znam - także one krążą gdzieś w czarnej dziurze starych potrzeb. Wylęgała się ta potrzeba czas jakiś, ale jest i polega na tym czego nie można zobaczyć na yotubie, ani nawet w najlepszej książce. To że start na Nordkapp odwlekł się o całe dwa lata, a teraz o 4 dni jeszcze, jest w ostatecznym rozrachunku dobre, bo wolę być dwa dni przed niż dwa lata po. Jakbym był młodszy. I jest całkowicie inaczej niż byłoby to wcześniej. Wszystko jest inne. Ale najważniejsze, że potrzeby są inne. Gdzie ten cel osiągnę? Czy na skrajnej północy gdzie czekał będzie już tylko powrót na dół? Czy już blisko na dole, na ostatnim rondzie przed ostatnim symbolicznym zagaszeniem silnika w tej wędrówce? A może go nie będzie? A może wykluje się długo po, i jak często okaże się znowu po przetrawieniu, że całość była celem? Razem z oczekiwaniem, przekładaniem na kolejne lata z różnych ważnych powodów, z kolejnymi przygotowaniami i kolejnymi oporami przed bezsensowną chęcią poznawania z góry tego czego poznawać nie warto? Bo wtedy zmiana formy zmienia też substancję tego czego chce się dotknąć i do czego ma to służyć. Wczoraj kolejny raz sprawdzałem kolor świec zapłonowych. Africa Twin XRV 750 jako rasowa dakarówka ma po dwie świece na każdy cylinder, więc nie ma obawy, że właśnie z powodu świecy nie pojedziemy dalej. Jednak mania dbania o kolor świec nie jest tak całkowicie bezsensowna gdy uświadomimy sobie, że kolor ten jest wyznacznikiem tego co dzieje się z paliwem i powietrzem w komorze spalania. Gaźnik pobiera powietrze ze skrzynki powietrznej oraz benzynę ze zbiornika. Podciśnienie wytwarzane przez cylinder zasysa właśnie paliwo i powietrze przez gaźnik, benzyna z ogromną siłą jest rozbijana na mgiełkę wymieszaną z powietrzem i dalej jest wciągana przez owe podciśnienie do cylindra. Taka mieszanka jest ściskana przez tłok z siłą ok 11-12 barów i wtedy, gdy to ściśnięcie jest najmocniejsze, świeca odpala iskrę. Iskra powoduje wybuch ściśniętej mgły i tłok zostaje pchnięty z potworem. I tak w kółko. Celem jest właśnie żeby ten mechanizm pracował jak najlepiej. Jak najwydajniej i był żywotny i prawie niezniszczalny. Nie jest łatwo to osiągnąć. Zaburzeń może być wiele. Jednym z problemów może być zbyt bogata mgła, mieszanka w benzynę. Gaźnik może być tak ustawiony, że miesza zbyt dużo benzyny z powietrzem i mieszanka jest zbyt bogata. Reakcja spalania musi być efektywna – benzyna spala się w tlenie z powietrza. Za mało tlenu, za dużo benzyny i wybuch jest słaby, czyli moc silnika nie jest optymalna. Tlen jest kluczowy – dla człowieka i dla motocykla. Niespalone paliwo jest wydmuchiwane przez wydech. Spalanie motocykla rośnie niepotrzebne. W drugą stronę, gdy powietrza jest zbyt dużo w stosunku do benzyny, mamy zbyt ubogą mieszankę. Paliwo dopala się pięknie, ale temperatura spalania jest zbyt duża i negatywnie wpływa to na elementy silnika, gównie obrywają zawory wydechowe – są wypalane. Czyli mamy także małą moc oraz szkodzimy silnikowi. Jak więc sprawdzić czy wszystko jest dobrze? Co jakiś czas trzeba sprawdzać kolor świec. Jeżeli końcówki elektrod maja kolor kawy z mlekiem to wszystko jest ustawione prawidłowo, jeżeli mają kolor biały – źle, mieszanka jest zbyt uboga, jeżeli mają kolor ciemny i są zadymione – źle, mieszanka jest zbyt bogata. W motocyklach wielocylindrowych to nie koniec zmartwień. Dochodzi jeszcze kwestia synchronizacji wszystkich gaźników. W wielocylindrowcach na każdy cylinder przypada jeden gaźnik. I chodzi o to żeby te gaźniki podnosiły przepustnicę identycznie i żeby podciśnienie było identyczne przy tym samym odkręceniu manetki gazu, także ta wolnych obrotach podciśnienie ma być identyczne. Jeżeli to osiągniemy to motocykl ma pełną moc w każdym zakresie obrotów silnika, ładnie i równo przyspiesza. Takie więc problemy zaprzątały moją głowę przez ostatnie dni. Skoro chodzi o Podróż Wędrowca do Świtu a nie o łupienie i straszenie obłokami dymu i hukiem z tłumika podróżnych w stylu Wojny Trappa to myśli te nie są niczym dziwnym. Motocykliści o takich i innych podobnych rzeczach myślą częściej niż się wydaje. Czasami łapię się na tym, że po zapisaniu całkiem sporej tablicy podczas zajęć i wyjaśnieniu gawiedzi tego i owego nie pamiętam o czym przed chwilą mówiłem, ale mam dokładnie zaplanowane kolejne czynności serwisowe i optymalizacyjne w jednym z moich motocykli. Wróćmy do iskry, mieszanki i silnika. Jestem szczęśliwy, że gdzieś w życiu wymieszało się paliwo z tlenem i że nastąpił wybuch. Gdzieś jakaś myśl skleiła się z drugą i z kolejną, jakieś zdarzenie i doświadczenie napotkało na inne i tak wszystko skumulowało się w zbiorniku i zaczęło kapać do gaźnika. Z drugiej strony do tego samego gaźnika podłączone mamy własne chęci i zew. Po wymieszaniu myśli, zdarzeń i doświadczeń z chęciami i zewem może nastąpić wybuch. Potrzeba iskry. Iskrą może być cokolwiek – artykuł w gazecie, opowieść znajomego, podsłuchana rozmowa w tramwaju, reklama, widok przelotny. Wszystko. I następuje odpalenie. Właśnie odpaliło. Jak opisać przygotowania? Można zrobić po prostu listę napraw, wymian i kontroli w motocyklu, ale nie odda to czasu spędzonego na dumaniu, myśleniu, zamartwianiu i emocjach czy się uda, czy wszystko się przewidziało? Lista mało szczegółowa wyglądałaby tak: nowe obie opony Dunlop TrialMax – podobno skandynawskie drogi zjadają opony motocyklowe, co okazało się prawdą. Wyregulowany gaźnik. ![]() Wymieniony olej, filtry wszelkie i nowy komplety napęd: łańcuch i obie zębatki. Przerobiony bagażnik tylny pod torbę marynarską, do gmoli dospawane mocowania na sakwy nieprzemakalne. Narzędziówka na narzędzia mieszcząca idealnie flaszkę wódki 0,7 litra. Komplet narzędzi do wymiany prawie wszystkiego: od łyżek do opon po klucze do silnika - musiały zmieścić się w jednej z toreb, narzędziówka była już zajęta. Dętki, wbrew pozorom najcieńsze dostępne, grube dętki założone były na koła, ale w razie wymiany „w polu” lepiej wymienia się cienkie, wygodniej, grube założył wulkanizator. Dodatkowo postarałem się zabrać wszystko co może się zepsuć, a nie będzie tego można łatwo zdobyć nawet w cywilizowanych miejscach. Czyli trzeba przewidzieć co jest specyficznego w twoim motocyklu i trudno dostępnego od ręki gdzieś, daleko. A Africe Twin sprawa jest prosta: generalnie trzeba zabrać tylko moduł sterujący pracą zapłonu. I tak jest w większości motocykli – można sobie radzić innymi uniwersalnymi, ale moduł lepiej zabrać. Inną tak zwaną „furią afrykańską” jest pompa paliwa. Pompa pozwala tłoczyć paliwo do gaźników nawet gdy stan paliwa jest poniżej tychże gaźników, bo boki zbiornika mieszczą kilka litrów i zachodzą poniżej gaźników. Pompa nie jest konieczna jeżeli potrafisz spiąć gaźnik ze zbiornikiem grawitacyjnie z pominięciem pompy, ale wtedy częściej trzeba tankować, bo ograniczymy użyteczną pojemność baku tylko do tej wystającej ponad gaźniki. Wahałem się co do zabrania z sobą pompy, ale że była jeszcze oryginalna czyli 25 letnia to zamówiłem w ostatniej chwili z dostawą do punktu na trasie jeszcze w Polsce i udało mi się ją odebrać przed wyjazdem za granicę – był to strzał w dziesiątkę. Okazało się, że musiałem naprawiać pompę na autostradzie w Szwecji, ale o tym później. Regulator napięcia to także czuły element w motocyklach. Zadaniem jego jest stabilizowanie napięcia, które wychodzi z prądnicy – z regulatora ma wychodzić zawsze w miarę stabilne napięci w okolicy 14V. Prądnica niestety czasami wytwarza potencjał większy niż 14V, który może zaszkodzić reszcie podzespołów, modułowi zapłonowemu i akumulatorowi w szczególności. Regulator „przechwytuje” ten nadmiar napięcia, ale gdzieś musi je „puścić bokiem” tak żeby on sam podawał czyste 14V – wysyła nadmiar w postaci ciepła „na masę” motocykla. Od takiego, naturalnego w motocyklach, przegrzewania się regulator się niszczy z biegiem lat. Mój 3 lata temu był wymieniony, więc tylko skontrolowałem styki oraz wlutowałem na stałe trzy kable fazowe prądnicy z regulatorem, żeby było „czyste” przejście. Zabrałem dodatkowo malutką część tzw. Przekaźnik rozrusznika – też potrafi zawieść po 25 latach. Oczywistością jest zabranie Powertapa, taśmy izolacyjnej, trytek elektrycznych czyli tych elementów, za których wymyślenie nobla wynalazcy powinni otrzymać, a chyba ich pominięto. O wielu elementach nie ma sensu wspominać. Acha – trzy szczoteczki do zębów. Jedna dla Majki, jedna dla mnie, jedna dla Afryki – do smarowania łańcucha. Codziennie oprócz kawy było mycie zębów i smarownie łańcucha – szczoteczek nie pomyliłem – chociaż w porcie w Helsinkach, po burzliwych nocnych dyskusjach ze spotkanym towarzyszem podróży lepiej, że przed snem nie zachciało mi się czynności owych wykonywać. Apropos towarzyszy podróży. Jedyną formą mojego podróżowania jest samotność w organizacji i samotność w wykonaniu. Nie czuję przygody w pukaniu do drzwi agencji i płaceniu za organizację wyjazdu. Cała radość myślenia, oczekiwania, emocje są w liczeniu tylko na siebie, na swój spryt, swoją zapobiegliwość, umiejętność planowania. Problemy się pojawią, po to się gdzieś wyprawiamy, chyba dla nich właśnie. I wtedy zaczyna się przygoda. Coś o czym możemy opowiedzieć. Coś czego długo nie zapomnimy. Wyprawa zorganizowana pozbawia nas dużej części przygody. Pamiętam jak nocując na Kaukazie w namiocie, na lodowcu, obok weszła zorganizowana grupa. Cel mieli taki sam jak nasz. Zdobyć Kazbek. Ale wykonanie jakież inne. Jakieś takie smutne. Rozmawialiśmy. Bezwolni byli tacy. Czekali, aż prowadzący powie im kiedy spać, kiedy zrobić wyjście aklimatyzacyjne, kiedy atakować, co zabrać z sobą, kiedy będzie dobra pogoda, kiedy wracać, kiedy i co ubrać, co jeść…. Całość sprowadziła się tylko do wysiłku fizycznego. Wtedy właśnie zrozumiałem, że zapłacili i za własne pieniądze stracili co najlepsze. Stracili miesiące całe planowania, myślenia jak to będzie, jak to zrobić, jak się przygotować. Stracili gigantyczne emocje związane z odpowiedzialnością podejmowania decyzji w sytuacjach trudnych. Stracili dużą część przygody. Gdy rok wcześniej w Majką wycofywaliśmy się spod niezdobytego szczytu z powodu burzy śnieżnej, z powodu własnej niewiedzy, braku doświadczenia to odczuwaliśmy to jako przygodę, której za pieniądze nie da się kupić. A ludzie płacący agencjom za pieniądze się jej pozbawiają. I nogdy nie wiadomo co uznasz po latach za swój sukces. Wtedy z dużą przygodą powrotu w nocy i burzy śnieżnej do bazy, ale jednak z poczuciem porażki, że nie daliśmy rady. Że za mało wiemy, za mało umiemy. Po kilku miesiącach w podobnych warunkach na tej samej górze zginęło trzech polskich wspinaczy – ciała jednego do dzisiaj nie znaleziono, poczucie już było inne. Jak czytałem relacje z tego wypadku, to czułem, że wiem co się tam działo, szczyt z zasięgu godziny, dwóch i jak się wycofać? Tak daleko zajść i się wycofać? I po roku dzięki tej nauce się udało, ale o dziwo zrobiliśmy to całkowicie inaczej „na pałę” z marszu, na szybko, kierowani poczuciem, że tak trzeba. Szczęście trzeba mieć. Bo okazało się, że jak nie tak to w ogóle przez kolejny tydzień – znowu burza się rozszalała, tak że w samolocie w drodze powrotnej spotkaliśmy alpinistów z Zielonej Góry, mieli inne drogi robić, którzy przebudowali bilety na wcześniejszy powrót „bo tak zaczęło dawać”. I ta wolność jest chyba najistotniejsza, wolność wyboru, wolność związana z odpowiedzialnością za podejmowane decyzje. Płacąc za organizację wyprawy firmie, pozbywamy się odpowiedzialności, ale z nią pozbawiamy się wolności. Ale z żoną jadę. Bo jak ja miałbym jej to później opowiedzieć? I czy świadomie mógłbym jej tych emocji, nerwów, załamań, słabości czy radości pozbawić? ![]() Co z tego wyjdzie? Czy świeca po spaleniu będzie osmalona od nadmiaru myśli i starych zdarzeń? Czy będzie zbyt biała od nadmiaru chęci i zewu a zbyt małej ilości treści? ![]() Przekonać się można tylko po pewnym przebiegu i po wykręceniu świecy. Czyli po powrocie. Sam jestem ciekaw.
__________________
<br> Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien. |
![]() |
![]() |
![]() |
#8 |
![]() Zarejestrowany: May 2013
Miasto: Poznan
Posty: 2,524
Motocykl: RD04
Przebieg: kto wie
![]() Online: 4 miesiące 1 tydzień 3 dni 11 godz 7 min 55 s
|
![]()
Odcinek 2. Dlaczego. I coś jebło.
Strzeż się, abyś przez przypadek nie znalazł się w sytuacji, do której nie dorastasz, abyś nie musiał wydawać się czymś, czym nie jesteś… G.Ch. Lichtenberg Nagle Afryka zaczęła tracić moc… autostrada szwedzka, lecimy wolniejszym, prawym, pasem i w pewnym momencie „buuuuuuu……” wyraźny dla każdego odgłos wyłączonego, ale kręcącego się silnika. Szybko wrzucam na luz, może dokulamy się do zatoczki SOS i coś się uda zdziałać. Czemu nie wcześniej, wkurzam się, przed chwilą jechaliśmy zwykłą lokalną drogą, gdyby tam to się stało, byłoby dużo bardziej bezpiecznie, ale cóż, trzeba robić co tylko można, wrzucam na luz, wciskam sprzęgło, kładę się na baku, może się dokulamy jednak do zatoczki… Ale dlaczego jesteśmy w Szwecji? Pokrótce. Majka w poniedziałek zawiozła dzieciaki do rodziców, ja wyjechałem kilka godzin później jeszcze przygotowując Afrykę. Jakoś nie mogłem zacząć. Nawet na lody wstąpiłem po drodze. Dojechałem sam na pomorze. Już razem ruszyliśmy z samego rana dnia następnego. Pierwsze kilometry były sztywne. I fizycznie i psychicznie. Był trochę chłodny bardzo wczesny poranek. Po 100 km, na stacji benzynowej w Polsce, następuje pierwsza zmiana planów. Majka wie, że niezbyt chętnie podróżuję przez Niemcy. To prawda, jak słyszę niemiecki, to jakieś ciarki mnie przechodzą, i zawsze wydaje mi się, że mówią do mnie „Hände hoch”. Gdy już mijam Niemcy napięcie ze mnie schodzi. Nie czuję klimatu Niemiec, po prostu nie lubię tego klimatu i staram się unikać. - Może w Świnoujściu spróbujemy promem się dostać do Szwecji? Nie będziesz musiał się w Niemczech męczyć. Pyta. Dzięki za to pytanie!!!! Świetnie. - Dobra. Zajedziemy pod terminal i spytamy czy nas zabiorą, będzie miejsce to płyniemy. Czuję ulgę. Może się uda. Podjeżdżamy po godzinie pod terminal, łamiąc kilka przepisów w związku z alejkami, które jakoś dokoła prowadzą pojazdy. Ja daję strzałę między pachołkami i przez krawężniki, przecież Afryką jedziemy, nie będziemy czekać jeżeli nie ma dla nas biletów. Jak bilety będą wrócimy na start zawijasów. Staję pod terminalem. Majka podbiega do okienka i po chwili krzyczy. - Jest miejsce, są bilety, odpływamy za 2 godz. Brać? - No pewnie, że brać!!!! Germany, bye, bye… Muszę podejść do okienka z paszportami i dokumentami z motocykla. Spotykamy najsympatyczniejszą panią z wszelkich odpraw jakie musieliśmy kiedykolwiek przejść. Pani od razu wydaje nam bilety i odprawia. Wpuszcza nas od razu na pas oczekiwania. Stajemy na nabrzeżu. Pilnuję motocykla. Majka leci jeszcze do sklepu po polski chleb. Gdy zostaję sam z motorem, moja kurtka moro, jak zwykle przyciąga kontrolę. Tym razem sprawdza mnie straż graniczna. Zamieniamy kilka zdań. Widzą, że w miarę normalny chłop i odjeżdżają. Prom bez historii. Czekanie i rejs – razem 8-9 godzin. Lądujemy w Szwecji, w Ystad, wieczorem wynudzeni. Trzeba trochę jeszcze dzisiaj pojechać. Wpadamy więc na autostradę i lecimy sobie prawym pasem 90 km/h. ![]() I właśnie wtedy, po kilku godzinach, jebła pompa. Motocykl w końcu staje. Szybko zsiadam, Majka zsiada. Tiry pędzą pół metra obok, osobówki pędzą, już widzę jak któreś auto zjeżdża nie patrząc na wąski tutaj pas awaryjny, prosto w nas. Gdzie ta zatoczka? Pchamy, krzyczę do Majki. Majka bez słowa leci na tył, ja łapię za kierownicę i pchamy. Nie ma wyjścia, nawet gdyby to był kilometr, nic lepszego nie wymyślimy. A tak przynajmniej coś się dzieje. Nie cierpię braku działania. Czasami nie ma co myśleć. Wyście jest oczywiste, mimo, żę trudne i niewygodne to jest. Pchamy. Upocony jestem po 100m. Pot leci spod kilku warstw odzieży. Pchamy, później okazuje się, że Majka jeszcze zdjęcie cyknęła. Zatoczki nie widać. Tiry lecą bokiem, ciągle blisko. Po kilku minutach się przyzwyczajam. Jest zatoczka, jeszcze jakieś 200m. Stajemy w zatoczce. Jest symboliczna. Głęboka może na metr, półtora? Długa na 30 merów? Ale jest. Jest bezpieczniej. Ściągamy kaski. Majka też upocona, ale pogodna. Do tej pory niec nie mówiła tylko pchała. Zdemuję kask i dwie, założone warstwowo, kurtki. Cały mokry jestem. - Co się stało, kochany? Nigdy nie wychodzi z roli…. - Pompa jebła. - Acha… i co teraz. - Znaczy mam nadzieję, że to pompa. Bo jak nie pompa jebła to jesteśmy w czarnej dupie…. - Acha? - Chwilę odetchniemy i zabieram się do roboty. - Czy mogę ci jakoś pomóc? - Trzeba wyciągnąć pudełko z narzędziami, pompę mam w tank-bagu. - Dobra, wiem gdzie jest pudełko. Majka skoczyła do sakwy przedniej i już coś zaczęła tam grzebać, więc zabrałem się do roboty. Długo tu stać nie możemy. Jeszcze przyjedzie jakaś pomoc drogowa nadgorliwych Szwedów i wtedy będzie problem. Cholera wie czy za pomoc podczas awarii na autostradzie trzeba płacić. A jeżeli trzeba? Oj, to wolałbym autostradę w Gruzji niż w Szwecji. Musimy spadać. Nawet pchając do kolejnego zjazdu. Co do Gruzji to nawet jedną awarię przeżyliśmy. I podoba mi się tamto podejście. Podejście o kryptonimie „trytka i taśma”. Jedziemy sobie przez centralną Gruzje przeładowaną marszrutkę, aż w pewnym momencie zaczyna coś walić w podłogę od spodu. Nikt nie zwraca na to uwagi. Wali coraz głośniej. W końcu stajemy na poboczu. Faceci wychodzą z marszrutki, kobiety zostają. Wychodzę z Majką na zewnątrz i proszę, żeby stanęła na rowie: - Stań tam, pokazuję, wiesz jak tu jeżdżą, jeszcze ktoś jebnie w ten stojący na poboczu autostrady wehikuł…. drzazgi polecą. Majka usiadła sobie na trawce w bezpiecznym miejscu i zaczęła robić zdjęcia. Cholera, przecież długo tu stać nie możemy, moja wyobraźnia zaczynała pędzić. Podchodzę do grupy dyskutujących i palących papierochy chłopów, jakoś nikt się nie kwapił, żeby się „nakraczyć” i zajrzęć co się tam dzieje z podwoziem. Zaglądam pod spód busa i też nic początkowo nie widzę. Ale jest. Pęknięta opona i odrywający się od niej długi płat wzmocnienia bocznego. Zaraz opona pęknie. ![]() ![]() Pokazuję to chłopom a głównie kierowcy. Szofer wyciąga sprawnie lewarek. Ściąga koło. Nie wymienia do o zgrozo. Odcina latający 20 cm oflis opony i zakłada ją z powrotem. Kobiety siedzą cały czas w środku. Majka na rowie robi zdjęcia. Ja dorastam do tego stylu bezsensownego bycia. Zaczyna mi się to podobać. Po kolejnych dwóch fajkach jedziemy dalej. Poczucie jazdy na uszkodzonej i cienkiej jak papier oponie po gruzińskiej autostradzie, w przeładowanej marszrutce, z nadmierną prędkością tylko przyspiesza moje dorastanie do bezsensownego stylu bycia. - Coś spięty jesteś…. Majka zaraz wszystko wyczuwa. Coś się stało? Mówić jej? Czy niech jedzie w beztrosce. A co tam powiem… - Zaraz jebnie. Majka podnosi brwi. - Ta opona. Zaraz jebnie. I jebła z hukiem. Marszrutką zarzuciło. 100 km/h, przepełniona mawrszrutka, na piekielnie niebezpiecznej gorącej gruzińskiej autostradzie z jebniętą oponą zaczyna tańczyć. Dopiero teraz chłopom i w tym szoferowi zaczyna coś świtać. Na czymś zależeć. Ale udaje się busa bezpiecznie zatrzymać. Chłopy wychodzą. Palą fajki. Majka na rowie robi zdjęcia. Baby siedzą w środku. Szofer lewaruje. Tym razem wymienia koło. A ja jestem już ekspertem dziedzinie bezsensownego stylu bycia – wcześniej byłem przekonany, że szofer nie wymienił opony bo jej nie miał, ale on ją miał, tylko mu się nie chciało. Bo jebnę…. Wracam myślami do uszkodzonej Afryki. Majka już trzyma pudełko z narzędziami. Co robić? Sprawdzić najpierw iskrę, czy jest. Bo jak jest to 99% mamy problem z pompą. I wtedy łatwo sobie poradzę. Jeżeli iskry nie ma to problem będzie większy. Czuję, że to pompa. Czuję to przez skórę, jestem prawie pewny. Ale najpierw jednak sprawdzam iskrę. Nie ma co omijać pompy grawitacyjnie jeżeli to problem z elektryką. Odkręcam jedną ze świec zapłonowych – każdy cylinder w Afryce, jak już pisałem, ma po dwie świece na cylindar, ale łatwo można wykręći tylko po jednej z tylnego i przedniego. Wybieram tylny. Nie bawię się w zdejmowanie wszystkich czterech fajek – osłaniam ręką od słońca elektrodę wykręconej świecy i proszę Majkę o wciśnięcie zapłonu. Nacisnęła start, silnik zagadał, ale oczywiście nie odpalił. Ale iskrę wyraźnie zobaczyłem. Elektryka sprawna. - Pompa jebła. Krzyczę do Majki pośród tirów. - Czyli to dobrze? - Tak, za 10 minut spadamy stąd. Nie bawię się w wymianę pompy. Nawet nie wyciągam starej. Przyjdzie na to czas. Kombinerkami luzuję zabezpieczenie przewodów. I ten przewód paliwowy, który idzie ze zbiornika wkładam przez plastikowy łącznik do przewodu biegnącego do gaźnika. Poprawiam połączenie. Nie jest ciągle idealnie. Przewody nie siedzą głęboko. Ale nie mam już siły ich poprawiać w tych warunkach. Wytrzymają kilka kilometrów. Zjedziemy na staję benzynową to się poprawi. Trzeba stąd spadać. Odpalam, i….. Afryka zaciągnęła paliwo i zagadała… huuuraaaa… Jedziemy. Jadę trochę z niepokojem, bo niby wszystko działa, ale stara pompa mimo, że już uszkodzona, działa na sucho… nie wiem czy długo tak może chodzić. A jeżeli coś się przepali w niechłodzonej pompie i wywali bezpiecznik główny? Trzeba szybko zjechać. Zjeżdżamy z autostrady po kilku kilometrach na stację benzynową. Majka robi kawę. Ja po prostu obcinam przewody elektryczne od starej pompy, poprawiam grawitacyjne podłączenie przewodów paliwowych. Pojedziemy do jutra wieczorem bez pompy. U Marka w Drammen, jutro wieczorem, wstawi się nową pompę w spokoju. Teraz już mi się nie chce. Kilka miesięcy wcześniej, wieczorem w garażu uszkodziłem szybę w Małej Teresie czyli Yamaha XT 600 Tenere. Nie żeby jakoś szczególnie było to widoczne, ot ledwie malutkie pęknięcie przy śrubie mocującej ją do owiewki. A miałem naprawić kierunkowskazy i resztę elektryki, bo coś mam ostatnio z prądami problemy podczas jazdy w polskim ciągnącym się od końca zimy tegorocznym deszczu. Szybko rozkręciłem wszystko, ale nie mogłem dojść co jest nie tak. W końcu znalazłem. Powodem usterki była oprawka bezpiecznika. W tenerze 600 jest tylko jeden upchany za akumulatorem – nawet to, że jest tylko jeden świadczy jaka to prosta maszyna. Znalezione i usłyszane porównania i określenia jej wytrzymałości już nawet kolekcjonuję. Z tych ciekawszych: można ją wrzucić po wulkanu na sto lat w później wyciągnąć, odpalić i pojechać na koniec świata lub można na niej wjechać na Everest a po powrocie wyskoczyć na biegun. Skręcam całość do kupy i o jeden obrót za dużo spowodował to pęknięcie. Tenera nie jest jednak bohaterką tej podróży, chociaż jest bohaterką ostatniego roku zmagań z materią. Taki doskonały symbol ciągłej naprawy. Naprawy wszystkiego po kolei. Tak jak ją naprawiam począwszy od kół, przez opony, silnik, gaźniki, elektrykę, jak mam czasami jej dosyć tak samo ciągle próbuję poprawić coś w życiu, podobnie często się udaje, ale inne sprawy załatwiam raz po raz i ciągle nie jest do końca dobrze. I ten właśnie najbardziej problemowy, trudny w jeździe i obsłudze motocykl, którego nawet trudno odpalić, bo pokonać trzeba zdecydowanym kopnięciem opór wielkiego jak wiadro tłoka, niepokorny, ale bliski sercu motocykl, z wiecznymi problemami stał całą zimę obok tylko udoskonalanej bo już doskonałej Afryki, która miała nas zawieść do świtu. Tenara byłą takim symbolem zwykłego życia i codziennych zmagań a Afryka stała leniwie, nieużywana tej zimy na co dzień dając nadzieję, że kiedyś wystartujemy. Od czasu gdy już była ostatecznie gotowa wydawało mi się, że ciągle zadaje mi pytanie „czy już”, gdy tylko otwierałem drzwi garażu. I to jest jedna z odpowiedzi na pytanie dlaczego. Bo człowiek istnieje żeby czekać. Bez czekania nic nie ma sensu. Musimy czekać na koniec tygodnia, klasy, szkoły, na maturę, studia, koniec projektu, ślub, kolejną pracę, spotkanie po latach, kolejny cel. Po latach zaczynam doceniać oczekiwanie. Kiedyś byłem bardziej niecierpliwy, co nie znaczy że teraz jestem flegmatykiem, o nie, ale doceniam sam fakt oczekiwania i jeżeli jakieś oczekiwanie się kończy szukam kolejnego, bo czekanie daje sens. Gdy już na nic nie będziemy czekać to będzie koniec. Może kiedyś wystarczy mi czekanie na kolejny dzień, chociaż i może aż tyle, ale teraz jeszcze nie. Chociaż sam dzień to błogosławieństwo życia człowieka. Żyjemy dniami. Gdyby zawsze świeciło słońce, gdybyśmy nie spali i nie dzielili życia na rozdzielne dni to jakże ono byłoby krótkie. Praktycznie bez refleksji, bo noc i kolejny dzień dają refleksję i nadzieję.A na za kołem polarnym jest ciągły dzień. Podobno latem nie ma nocy. Jak to będzie? Czekający na zachód słońca i później świt nie dostaniemy ani jednego i drugiego? Nie wierzę. Musi być świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, zmierzch, noc, świt, dzień, … Nie ma tego? Nie wierzę. Życiem i światem rządzi przypadek. Przypadek zrządził, że jedziemy właśnie teraz, teraz gdy nie jest to zwykła wycieczka. A jeżeli tak jest faktycznie, że świtu tam nie ma to jest to miejsce teraz idealne dla mnie. Bo w takim razie tam na północy ludzie gdzieś indziej znaleźli świt. Bo bez świtu żyć się nie da. Może odkryję gdzie jest prawdziwy świt. Oto odpowiedź dlaczego tam i dlaczego teraz – przez całkowity przypadek. Doceniam przypadki. Problem pompy rozwiązany. Dzień drugi się kończy. To była długi i daleki dzień. Trzeba znaleźć miejsce do spania. Zaczekać na kolejny świt.
__________________
<br> Kiedy jest najciemniej, wtedy błyska znów nadzieja. Tolkien. |
![]() |
![]() |
![]() |
#9 |
![]() |
![]()
Dobrze się czyta, masz dar do pisania!
|
![]() |
![]() |
![]() |
#10 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2015
Miasto: Świerklaniec,
Posty: 70
Motocykl: RD07a
![]() Online: 1 miesiąc 4 tygodni 22 godz 8 min 28 s
|
![]()
Czyta się jednym tchem, dzięki Marcin!
|
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Nordkapp 2016 | zz44 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 10 | 25.03.2016 20:39 |
“LT Enduro season opening 2016”, 2016 April 16-17 | Drak'as | Imprezy forum AT i zloty ogólne | 0 | 07.03.2016 15:01 |
Nordkapp 2014 | jackhammer | Umawianie i propozycje wyjazdów | 11 | 29.04.2015 16:58 |
lofoty i nordkapp | Sum | Umawianie i propozycje wyjazdów | 26 | 07.07.2010 22:23 |
Nordkapp 2010 | vinc18 | Umawianie i propozycje wyjazdów | 31 | 30.12.2009 11:24 |