|
![]() |
#1 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 40 s
|
![]()
Dzień 20 – czwartek – 4 sierpnia
Chcemy wystartować o 6:00, więc pobudka musi nastąpić o 5:00. Nie da się inaczej ![]() Mam nadzieję, że będzie nam dane się jeszcze kiedyś spotkać. Rzut oka na przyrządy pokładowe- około 30 stopni, idzie żyć. Miasto śpi, jedzie się dobrze. Pewnie się powtarzam, ale uwielbiam wschody słońca. Mogę powiedzieć, że kilkadziesiąt już ich widzieliśmy. Wszystko dzięki motocyklom. Kiedyś Harley wymagał od nas startowania wraz z nastaniem dnia, zanim upał zrobi się nieznośny, a teraz robimy to chyba z przyzwyczajenia. Chociaż nie: to pozostałość dziecięcej ciekawości, która nie pozwala przespać kolejnego, nowego dnia. Widok wschodzącej ponad horyzont, gorącej kuli ma w sobie mistycyzm powodujący, że za każdym razem spektakl ten wydaje się niepowtarzalny. 529.jpg Niesamowite krajobrazy przeplatane są bardzo dekoracyjnymi budowlami w miasteczkach. 530.jpg 531.jpg 533.jpg Pamiętając niepowtarzalny smak mango jaki dostępny jest chyba tylko w Iranie, każdego dnia poszukujemy tego owocu. Niestety, już od jakiegoś czasu nie udaje się go znaleźć. Robimy małą przerwę przy dobrze zaopatrzonym warzywniaku, ale tutaj także nam się nie udało. 534.jpg Zajeżdżamy jeszcze do piekarni. Produkują tu chleb w wydaniu folii bąbelkowej: bardzo cienki, ale za to w formacie chyba metr na metr. Chcemy 2 sztuki, ale nie ma mowy! Dostajemy pięć i piekarze za żadne skarby nie chcą od nas przyjąć pieniędzy. Bardzo chętnie pozują za to do pamiątkowej foty. 532.jpg Na wylocie z miasteczka wyprzedzam na ciągłej, co widzi policjant. No to będzie wtopa – myślę. Ale on nie zatrzymuje nas, jedynie wykonuje teatralny gest bicia brawo z odpowiednim wyrazem twarzy. Poczułem się jakbym dostał w pysk… Wyjeżdżamy w bardziej odludne rejony: tablica informuje, że to park narodowy. Ciekawe co tu chronią? Fakt, krajobrazy bardzo przyjemne: pluszowe górki, ale przyrody raczej niewiele. Czuć natomiast coś innego: smród palonego plastiku. Miejscami jest tak nieznośny, że trzeba jechać na wdechu. Nie sądziłem, że kiedykolwiek to powiem, ale jest gorzej niż jadąc za irańską ciężarówką! 535.jpg 536.jpg 537.jpg Robiąc postój, mamy okazję obserwować idące gdzieś dzieci. W pierwszym momencie wydawałoby się, że do szkoły, ale przecież są wakacje… Później zauważamy jak na pierdziochu podjeżdża ojciec z matką, zaś z budynku wychodzi ubrana w kimono nastolatka. Nie dość, że strój nie spełnia tutejszych standardów, to jeszcze ma odkryte włosy! Wsiada z rodzicami na motorek i jadą. Fajnie spojrzeć na trochę swobody. 538.jpg 539.jpg 540.jpg Przejeżdżając przez miasteczko widzimy ludzi jedzących lody z automatu. No, takiej okazji nie możemy przegapić! Jest i lodziarnia, a przed nią tradycyjne „leżanki”, aby móc na nich zjeść w spokoju. Zmłóciliśmy lody, a Ania poszła do toalety. Mnie natomiast – jak to zazwyczaj bywa w Iranie – obstąpił tłum ciekawskich. Pogadaliśmy, na ile ręce pozwoliły. 539-1.jpg Zajeżdżamy do małego miasta Paveh. Mamy nadzieję, że uda się znaleźć tu nocleg. Hotel na szczęście pusty, wszystkie klucze od pokoi wiszą na haczykach. Recepcjonista jednak mówi, że wolnych pokoi brak. Ale nie musimy się martwić, bo jego znajomy ma pokoje do wynajęcia… Jedziemy do kolejnego hoteliku – o Nazwie Aram. Na fasadzie były cztery gwiazdki, ale jedna odpadła – pozostał po niej jedynie blady ślad na tynku. Pokoje nawet spoko, choć do czterech, czy nawet trzech gwiazdek to im daleko ![]() ![]() 541.jpg 542.jpg Wykąpani walimy na szamę do miasta. Miasteczko niewielkie, ale ciekawe. Aby gdziekolwiek się dostać, trzeba pokonać trochę schodów. Lenistwo wygrywa i decydujemy się iść ulicą prosto, która zdecydowanie łagodniej schodzi w dół ![]() 543.jpg 544.jpg 545.jpg 550.jpg Zauważamy, że większość mężczyzn chodzi ubrana w charakterystyczne szarawary, czy raczej kombinezon z szerokimi spodniami, przewiązany czymś na kształt naszego pasa szlacheckiego, czy może szarfą. Oprócz tego dużo ludzi nosi specyficzne białe buty z podeszwą zrobioną ze sznurka zwiniętego począwszy od obrzeży buta, a skończywszy na jego środku. 546.jpg 547.jpg 548.jpg 549.jpg Dla miejscowych stanowimy chyba taką samą atrakcję, jak oni dla nas. Widać, że są nas ciekawi, każdy się z nami wita. Jeszcze w hotelu znaleźliśmy knajpę, która opublikowała w mapach gogle zdjęcia z kilkoma potrawami. Na jednym z nich dostrzegliśmy danie z bakłażana! Ponieważ kiedyś jedliśmy coś podobnego w Turcji i było to niesamowite danie, postanawiamy iść do tego lokalu i pokazać na zdjęciu, że akurat to danie poprosimy. Mamy już trochę dość jedzenia na chybił trafił, bo mam wrażenie, że często dostajemy to samo: coś a’la pieczone szaszłyki. Nie, żeby były niesmaczne, ale trochę nam się przejadły. W lokalu pokazujemy zdjęcie i prosimy o to danie oraz bierzemy jeszcze jedno – coś w stylu zupy – niespodzianki. Czekamy i czekamy. W międzyczasie do naszej knajpki zagląda masa ludzi: nie siadają i nic nie zamawiają, lecz tylko wchodzą na chwilę. Prawdopodobnie przychodzą, żeby nas sobie obejrzeć. W pewnym momencie przychodzi matka z synem, może 12- letnim i wypycha go w naszym kierunku. Chłopak, jako jeden z bardzo niewielu tutejszych mówi po angielsku. Robi wielkie oczy i jest tak zestresowany, że poza odpowiedziami na nasze pytania, nie mówi nic więcej. W sumie dobrze, że „nas odwiedzają”, bo czekanie na żarcie wybitnie nam się dłuży. Po jakiejś godzinie otrzymujemy wreszcie nasze danie. Okazuje się ono… wysmażoną na wiór płastugą! Zanim zrobimy raban, patrzymy ukradkiem na zdjęcia znalezione w Internecie i nie wierzymy własnym oczom! Przecież to ewidentnie zdjęcia ryby! Tak bardzo chcieliśmy zjeść bakłażana, że oboje (!) widzieliśmy na zdjęciach akurat danie z niego przyrządzone ![]() Cóż, będzie płastuga! Aż do dziś, podczas całej podróży, nie jedliśmy ani razu ryby. Za to zupka okazała się bardzo dobra, choć w smaku nie podobna do niczego, co potrafilibyśmy nazwać. 551.jpg 552.jpg Zapłaciliśmy za nasz obiad, jak na tutejsze warunki, całkiem sporo. W sumie czemu się dziwić – co za idiota zamawia w górach rybę! ![]() Teraz pora popedałować do cukierni na deser. Naczytaliśmy się wiele, że kuchnia irańska jest prawdopodobnie najlepszą na świecie, gdyż właśnie tu stykają się tradycje kulinarne wschodu i zachodu, okraszone wielowiekową kulturą Persji. Ponoć dotyczy to także słodyczy, w tym baklawy. Akurat znajdujemy przybytek z tym deserem, więc zamawiamy po sztuce z różnych odmian. O ile żadne z nas nie jest wybitnym fanem tego przesłodkiego wynalazku, to kupione tu słodkości okazały się przepyszne! Smaki, które zostały zaklęte w tych maleńkich ciasteczkach, pozostaną z nami na długo. Bardzo dobra okazała się baklawa pomarańczowa. Mamy jeszcze ochotę na lody szafranowe, które znajdujemy niedaleko. Bierzemy porcję – jak irański zwyczaj nakazuje – z sosem marchewkowym. To także jest świetnym połączeniem kulinarnym. 553.jpg 554.jpg Nie było mądrym obżarcie się aż tak bardzo, bo droga do hotelu – pomimo braku schodów – idzie cały czas lekko pod górkę. Po drodze zauważamy znaną i lubianą u nas markę motocykla. Niestety, jest to tandetny chinol, lub lokalna produkcja, a KTM to wyłącznie okleina. 555.jpg Nie pozostaje nam nic innego jak podkręcić na maksa klimę i spać. Budzę się około 4 nad ranem. Coś jest nie halo – jest gorąco, źle się śpi. Okazało się, że fantastyczna klimatyzacja wyzionęła ducha i przestała chłodzić. Dziś pokonaliśmy 634 kilometry. |
![]() |
![]() |
![]() |
#2 |
![]() |
![]()
Ta ryba na pierwszy rzut oka wyglada jak kurczak
![]() |
![]() |
![]() |
![]() |
#3 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 40 s
|
![]()
Dzień 21 – piątek – 5 sierpnia
Dziś kolejny dzień w drodze. Poranek jest o tyle inny niż dotychczasowe, że jak wstaliśmy było jeszcze ciemno. Miasto śpi. Tu słońce wstaje ewidentnie później. Startujemy o 6:00. Na ulicy widać tylko ekipę sprzątającą, toczącą nierówną walkę z bałaganiarzami, a raczej pozostawionymi przez nich śmieciami. Mapa dzisiejszej trasy pokazuje niezliczoną ilość serpentyn, co sugeruje piękne, górskie widoki. Oprócz nich zaplanowaną mamy także inną atrakcję: część trasy przebiegać ma po szutrach. Jedziemy znowu przez park narodowy. Wysokie góry w kolorze cynamonu, kardamonu i curry: raz nagie skały, innym razem miękkie i pluszowe pagórki. Na dole jeziorko. 556.jpg 557.jpg 558.jpg Mijamy małe wioseczki, gdzieniegdzie widać biedę. Słońce schowane jeszcze za chmurami tworzy charakterystyczną, niebieską poświatę. Jedzie się naprawdę przyjemnie. Co jakiś czas spotykamy leżące przy drodze psiury. Jedne zaniepokojone dźwiękiem motocykla stoją i nerwowo strzygą uszami, inne totalnie nas ignorują nawet nie przerywając sobie dotychczasowej aktywności w postaci wylegiwania się. Zdarzają się jednak nieliczne, które po prostu gonią za nami. 559.jpg 565.jpg 560.jpg Ania nie jest zachwycona jazdą po szutrze, ale okazuje się, że jest równo – niektóre fragmenty to prawie szutrostrada. 563.jpg 564.jpg 562.jpg 566.jpg Raz zimno, raz ciepło. W górkach pięknie, choć śmierdzi, bo palą śmieci. Aż dziw bierze, bo napis głosi, że jesteśmy w turystycznej wiosce. 567.jpg 568.jpg 569.jpg Słońce powoli zaczyna wychodzić zza masywu, zmieniając oblicze gór. My tymczasem pniemy się to w dół, to w górę. Lubię pustynię, ale góry także mają w sobie pewną magię. 570.jpg 571.jpg 572.jpg 573.jpg Wypatrujemy po drodze stacji paliw. Pomimo znaków „z dystrybutorem” jak na razie nie mamy szczęścia. Za to udaje się namierzyć piekarnię i to produkującą chleb w stylu okrągłego podpłomyka. Ten rodzaj chleba zdecydowanie bardziej nam smakuje od „folii bąbelkowej”, która cieniutka i ogromna, bardzo szybko się zsychała. Jedząc te okrągłe placki można zrozumieć zasłyszane słowa biblii o dzieleniu chleba. Zapewne tak to wyglądało… W sumie działo się to niezbyt daleko stąd. W piekarni można oprócz chleba kupić podstawowe artykuły, wobec czego zaopatrujemy się w serek do smarowania pieczywa. Piekarz oraz klienci nie pozwolili nam zapomnieć, że jesteśmy w Iranie – nie dane nam jest zapłacić… Czy powinniśmy przyjmować takie prezenty? Kilkukrotnie zastanawialiśmy się z Anią nad tym. W końcu, obiektywnie rzecz biorąc, jesteśmy bogatsi od naszych darczyńców, a co za tym idzie zakupy w Iranie są dla nas relatywnie tanie. Jednak - skoro – pomimo tego, że my przyjechaliśmy z demokratycznej, bogatej Europy, ktoś chce nas obdarować, robi to z własnej woli i nie powinniśmy czuć skrępowani takim prezentem, tylko z wdzięcznością go przyjąć. Jedyne co możemy zrobić to serdecznie podziękować, zrobić sobie na pamiątkę zdjęcie i zabrać ze sobą na zawsze tę cząstkę dobroci, zaklętą we wręczonym nam podarku. Geście wykonanym wobec ludzi nieznanych, niewiernych, których darczyńcy zapewne już nigdy więcej nie spotkają. 576.jpg Wyjeżdżamy z miasteczka. Znowu piękne, urzekające krajobrazy, a w mijanych wioskach często bieda, wyraźnie widoczna bieda. 574.jpg 575.jpg 577.jpg 578.jpg W którejś z kolei wioseczce widzimy ludzi przed budynkiem. Dobrze nas poprowadziła intuicja – to sklep. Przed nim zaś samowar, w którym – a jakże – herbata. Przed sklepem zaś stoją ławki, na których można przysiąść. Kupujemy dżem z marchewki, robimy sobie kanapki, które popijamy herbatą. Za herbatę nie płacimy – to oczywiście prezent. Warto było pokonać tyle kilometrów nie po to, aby zobaczyć cuda architektury, wspaniałą przyrodę i inną, ciekawą dla nas kulturę. Naprawdę warto było tu przyjechać, by doświadczyć takich chwil jak ta. Chwili, której nie sposób opisać. 579.jpg 580.jpg 581.jpg 582.jpg 583.jpg Droga wspina się łagodnie, lecz coraz wyżej. Wreszcie wjeżdżamy na 2350 metrów. Wysokość jednak nie powoduje, że upał mniej daje się we znaki, bo nadal jest ciepło – 37 stopni. Wypatrujemy stacji paliw, bo choć nie mamy palącej potrzeby zatankowania, wolimy mieć bezpieczny zapas. O, jest znak, zaraz powinna być stacja. Ale tej nie widać. Może nie zauważyliśmy, albo zlikwidowali? Za kilkadziesiąt kilometrów sytuacja się powtarza. Oznakowanie jest, ale nie ma gdzie zatankować. Nieważne! Mijane krajobrazy nieodmiennie zachwycają. Tam, gdzie są poletka uprawne, zboże wygląda tak pięknie i miękko jak perski dywan. Przychodzi na myśl jak przyjemnie byłoby się tam położyć. Z oddali zarys poletek wygląda jak wzór na wyblakłej od palącego słońca tkaninie. 584.jpg Wjeżdżamy do Saqqez. Miasto to jest naszą ostatnią szansą na zakup jakichkolwiek pamiątek na irańskim bazarze. Jesteśmy wcześnie, zaś z mapy wynika, że jest tu bazar, więc zakupy powinny się udać. Szybko znajdujemy na przedmieściach hotel – Kurd, leżący przy rondzie, na którym najzwyczajniej w świecie pasą się krowy. W tym hotelu także miała miejsce degradacja – z 4 gwiazdek, jedna została zdjęta, albo sama odpadła ![]() Płacimy za nocleg 8 milionów, a hotel okazuje się całkiem przyjemny. Jednak pewien element folkloru jest: na wyposażeniu pokoju znajdują się klapki i to nie byle jakie, bo marki Casio, jednak każdy z innej pary ![]() 595.jpg 593.jpg 585.jpg Walimy na zakupy, ale coś nam się nie podoba. Niby na ulicach sporo ludzi, jednak mijane sklepy zamknięte. No tak: dziś piątek! Czyli dzień wolny… Na bazarze nic się nie dzieje, ale powinno udać się znaleźć otwarty sklep. Nie udało się: albo faktycznie wszystko jest zamknięte, albo byliśmy za mało wytrwali. O ironio – małe zakupy udało się nam zrobić w hotelu. W gablotce przy recepcji wystawionych jest kilka ręcznie robionych naszyjników z „pestek” bodajże dzikiej pistacji. Wykupujemy wszystkie, a nawet pytamy, czy nie dałoby się dostać ich więcej. Niestety, jest to typowy handmade i trzeba by poczekać kilka dni, aż uda się wykonać kolejne sztuki. 592.jpg 588.jpg Na skwerkach, trawnikach i wszelkich choć trochę zielonych miejscach porozkładane kocyki i piknik trwa w najlepsze. Czajniczki i samowary do herbaty, obok biegają dzieciaki. Nawet na rondzie, gdzie wcześniej pasły się krowy siedzą ludzie. Całe miasto się bawi! 586.jpg 587.jpg 591.jpg Motocykl parkujemy przed samym hotelem na chodniku, na którym nasz pojazd jest bezpieczny od samochodów – żeby tam wjechać trzeba pokonać ok. 20 centymetrowy krawężnik. Dodatkowo z jednej strony chroni go latarnia ![]() 589.jpg 590.jpg Wieczorem słychać cykady. Szkoda, że na ulicy taki tumult, że trzeba zamknąć okno i włączyć klimę… Na nas jednak już czas. Dzisiejszy bilans kilometrowy to 299. |
![]() |
![]() |
![]() |
#4 |
![]() Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
![]() Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 40 s
|
![]()
Dzień 5 – środa 20 lipca
Pobudka o 6:00. Darowane śniadanie okazuje się naprawdę przyjemne. Co cieszy nas najbardziej, znacznie różni się od znanych w Europie: przeróżne oliwki, sery, chałwy i miody, warzywa w majonezie i jogurcie, grillowany bakłażan. Fajnie, bo nie są to potrawy przemysłowo robione, pakowane w plastik o długim terminie przydatności, tylko lokalne. Bardzo pasują nam tutejsze smaki. Chociaż trafiały się także niespodzianki – niezwykle apetycznie podane danie, które nałożyła sobie Ania, okazało się… bułką tartą ![]() Pożegnaliśmy się z niezwykle pozytywną recepcjonistką, która wczoraj dała nam rabat i podarowała śniadanie. Autentycznie ucieszyła się, że pobyt nam się podobał i śniadanie smakowało. 55.jpg Tymczasem, po zdjęciu pokrowca z motocykla okazuje się, że ktoś tu nocował ![]() 56.jpg Startujemy. Towarzyszy mi podekscytowanie, ale także i obawa: czy tym razem uda nam się przekroczyć granicę, od której tyle razy się odbiliśmy? Czy wreszcie uda się dostać do tak długo wyczekiwanej Persji? Jesteśmy jednak dobrej myśli – nie mamy żadnych wieści, żeby w bieżącym roku Irańczycy wyczyniali takie cyrki jak w 2019 i nie wpuszczali motocykli o większych pojemnościach. Jedzie się przyjemnie – o 8:00 jest 25 stopni, zaś zapowiada się, że będzie tylko lepiej. Wreszcie granica – w oddali powiewa ogromna flaga Turcji. Zgodnie z dawno przyjętą przez nas zasadą, nie robimy zdjęć tego rodzaju budynkom, ani funkcjonariuszom. Nie mam ochoty na bycie posądzonym o szpiegostwo – zwłaszcza w Iranie. 57.jpg 58.jpg 59.jpg Po tureckiej stronie granicy kierowcy pokazują nam, abyśmy podjechali na początek kolejki. Skwapliwie korzystamy z tej rady. Odprawa poszła szybko i bezproblemowo, zwłaszcza, że kiedyś tu już byliśmy ![]() Oczywiście – sprawnie jak na tutejsze warunki. Po stronie tureckiej europejski standard, zaś, aby dostać się do Iranu trzeba przekroczyć potężną, stalową, wysoką na 3 metry bramę znad której spoglądają na nas dwaj ajatollahowie: Homeini i Hamenei. Po drugiej stronie bramy nie wszystko jest takie oczywiste. Dziesiątki kolejek, a wszędzie tłum ludzi, oraz okienka bądź biura, gdzie należy otrzymać stempel, podpis czy adnotację. Pierwszy z funkcjonariuszy przydzielił nam do pomocy około 10 – letniego chłopca. Oprowadzał on nas po zawiłych meandrach przejścia granicznego, pomagał we wciśnięciu się w kolejkę. Kupujemy także ubezpieczenie OC na Iran (ok. 40zł) – lepiej, żeby się nie przydało! Urzędnicy usiłowali wcisnąć nam irańskie tablice rejestracyjne, ale na szczęście były tylko samochodowe. Zostałem wobec tego zobowiązany do udania się w najbliższym mieście do urzędu celnego i pobrania tablic motocyklowych, co oczywiście solennie obiecałem. Na przejściu spotykamy irańskiego motocyklistę – Sinę. Wraca z objazdu Turcji swoim motocyklem adwęczur 250ccm produkcji irańskiej. Trzeba przyznać, że sprzęt wyglądał naprawdę poważnie – kufry aluminiowe, itp. Niestety, celnik w dość arogancki sposób przerwał naszą rozmowę i kazał mu odjechać. Udało się! Jesteśmy w kraju Ajatollahów! Z ogromną ciekawością wkraczamy na nieznany i jakże upragniony ląd. Jedynka, dwójka, trójka, czwórka. Silnik mruczy miarowo, a my zachłannie rozglądamy się wokoło. Co nas tu czeka? Czym różni się ten kraj od tego, co znamy. Na razie jedynie jakość asfaltu trochę się zepsuła, zaś krajobrazy podobne do tureckich. Jedziemy jednak dość podrzędną drogą łączącą przejście graniczne Kapikoi/Razi z resztą kraju. Znów zmieniamy czas – różnica wynosi 1,5 godziny. 60.jpg 61.jpg 62.jpg Szukamy stacji paliw, by zatankować. W kieszeni mamy niebagatelną sumę 500.000 riali czyli odpowiednik ok. 7,50zł, którą dostaliśmy od Syncronizatora, który był przed nami w Iranie przed nami i udzielił nam wielu cennych rad o tym kraju. Gotówka pozwoliła nam na zatankowanie prawie 20 litrów - paliwo w Iranie nie jest drogie ![]() Doganiamy Sinę i parkujemy obok wędkującego w pobliskiej rzeczce mężczyzny. 63.JPG Sina przedstawił nas i jako wyraz irańskiego gościnności zostajemy poczęstowani herbatą przez wędkarza, który okazał się być Kurdem. Sina radzi, żeby jechać nad morze, bo tam ładnie, jest dużo drzew i nie tak gorąco. Czego jak czego, ale morza w wydaniu Irańskim nam nie trzeba – kąpiel w towarzystwie samych wąsatych Januszów mnie nie urzeka tak samo jak Ani kąpiel z innymi kobietami ubranymi w burki ![]() Zatrzymuje nas policjant – koszula, broda, poważna mina i ciemne okulary. Okazało się, że chce mi uścisnąć dłoń. Ania jest dla niego jakby niewidoczna. Taka kontrola drogowa nie jest zła ![]() Pierwsze miasto Irańskie nie robi przyjaznego wrażenia. Na wjeździe żołnierze z kałachami. Bałagan na drodze przypomina trochę Afrykę, choć wydaje się, że tam jeździli ciut lepiej. Droga słaba, dużo garbów zwalniających, dziur, nierówności. Cieszymy się, że w 2019 r. nie udało nam się wjechać Harleyem. Na tutejsze drogi oraz sposób jazdy Gejes jest zdecydowanie lepszym wyborem. Szukamy kantoru, w którym dałoby się wymienić pieniądze. Zagadnięty przez nas przypadkowy kierowca mówi, żeby jechać za nim. Po czym zostawia w aucie rodzinę i idzie ze mną, aby upewnić się, że nie potrzebuję dalszej pomocy. Po wymianie kasy stajemy się milionerami ![]() Naszym kolejnym celem jest miasto o swojsko brzmiącej nazwie… „Chuj” ![]() Tak wychodzi mi z napisu irańskiego. Ponieważ, poza umiejętnością odczytania liter (arabskich), moja znajomość irańskiego jest żadna, upewniam się u Irańczyka, że poprawnie odczytałem nazwę. Chcemy tu zobaczyć karawanę wielbłądów przechodzącą przez stary most pod miastem. 64.jpg 65.jpg Na ile pozwala palące słońce, przysiadam na murku i przyglądam się temu osobliwemu pochodowi, próbując sobie wyobrazić tego rodzaju podróż. Ciekawy jestem, czy faktycznie w dawnych czasach akurat tym mostem chodziły karawany uwiecznione w ten osobliwy sposób. Podobnie jak stary poganiacz, my także spoglądamy na drogę, która jeszcze przed nami i podążamy ku nieznanemu… 66a.jpg Rozglądamy się dookoła, wyłapując charakterystyczne dla Iranu szczegóły: chaos kontrastujący ze swoistą perską elegancją, samochody o egzotycznych dla nas markach jak Saipa czy Zamyad. Nie musimy się nigdzie spieszyć, decydujemy się zatrzymać na nocleg w okolicy miasta Marand. 67.jpg 68.jpg 69.jpg Kawałeczek za miastem znajduje się super hotel urządzony w starym karawanseraju, czyli „zajeździe dla karawan”. Jeszcze w Polsce znalazłem na niego namiary i wydaje się naprawdę przyzwoity. Wnętrza urządzono ze smakiem, nie zatracając przy tym historycznego charakteru miejsca. Choć jego cena przekroczy zakładany przez nas budżet, godzimy się na to. Za luksus trzeba zapłacić ![]() 70.jpg Niestety, podana przez przemiłą recepcjonistkę cena spowodowała, że nie będzie dane nam przespać się w karawanseraju ![]() Szukamy dalej. 71.jpg Finalnie lądujemy w hotelu „Marand Tourism” za 8 milionów riali. Recepcjonista sztywny i niemiły. Z jego zachowania idzie wywnioskować, że to państwowy przybytek. Ani razu się nie uśmiechnął, cenę należy uiścić przed wniesieniem do pokoju naszych rzeczy. Pokój mamy całkiem przyjemny, choć urządzony raczej skromnie. 72.jpg 73.jpg Oczywiście, na wyposażeniu pokoju był także Koran oraz rytualny kamień, do którego podczas modlitwy dotyka się czołem. Oprócz tego niezły widok na miasto. O tak oczywistym wyposażeniu pokoju jak klima nie wspominam, bo bez tego nie zdecydowalibyśmy się na nocleg w tym miejscu. 74.jpg 75.jpg Hotel jest za miastem i nie chce nam się jechać do Marand w poszukiwaniu knajpy; wokół zaś nie ma żadnej infrastruktury. Decydujemy się na spędzenie reszty dnia w hotelu i relaks. Zwłaszcza, że po przekroczeniu granicy „uciekło nam” 1,5 godziny, z uwagi na zmianę czasu. Na kolację jemy przywiezione z Turcji brzoskwinie i starego simita (coś a’la obwarzanek krakowski). Niestety był także nieprzyjemny akcent pobytu w hotelu. Jak wieczorem parkowałem motocykl w bezpiecznym miejscu z tyłu budynku, na hotelowym terenie zauważyłem kupę śmieci w której mieszkała wychudzona suka ze szczeniakami. Niestety (a może zasadnie) zwierzaki boją się ludzi i Ani za nic na świecie nie udaje się pogłaskać psiej matki. Pech chciał, że my nie mamy już niczego do jedzenia, czym moglibyśmy się podzielić … Około drugiej w nocy okazało się, że w hotelu odbywa się wesele. Pomimo, że dzieje się to gdzieś na dole, basy czuć nawet u nas w pokoju. Ja jakoś jestem w stanie spać, ale Ania musi posiłkować się stoperami. Do rana spokój ![]() Tego dnia pokonaliśmy 295 kilometrów. |
![]() |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
IRAN wiosna 2022 | syncronizator | Azja | 18 | 20.10.2022 22:53 |
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" | adamsluk | Polska | 36 | 18.03.2016 18:48 |
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) | MChmiel | Kaski | 7 | 27.01.2010 10:38 |