Wróć   Africa Twin Forum - POLAND > Podróże. Całkiem małe, średnie i duże. > Relacje z podróży > Trochę dalej

Odpowiedz
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 01.06.2024, 07:53   #1
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 55 s
Domyślnie

Dzień 12, środa, 27 lipca

Zgodnie z planem dziś nigdzie nie jedziemy, ale mamy wynotowane kilka miejsc w Shirazie, które warto odwiedzić.
Plan – można by powiedzieć, że wakacje to nie czas na sztywne trzymanie się kolejnych punktów, lecz – jako czas wolny – wszystko powinno odbywać się na spontanie. To racja. Jednak uważam, że warto wcześniej mieć przygotowane info na temat odwiedzanego miejsca, bo odpada gorączkowe szukanie ciekawych obiektów. Dobrze także mieć koordynaty kilku miejsc noclegowych, bo wtedy - często po całym dniu jazdy – nie trzeba ich namierzać. A kręcenie po obcym mieście w 40 stopniach to nie jest największa z atrakcji
Nasze podejście do planów jak i one same ewoluowały w czasie. Nadal lubię poszukać ciekawych miejsc, czy zjawisk, ale chętniej wybieramy takie, których nie ma w przewodnikach. Coraz częściej zaś łapiemy się na odpuszczaniu kolejnego punktu „który trzeba zobaczyć” na rzecz pozostania w jakimś ciekawym, znalezionym przypadkowo, miejscu czy smakowania jego klimatu.
Dziś chcemy zobaczyć meczet Nasir ol-Molk czyli Różowy Meczet. Nazwano go tak z powodu koloru, który przybiera jego wnętrze na skutek światła wpadającego przez witraże. Jednak najlepszy efekt jest rankiem, tj. około godziny 8. Wobec tego wstajemy o 7:00, żeby ze wszystkim się spokojnie wyrobić. Rzut oka za okno uświadamia nam, że nie ma sensu jeszcze nigdzie iść Niebo zasnute chmurkami. Z racji panujących temperatur, nie obrazilibyśmy się, jeśli pojawiłby się mały deszczyk! Możemy spokojnie zjeść hotelowe śniadanie. Dostajemy zupę a’la owsianka, lecz robioną na wywarze z mięsa, oraz tradycyjnie: omlet, ser, warzywa, dżemy. Ponieważ słońce nie chce się pokazać, siedzimy na patio, leniuchujemy i wypisujemy kartki pocztowe do rodziny i znajomych. Wysyłanie pocztówek to bardzo fajny zwyczaj, który niestety już zanika. Nasi znajomi lubią dostawać kartki, więc trzeba podjąć ten niewielki wysiłek i zakręcić się za ich wysłaniem. Zwłaszcza, że pewnie nie co dzień dostaje się pocztówkę z Iranu
W sumie, my też lubimy je dostawać …

Pokazało się słonko, można więc uderzyć do różowego meczetu. Wejście kosztuje 1mln riali.


287.jpg


289.jpg


Wchodząc do środka trzeba ubrać czador: turystki dostają go z rękawami i kapturem, wiązany kokardką z przodu, a tubylcy – kawałek materiału, czyli klasyczny czadorek. Pewnie – jeśli chodzi o turystki - chodzi o to, żeby nie było wymówek, że nie ogarnie się płachty materiału i odsłoni kawałek kobiecego ciała. Zdjęcia można robić tylko telefonem, nie wolno wnieść aparatu. Jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Można zamówić sobie profesjonalne zdjęcie, robione przez dyżurnego fotografa, ale … należy wnieść opłatę.
Na miejscu targ próżności. Ciekawie patrzy się z boku na te wszystkie pozy, dzióbki i gonitwy za idealnym ujęciem. Ktoś nagrywa vloga. Próżność i raz jeszcze próżność. Na krzesełkach siedzą wrony (tzn. kobiety ubrane w klasyczne, czarne czadory) : jak którejś z turystek zsunie się okrycie, to wrona sunie jak z procy z naganą. Iranki mają duże stopy. Z moim rozmiarem 36 nie będzie międzynarodowej wymiany butów.



288.jpg


W drodze powrotnej nagabuje nas przewodnik: mówi, że ma samochód i obwiezie nas po najciekawszych miejscach. Powiedzieliśmy mu, że mamy swój motocykl i to tłumaczenie mu na szczęście wystarczyło.
Tymczasem idziemy do meczetu Vakil. Znów zagłębiamy się w bazar – to zawsze jest urzekające miejsce. Niestety, śmierdzi tu chińskim plastikiem i mamy wątpliwości co do pochodzenia towarów. Jest to chyba ta gorsza twarz globalizacji.


292.jpg


296.jpg


Po drodze można zaobserwować trochę beztroski: na środku skrzyżowania jest fontanna, w której bezstresowo, w ubraniach kąpią się dzieci. Czysta, niczym nie zmącona radość Nie do pomyślenia w naszym, poukładanym, bezpiecznym świecie.


290.jpg


291.jpg


Meczet Vakil. Wejście kosztuje po 500.000 riali. Tu nie ma tłumów; można powiedzieć, że poza nami nie ma prawie nikogo. Jest za to cień i dywany rozłożone na chłodnej kamiennej podłodze. Nikt nie robi problemu, gdy układamy się na nich i kontemplujemy chwilę. Ponoć nawet usnąłem, ale kto by babsku wierzył


294.jpg


295.jpg


297.jpg


Nie może być tak, że na wakacjach są same przyjemności. Są także obowiązki: trzeba wymienić pieniądze i kupić kartę do telefonu Szczęśliwie – umiemy żyć bez tego urządzenia, ale nieraz dobrze by było z niego skorzystać. Poza tym zainstalowany w Polsce VPN nie daje rady i jeśli mamy wifi i tak nie da się otworzyć większości stron, jak chociażby Interia czy Wirtualna Polska. Ciekawe jak FAT? Działa!
Z zakupem karty sim poszło łatwo. Gość, nie dość, że sprzedał i uruchomił, to jeszcze zainstalował ichniejszego vpn-a, który otworzył nam pełny dostęp do wirtualnego świata. Za szybą na ladzie sprzedawca ma zbiór przeróżnych monet ze świata, ale nie ma złotówki. Zatem uzupełniamy jego kolekcję


293.jpg


299.jpg


Przyszła pora na wymianę pieniędzy. Tylko gdzie to zrobić? Zagaduję sprzedawcę na stoisku z okularami, czy nie chce kupić dolarów. Chętnie, ale nie ma za dużo gotówki. Zostawia nas za ladą, a sam robi rundę po sąsiadach. Uzbierał jedynie na 100$, ale dobre i to. Ja mam za to znowu kieszenie pełne mamony
Może nie udało się wymienić tyle, co chcieliśmy, ale pozytyw jest taki, że okazało się, że kasę można wymieniać prawie wszędzie! Drugą część wymienimy w kantorze. Chęć bycia prawilnym w Iranie nie popłaca: nie dość, że zmarnowaliśmy pół godziny na spacer, to kantor okazał się zamknięty, zaś kurs – gorszy niż dostaliśmy wcześniej
Wobec tego – starym zwyczajem z Turcji – szukamy złotnika. Tam na pewno się uda. Znajdujemy szybko, na wystawie widać naprawdę misterne wyroby. Wchodzimy. I to okazuje się strzałem w dziesiątkę! Kurs przyzwoity, gość przesympatyczny. Pogadaliśmy z nim chwilę za pośrednictwem jego brata, który zna angielski. Jak mówię im jak mam na imię, chłopaki nie mogą nadziwić się, że nie oglądaliśmy ich serialu „Dominik”. Zostawiamy chłopakom nasz banknot 10-złotowy. I jak mogłoby zakończyć się spotkanie w przyjacielskiej atmosferze? Zostałem wytargany za policzek


301.jpg


Szwendamy się trochę po mieście; z racji późnego popołudnia na ulice wyległy tłumy. Idziemy się do pana, który poczęstował nas zupą – chcemy jako drobny upominek dać mu torbę z łowickimi motywami i napisem Polska. Nie wiemy o co chodzi, ale nie wyglądał na zachwyconego. Mam nadzieję, że był zaskoczony, a nie niezadowolony, bo np. zepsuliśmy jego dobry uczynek.
Mijamy muzeum Naranjestan, ale nie chce nam się wchodzić do środka. Mijamy także rzeźnika, gdzie prezentowane są kozie łebki, które tworzą makabryczny widok, zwłaszcza jeśli pomyślimy w jaki sposób zwierzęta te zostały uśmiercone.
Dalej mijamy sklep zoologiczny, który także przedstawia makabryczny widok. Zwierzęcy horror.
Ania nie jest w stanie zrobić zdjęcia, chce po prostu jak najszybciej stamtąd odejść.


298.jpg


300.jpg


302.jpg


Po powrocie do hotelu czeka na nas kolejne, przepyszne mango i walimy w kimę.


303.jpg


Tego dnia nie zrobiliśmy ani jednego kilometra (bynajmniej motocyklem )
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 08.06.2024, 20:27   #2
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 55 s
Domyślnie

Dzień 13, Czwartek, 28 lipca

Budzik ma zadzwonić prawie o świcie, a to może oznaczać tylko jedno: jedziemy dalej !
Pobudka o 5:00. O 6 już siedzimy na motocyklu. Przed Ana Guest House żegna nas zapach jaśminu.


304.jpg


Miasto śpi, nasz gps chyba też, bo ma problem z wytyczaniem drogi i jedzie sobie obok niej.
Pomimo 30- litrowego zbiornika w GS-ie pilnujemy zapasu paliwa, bo o tankowanie nie zawsze łatwo. Trzeba nadrobić kilka kilometrów, żeby znaleźć stację. Lokalną tradycją na tutejszych stacjach okazuje się popsuty pistolet, więc zdarza nam się zalać motocykl benzyną.


305.jpg


Rano zimno – niecałe 20 stopni. Mam ubrane kolanówki i getry z merynosa. Później dorzucę jeszcze polar.

Droga idzie ładnie. Duże przestrzenie, w każdym możliwym miejscu solidnie podlewane uprawy. Za Shirazem żegnamy uprawy ryżu.


306.jpg


307.jpg


Słońce jest za niewielkimi chmurami, więc jazda jest przyjemna, a temperatura oscyluje ok. 27 stopni. Jak tylko wychodzi słońce, temperatura skacze o kolejnych 10. Naszymi nieodłącznymi towarzyszami podróży są ciężarówki: Mac, Volvo, Mercedesy załadowane do granic możliwości. Tu w większości wiozą kamień. Z mozołem wspinają się pod każdą, najmniejszą górę, zaś z górki ostrożnie zsuwają się na 1 biegu. To takie współczesne karawany Iranu, przemierzające czarne nitki asfaltu.


308.jpg


309.jpg


Irańskie drogi – o nich można by także wiele powiedzieć. Linie na drodze żyją własnym życiem: mogą pojawić się nagle, opuścić drogę na zakręcie, np. go ścinając lub być wymalowane tak krzywo, że nie dałoby się wzdłuż nich pojechać. Czasami linie sprawiają wrażenie, jakby były nałożone na siebie drogi o różnych kierunkach.



Oprócz ciężarówek na drogach towarzyszą nam jeszcze inne osobliwości, jak np. wielbiciele. Wielbiciel – to taka persona jadąca samochodem, którą najpierw wyprzedzamy, potem ostatkiem sił swojej saipy czy paikana nas goni i wyprzedza lub zwalnia i jedzie równo z nami, spychając nas z drogi, lub siedzi na dupie i macha wszystkim czym może, kręci film i drze się do nas czym sił w płucach. Wygląda to tak, jakby chciał nas rozwalić i zabrać na pamiątkę jakiegoś fanta z motocykla. Im dalej w kierunku pustyni, tym lepiej (w znaczeniu spokojniej). Ludzie odkręcają tylko szybę, oglądają, lub słuchają naszego silnika.


310.jpg


312.jpg


313.jpg


Dziś dobrze byłoby odwdzięczyć się naszemu motocyklowi za to, że tak dzielnie wiezie nas po Iranie, tzn. wymienić olej. Dystans z Polski do Persji nie pozwala na obróceniu na 1 wymianie oleju. Zauważam przyzwoity przydrożny warsztat. W sumie to wymaganie mam niewielkie: potrzebuje tylko miski na zużyty olej i dach nad głową, żeby słońce za bardzo nie paliło. Narzędzia i olej wieziemy ze sobą. Po wjechaniu do warsztatu, gdy pokazałem, że chodzi o zmianę oleju, widzę przerażenie na twarzy właściciela. Zdecydowanie daje nam znać na migi, żeby jechać dalej. Uspokaja się dopiero, gdy pokazuję, że zrobię to sam
Chłopaki bardzo chętnie by mnie wyręczyli, ale mimo wszystko wolę osobiście. Jeden z nich pomaga mi, robota idzie szybko. W pewnym momencie wchodzi do nas chłopak niosąc w puszcze żarzące się węgle z jakimiś wonnościami. Obchodzi cały warsztat i okadza całe pomieszczenie, łącznie z nami. Ni pierona nie rozumiemy o co tu chodzi, ale Ania mówi, że już parę razy widziała w Iranie coś podobnego.

Na koniec próbuję zapłacić szefowi, ale nie ma mowy ! Postanawiam dać chłopakowi parę groszy, tylko ile? Milion riali – chyba będzie ok. Jak szef zobaczył, ile mu dałem, wziął od niego pieniądze, odliczył trochę i mi oddał, a resztę przekazał pracownikowi.
Jeszcze tylko pamiątkowe zdjęcie i w drogę.


314.jpg


315.jpg


O wjeździe na teren pustynny daje znać nie tylko krajobraz, ale również temperatura. Im bardziej zbliżamy się do miasta Jazd, tym goręcej się robi. Zatrzymujemy się na tankowanie. Ania od razu rusza na poszukiwania jakiegoś futra do wytarmoszenia, ale upał tak zmógł dwa lokalne egzemplarze, że nie raczyły otworzyć oczu.


311.jpg


Przed Jazdem widać w oddali 2 wierze milczenia, czyli starożytne miejsca pochówku zmarłych, używane przez zaratusztrian. Tylko czy słowo „pochówku” jest to na miejscu? Ciała zmarłych były pozostawiane na wybudowanych z dala od siedzib ludzkich okrągłych platformach, często położonych na szczytach wzgórz. Tam były zjadane przez sępy, zaś pozostałe kości wrzucane do dziury na środku platformy, zalewane wapnem, kwaśną cieczą czy siarką, aby się rozłożyły. Zaratusztrianie wierzą bowiem, że ciało zmarłego zanieczyścić może ziemię, więc pochówek w naszym rozumieniu odpada. Nie do pomyślenia dla nich byłoby także wrzucić szczątki w święty – w rozumieniu ich religii – ogień. Wobec tego pozbywano się ciał w ten sposób. Podobno był on praktykowany aż do lat 70-tych, zaś obecnie ciała składa się do betonowych „urn” czy komór, aby nie zbrukały ziemi.
Okazuje się, że wierze milczenia ogrodzone są murem, więc wjeżdżamy w otwartą ba oścież bramę. Za chwilę okazuje się, że wpakowaliśmy się „na zaplecze” kasy muzeum. Jednakże panowie pozwalają nam zostawić tu motocykl i biorą na przechowanie kurtki i kaski. Musimy teraz – jak wszyscy – wyjść i wejść wejściem dla zwiedzających oraz kupić bilety.
Jest chwila po południu, słońce praży. Z parkingu i kasy muzeum trzeba przejść kawałek, mijając ruiny karawanseraju. Do wyboru są dwie wieże: wybieramy tę ze schodami.
Słońce grzeje naprawdę przyzwoicie: wybranie się tutaj w południe nie było najmądrzejszym pomysłem.


316.jpg


317.jpg


Będąc prawie na szczycie, słyszymy dobiegające z góry głosy. Kto jest tak walnięty jak my, aby w pełnym słońcu, w południe wystawić się na taką patelnię?
Z ciekawością patrzymy, kto wyjdzie. Wychynęło dwóch chłopaków i dziewczyna. Na plecach plecaki. Śmieją się i gadają.
- Cześć! Jak tam na górze? – zagaduję.
Chwila konsternacji.
- Cześć! Ale spotkanie! Nie spodziewaliśmy się nikogo tu spotkać, a zwłaszcza Polaków!
Gadamy dłuższą chwilę. Miło w tak nieoczekiwanym miejscu spotkać rodaków. Mówią, że wczoraj była burza i na dziś deszcz także jest zapowiadany.
Wnętrze wieży nie jest zbyt wyszukane, za to roztacza się z niej całkiem niezły widok.


319.jpg


Ładnie widać zlokalizowane u podnóża wieży zabudowania, służące osobom przybywającym dokonać pochówku, nieraz z dość daleka.


318.jpg


Niestety, czarne chmury na horyzoncie za nami wskazują, że prognozy na popołudnie mogą się sprawdzić.
W sumie rano i przez większość drogi widzieliśmy kałuże i mokry piach przy drodze. Wniosek z tego, że niedawno padało. Ziemia parowała, wszędzie wisiała mgła. Kilka kropel spadło też i na nas. Ciężko stwierdzić, czy burza i deszcz już były, czy dopiero nas gonią.

Po wejściu na motocykl i wjechaniu na główną drogę, zauważamy, że coś dziwnego zaczyna dziać się nad Jazdem. Wydaje się, jakby chmury schodziły na miasto i przesłaniały widoczność. Kolorystycznie jakieś dziwne: niby ciemne, ale przy samej ziemi jakby bardziej żółte. W życiu nie widzieliśmy takich dziwnych chmur.


320.jpg


Jedziemy i obserwujemy to dziwne zjawisko. Coraz bardziej nas to zastanawia, bo chmura na dole jest szersza niż u góry – wygląda na to, że nie opada na dół, lecz unosi się do góry… Olśnienie! To burza piaskowa!
Jazd w zaledwie kilka minut zostaje przykryty piachem. Do tego gorąco – jest 42 stopnie.
Widać wyraźnie, że tuman piachu zrównuje się z nami. Nie ociągamy się, odkręciłem trochę manetkę – może uda się zwiać?


321.jpg


322.jpg


Ładnie: po jednej stronie drogi burza piaskowa, po drugiej burza „zwykła” - a my środkiem. Allah czuwa. Jak w kinie, tylko doznania silniejsze. Dajemy ostro do przodu, ale burza piaskowa nas goni. Widok niesamowity – chmury rzucają cień na pustynię, więc jest ona w większości ciemna, a gdzieniegdzie przebijają beżowe plamy. Przed nami wspaniały spektakl natury: małe wiry tańczą wzbijając piach, tworząc ogromne wiry piaskowe, które przeobrażają się w ściany piasku. My nadal gonimy środkiem do Bafq. Udało się – burza została na nami.


323.jpg


Tradycyjnie w napotkanych samochodach ludzie machają, trąbią i migają światłami. Na poboczu stoją samochody i gromada ludzi. Pokazują, żeby się zatrzymać. Witają się z nami, oglądają motocykl, choć najbardziej ciekawi ich cycaty silnik GS-a, robią zdjęcia i dziękują za spotkanie. Jeszcze tylko łykniemy „zam-zam fantę” w pobliskim sklepie i jedziemy dalej.
Kierujemy się do kampu na Pustyni Bafq (Desert Camp Shenoshaden). Plan jest taki, żeby się tam przekimać i wstać na wschód słońca. Mamy nadzieję na niesamowity spektakl!

W oddali majaczy już pustynia oraz camp. Wydmy prezentują się bardzo ładnie na tle gór.


324.jpg


Chyba będą nici z naszego noclegu tutaj. Im bliżej campu, tym większy bałagan. Okazuje się, że jest on zamknięty na cztery spusty. Taki urok podróżowania poza sezonem
Każdy kij ma jednak 2 końce – nie ma tu ani żywej duszy! „Cała” pustynia tylko do naszej dyspozycji. Jest mega klimatycznie!
Trochę tam pokręciliśmy się, porobiliśmy zdjęć i powsłuchiwaliśmy się w ciszę pustyni. Właśnie dla takich chwil jechałem tyle kilometrów. Warto było!


325.jpg


326.jpg


328.jpg


Uwieczniamy na zdjęciu rachityczny krzaczek za jego upór w dążeniu do życia


329.jpg


Niedaleko wydm przebiega linia kolejowa.


327.jpg


Trudno: nie udało się przy wydmach, więc szukamy noclegu w Bafq. W miasteczku zatrzymuje nas chłop i pokazuje, że dalej droga jest nieprzejezdna, bo na skutek opadów płyną rzeki. Namówił nas
Choć nie było tego w planach, jedziemy zobaczyć jak to naprawdę wygląda. Postanawiamy, że zrobimy ok. 10 km i jeśli niczego nie trafimy – wracamy. Nie udało się zobaczyć rzek płynących po jezdni. Albo za mało oddaliliśmy się od miasta, albo jechaliśmy w złym kierunku.
Najwyższy czas poszukać hotelu. Pierwszy nie wzbudził naszego zaufania. Jedziemy wobec tego do drugiego - hotelu Alandar. Gość na recepcji okazuje się straszliwie niekumaty, ale hotel wygląda ok.


330.jpg


Natychmiast włączamy klimę, bo pokój jest nagrzany, a my idziemy do hotelowej knajpki coś zjeść. Jedzenie okazało się całkiem znośne. Po powrocie do pokoju czekały nas dwie, a zasadniczo trzy niemiłe niespodzianki. Klima była za słaba, żeby schłodzić pokój, oprócz tego został włączony wyciąg, który pięknie rezonował u nas w pokoju, zaś przed północą została włączona na maksa muza! No tak – jutro piątek (czyli irańska niedziela)!
Ciekawi jesteśmy co oni przy tej muzyce robią
Hotel kosztował 7,6 mln riali. Nie polecamy.

Za nami 619 kilometrów.
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Stary 17.06.2024, 13:35   #3
Dredd


Zarejestrowany: Jan 2017
Miasto: Warszawa
Posty: 376
Motocykl: Tenere 700
Dredd jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 1 tydzień 2 dni 20 godz 34 min 55 s
Domyślnie

Piątek, 29 lipca – Bafq – pustynia Lut – Shahdad

Wstajemy o 5 niewyspani, ale za to w dobrych humorach. Ja jestem trochę podekscytowany, bo dziś jedziemy na pustynię Lut. To najpiękniejsza pustynia Iranu, a nie wiem czy mówiłem, ale wyjątkowo lubię pustynie
Ta ma dodatkowo ten plus, że uchodzi za najcieplejsze miejsce na ziemi. Mam w związku z tym nadzieję zobaczyć jak termometr pokazuje piątkę z przodu

W nocy ktoś szarpał motocykl, albo na nim siadał, bo widać, że pokrowiec był odpinany, a alarm sygnalizował, że był uruchamiany. To fajna funkcja alarmu w Gejesie.
Nie jedziemy na widziane wczoraj wydmy na wschód słońca, bo niebo jest zachmurzone, a wszędzie wiszą niewielkie mgły.

Jak dotąd, droga, którą jedziemy okazała się najładniejszym fragmentem Iranu. Piękne góry, a później pustynia i bezkres robią spore wrażenie.

331.jpg


332.jpg


333.jpg


335.jpg


Co ciekawe, dużo odcinków jezdni było zalanych. Gdzieniegdzie dużo szlamu – na takim masełku łatwo się poślizgnąć, czego zdecydowanie wolelibyśmy uniknąć. Na pustyni woda.


334.jpg


336.jpg


337.jpg


Przejeżdżamy przez jakąś wioskę. Przed jednym z lokali kolejka – to sygnalizuje, że jest tam piekarnia. Zatrzymujemy się, żeby nabyć ciepłe pieczywo. Można powiedzieć, że jest pieczone na bieżąco, a ludzie zabierają je jak tylko ostygnie na tyle, żeby wziąć je w rękę. W piekarni pracują 3 osoby: dwie babki i facet. Kobiety, ubrane w białe rękawiczki z wałkami w dłoniach, wyciągają spod ściereczki kawałki ciasta i rozwałkowują je do pożądanych rozmiarów. Potem nakłuwają grzebieniem dziury. Placek wędruje na wielki „tamburyn” i facet umieszcza go wewnątrz pieca w kształcie beczki. Po chwili wyciąga upieczony chlebek, wyglądający jak podpłomyk. Pracownice prawie na nas nie zerkają, a jeśli już – patrzą raczej nieufnie. Kobieta z kolejki przed nami bierze 8 chlebów, my tylko dwa. Trochę się dziwią, że tak mało. Płacę oczywiście gotówką. Starszy facet z kolejki pokazuje, że nie trzeba mieć pieniędzy, lecz wystarczy plastikowa karta, którą można przystawić do czytnika i tym sposobem zapłacić za chleb.
Pytam, czy możemy zrobić zdjęcie piekarni. Oczywiście, nie ma problemu. Lody zostają przełamane. Płacimy jakieś śmieszne pieniądze, nawet jak na warunki irańskie. Próbujemy podpłomyki i okazują się pyszne.


339.jpg


340.jpg


341.jpg


Jest mgliście i ciepło – ok. 27 stopni. W kolejnej wiosce, a właściwie za nią woda przelewa się przez drogę. Nie bardzo widać jakiej jest głębokości, ani co kryje się pod powierzchnią brązowej cieczy.

Cóż, znowu czeka mnie suszenie butów. Idę na zwiad, czy można przejechać, a Dominik zagaduje jakąś babkę. Na szczęście nadjeżdża samochód i okazuje się, że nie jest głęboko. Przejeżdżamy. Motocykl tylko ubłocony.


338.jpg


Ja tymczasem zauważam, że na mojej kurtce przycupnęło całkiem ciekawe stworzenie.


343.jpg


Stajemy zatankować. Piję dużo zimnej coli zamzam, bo boli mnie głowa. Kupujemy jakieś masło, serek, ale nie daję rady zjeść.

Ale jest oczywiście psia bieda – boi się okrutnie i nie wie, co to głaskanie. Cmokam, pies nieśmiało zaczyna podchodzić, a jakiś gość go wyrzuca. Macham do niego łapami i dobrze, że nie rozumie co przy tym do niego mówię. Gość patrzy zdziwiony i odpuszcza.
Robię psu kanapki z masłem i serkiem. Najpierw zlizuje serek, a potem zjada chleb. Zaklejona serkiem paszcza wygląda na szczęśliwą. Daję mu wodę – nieśmiało liże mnie po palcu. Potem koleś ze sklepu przywołuje psa, co oznacza, że są tu także przychylne zwierzęciu osoby.


Na stacji znowu nie odbił pistolet. Udało się jednak bardzo nie pochlapać motocykla.


345.jpg


Po drodze pustynna zabudowa: domy z gliny wyglądają na opuszczone, ale to tylko złudzenie. Mijamy dużo poletek uprawnych, w dolinach rzek zielono.


344.jpg


Pośrodku niczego mamy pierwszą kontrolę policyjną/wojskową. Chłopaki się nudzą, więc nas zatrzymują, patrzą w paszporty. Ale wydają się jakoś nadzwyczajnie napięci. Zaglądają do kufrów, każą otwierać poszczególne saszetki, wyciągać poszczególne ciuchy. Jeden z nich siada na motocykl, którego silnik pracuje. Naglę odkręca prawie do odcięcia manetkę gazu. Dla pewności gaszę GS-a i wyciągam ze stacyjki kluczyki. Zmitrężyliśmy kilkanaście minut i jedziemy dalej.


346.jpg


347.jpg


348.jpg


Na drogach widać trochę folkloru – na motocyklu jedzie cała rodzina.


349.JPG


Pod drzewem rozłożyło się piknikujące towarzystwo i korzysta z nielicznego tutaj cienia.


350.jpg


Mijana po drodze tablica informacyjna potwierdza, że jedziemy w dobrym kierunku.
Wskazanie termometru także.


351.jpg


354.jpg


Także widoki wskazują, że niebawem czeka nas coś ciekawego.


355.jpg


356.jpg


Dojeżdżamy do oazy na Lut – Shahdad. W gps-ie ustawiamy pierwszy hotel – na obrzeżu wioski. Wydaje się zamknięty. Objeżdżamy budynek naokoło, ale na szczęście otwiera się brama. Trafiliśmy do rodzinnego biznesu Mustafy i jego rodziców. Hotel otworzyli 9 miesięcy temu. Miejsce okazuje się bardzo przyjemne, pokoje czyste, choć wszystko nagrzane do granic możliwości. Jesteśmy obecnie jedynymi klientami. Szczęśliwie klima działa dobrze i powoli, lecz skutecznie ochładza nasz pokój. Ugadujemy cenę na 7 mln riali za noc. Mustafa mówi, że w lipcu byli tu Polacy. Teren hoteliku jest dość duży i fajnie urządzony. Przepływają przez niego dwa cieki wodne: rzeczka, która po opuszczeniu posesji Mustafy rozdzielana jest na poszczególne domy oraz woda ze źródła, której przydział jest ograniczony. Wokół gaje palmowe – masa palm daktylowych oraz – co oczywiste – daktyli. Mustafa proponuje, przygotowanie dla nas posiłków, na co chętnie przystajemy i młócimy super obiadokolację: kurczaka z ryżem w sosie mango. Pyszne.


377.jpg


Dziś chcemy pojechać na pustynię, aby zobaczyć kaluty (ostańce pustynne) o zachodzie słońca. Ponoć widok jest niesamowity. W gps-ie zapisałem miejsce, w którym na zrzucie satelitarnym widać było duże skupisko kalutów. Jest oddalone ok 45 kilometrów od hotelu. Niestety niebo jest trochę zachmurzone i ma różową poświatę. Może zatem zdarzyć się tak, że słońce nie będzie widoczne, ale i tak powinno być pięknie.

Po drodze mamy okazję zobaczyć pustynię w kilku odsłonach: jaśniejsza, ciemniejsza, bardziej różowa, w postaci popękanej ziemi, kopców piachu, z niewielkimi krzewami, albo całkiem jałowa. Niemniej jednak każdorazowo jest wspaniała.


357.jpg


371.jpg


To co zobaczyliśmy po kilku kilometrach, przerosło nasze oczekiwania!


358.jpg


359.jpg


360.jpg


361.jpg


Widok jest naprawdę piękny. Zatrzymujemy się, aby wdrapać się na jeden z kalutów i złapać bardziej panoramiczny obraz. Ja przy okazji odkrywam najpewniej starożytne malowidła naskalne. Dziwne – na Saharze jest o nich bardzo głośno, a tutaj przewodniki milczą na ten temat


362.jpg


363.jpg


364.jpg


CDN…
Dredd jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem
Odpowiedz

Narzędzia wątku
Wygląd

Zasady Postowania
You may not post new threads
You may not post replies
You may not post attachments
You may not edit your posts

BB code is Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wł.

Skocz do forum

Podobne wątki
Wątek Autor wątku Forum Odpowiedzi Ostatni Post / Autor
IRAN wiosna 2022 syncronizator Azja 18 20.10.2022 22:53
"PLR - POLSKA RAZEM – HONDA TRANSALP i SUZUKI FREEWIND" adamsluk Polska 36 18.03.2016 18:48
Ile naprawdę kosztuje SHOEI Hornet ?:) MChmiel Kaski 7 27.01.2010 10:38


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:49.


Powered by vBulletin® Version 3.8.4
Copyright ©2000 - 2025, Jelsoft Enterprises Ltd.