![]() |
#13 |
![]() Zarejestrowany: Nov 2010
Miasto: Z.Góra
Posty: 1,783
Motocykl: BMW F700GS, DR 350
![]() Online: 1 miesiąc 2 tygodni 1 dzień 20 godz 7 min 10 s
|
![]()
Lato w pełni, wszyscy jeżdżą, nikt nie czyta, nikt nie komentuje, czas więc kończyć.
A zatem... Odcinek 12, czyli czekaj tatka latka, a kobyłę wilcy zjedzą Poranek rzeczywiście nie był łatwy, w szczególności dla Maćka. Cała ekipa (minus Sambor i Wilczyca, którzy są gdzieś w trasie) zbiera się na śniadaniu, Maciek w samotności dochodzi do siebie. Taki mamy śniadaniowy widok na niespokojny Atlantyk: Pakowania niewiele, bo bagaże jadą od wczoraj autem. Drogi też mamy niewiele, dotrzeć do promu w Tangerze, przeprawić się do Tarify i przejechać do Malagi. Spotkanie z Samborem i Wilczycą ustalone w porcie. Szczególnie dla mnie jest to istotne, bo nie mam biletu na motocykl, w tamtą stronę jechał na busie. Dojazdu do portu opisywać nie ma po co, autostrada. Jagnięca DR wyciąga z górki i z wiatrem 127 km/h ! Oficjalnie zmierzone jako prędkość maksymalna podróży w Garminie ![]() Łańcuch jest już tak wyciągnięty, że rysuje powoli wahacz… W porcie czeka nas niemiła niespodzianka. Morze jest niespokojne, promy odwołane. Jak długo – tego nie wie nikt. Każą nam jechać do drugiego portu – Tanger Med, skąd odchodzą większe promy, a więc bardziej odporne na wiatr… Po konsultacjach z Samborem, który ma opóźnienie, postanawiamy przemieścić się 30 km na wschód do Tanger Med. Niestety razem z nami przemieszcza się ulewny deszcz. Dojeżdżamy zmoknięci i zziębnięci. Prom odchodzi o 17, czyli mamy 2 h, bilety kupione powrotne. Mnie nagle oświeca, że w tamtą stronę przeprawiałam się osobno z Wilczycą, inną kompanią i mam bilet na inny statek… Nie bardzo wiem co robić. Nie mam ochoty wydawać 50 E na nowy bilet, mój statek odchodzi planowo o 19, ale ciągle nie ma busa, na który mogłabym się załadować… Kolejny telefon do Sambora, spokojnie dojadą na 19. No to czekam, macham chłopakom na pożegnanie. I przychodzi mi do głowy, że Sambor ma bilet na statek chłopaków, a nie nasz… W dodatku bus jest na niego, więc musi płynąć razem z busem, a bilety są osobno… Eh, zamieszanie… W końcu znajomy biały bus pojawia się na horyzoncie, okazuje się , że prom chłopaków jeszcze nie wypłynął, podwozimy więc Sambora, może zdąży się załapać… Czekamy chwilę na parkingu, czy przypadkiem się nie wróci i obserwujemy marokańskie taksówki… A jednak. Nie wypuszczą człowieka bez auta… Sambor musi płynąć z busem i basta. Kupuje więc drugi bilet, na nasz prom. Tymczasem okazuje się, że prom nasz, owszem, jest, ale gdzieś w Hiszpanii jeszcze, i na pewno nie wypłynie o 19. Może o 22, a może nie. Inshallah… Wszystko fajnie, tylko o 5 rano muszę być na lotnisku, które jest po drugiej stronie cieśniny i do którego trzeba jeszcze 2 h jechać. Zaczyna mi się robić ciepło. Dzwonię do chłopaków, też jeszcze nie wypłynęli, mają już 4 h spóźnienia. Robi mi się jeszcze bardziej ciepło… Wjeżdżamy do portu, bajzel jak zwykle, nie wiadomo z jakiego stanowiska co odpływa… Zaczynam kombinować, żeby jednak popłynąć z chłopakami, bez motocykla, ktoś mnie weźmie na pasażera. Sambor twierdzi, że histeryzuję, ale chwilę myśli, patrzy na zegarek, liczy godziny i już nie mówi, że histeryzuję. Podjeżdżamy szybko pod prom chłopaków, prawie już zamykają klapę i zaczynamy we dwójkę z Samborem uśmiechać się do obsługi, żebym mogła wejść na prom jako Krzysztof Samboroski (w sumie i tak się już nazwisko nie zgadza). Na początku absolutnie nie, w życiu i nigdy, jednak po 10 minutach wbiegam na trap. Po czym wykonuję najszybszy sprint życia, biegnąc z powrotem. O mało co nie odpłynęłam z biletami Sambora i Wilczycy! Chłopaki nieco zdziwione moim widokiem, muszę jeszcze pouśmiechać się do braci GS żeby któryś wziął mnie za plecaczek. W końcu, 22 z minutami, odbijamy… Ufff… Jednak to nie koniec na dziś. Koło północy zjeżdżamy z promu (a Sambor z Wilczycą jeszcze nie odpłynęli). Mamy jakieś 150 km do Malagi, gdzie mamy zabukowany hotel. Nie planowaliśmy jazdy nocą, a jedna z DR nie ma świateł, druga nie chce za toodpalić. Waldkową DR odpalamy z przebojami na pych, a Krzychu robi coś z niczego, czyli ersatzlampę: ![]() Ja zasiadam z tyłu jednego z GS1200, ubieram kondom, bo lekko kropi, jest mi sucho, ciepło i śpiąco. I przypominają mi się stare podróże na tylnym siedzeniu GS 1150, po tej samej drodze Gibraltar – Malaga zresztą… Pomruk boxera kołysze mnie do snu i budzę się pod hotelem w Maladze. Jest 2 w nocy, obalamy Jim Beama i idziemy na godzinę spać. Teraz dla odmiany nerwy ma Maciek, czy Sambor zdąży dojechać na lotnisko i dowieźć nam bagaże. Zapomniał wyjąć klucze od auta ![]() O 4 zostawiamy w hotelu motocykle, szpej motocyklowy oraz Maćka i ruszamy na lotnisko. Tam czeka na nas umęczona ekipa Sambor + Wilczyca (oni nie spali nawet godziny), odbieramy bagaże i to już powoli koniec naszej przygody… Dziękuję za uwagę ![]() oddaję głos do Wilczego Szańca, może Wilczyca opisze swoje ostatnie dni i rajzę przez ¾ Polski z motocyklami na lawecie ![]() Do usłyszenia w następnej relacji ![]() Jagna PS. Zostało mi jedno niewykorzystane przysłowie: „Z wierzchu owca, wewnątrz wilk”. Może to o mnie?
__________________
Grzeczne dziewczynki idą do nieba, niegrzeczne idą tam, gdzie chcą |
![]() |
![]() |
|
|
![]() |
||||
Wątek | Autor wątku | Forum | Odpowiedzi | Ostatni Post / Autor |
Jagnię w sosie potrójnie afrykańskim, czyli Rumunia raz jeszcze [Wrzesień 2011] | jagna | Trochę dalej | 55 | 03.03.2022 14:52 |
2013 Maroko z plecakiem, czyli ile trampki dadzą rady. | Cynciu | Trochę dalej | 103 | 17.06.2014 20:53 |
Maroko z łapanki II, marzec/kwiecień 2011 | sambor1965 | Kwestie różne, ale podróżne. | 12 | 29.04.2011 18:57 |