0 KM – MONTEVIDEO *** WYRUSZYLIŚMY!!
WRESZCIE! UDAŁO NAM SIĘ W KOŃCU WYRUSZYĆ!
Na pierwszych dwustu kilometrach trasy utwierdziliśmy się w przekonaniu, że małe grupy są rozsądnym rozwiązaniem.
Najpierw Włodkowi spadła klema i zanim dostał się do akumulatora szukaliśmy się po drodze i pół godziny leżeliśmy.
W trasie Rogalowi skończyło się paliwo – i na szczęście Africa Twin z 42 litrowym bakiem mogła połużyć mu za stację paliwową.
Około godz 16 stan licznika: 220km – dotarliśmy na prom do Buenos Aires.
I znowu ZONK…
Kolejne ponad sto USD za przeprawę popsuło nam humory.
Próbowaliśmy się zorientować, gdzie i jak załatwić pozostałe formalności celne związane z faktem zaimportowania motocykli do Urugwaju.
WSZYSCY jednak nam mówili, że to nie problem. Że wystarczy 1 godz przed check-in’em…
Uznaliśmy zatem, że to OK i pojechaliśmy na obiad (prom miał płynać od 20 wieczorem).
Siedzimy sobie spokojnie, na luziku w knajpie i nagle, PRYWATNYM samochodem, przyjeżdża jakiś facet i mówi, że jest celnikiem. I że skończyli już co prawda pracę, ale ponieważ
dzwonili do nich z Montevideo, że przyjedziemy – to cały czas na nas czekają.
Gość pojechał szukać nas po całym mieście! I znalazł!!! SZOK!
Gdyby nie on, to by nam się wszystko znowu przesunęli o 24 godziny. No i strata kasy za prom.
Wróciliśmy więc czem prędzej do portu, dzie dokończyliśmy odprawę i załadowaliśmy się na prom.
O północy odbiliśmy i popłynęliśmy do boskiego Buenos…
220 KM – ARGENTYNA *** BOSKIE BUENOS!
14.01 – OD PÓŁNOCY DO RANA…
Siedzimy w porcie w Buenos, gdzie w ramach ciągu dalszego mojego pecha, okazało się, że właśnie padł system komputerowy Urzędu Celnego i musimy poczekać…
No i cóż, czekamy…
Nareszcie! Nad ranem, wolni i z permitem na poruszanie się motocyklem po Argentynie, wyjeżdżamy na ulice tego 18-milionowego miasta giganta.
Krótkie pożegnanie z resztą naszej paczki (ich dalsze losy możecie śledzić na blogach podlinkowanych na stronie głównej) i zostajemy z Dimą sami.
Znaleźliśmy hotel z podziemnym garażem, który czasy świetności miał zaraz po II wojnie swiatowej… i „Buenos Aires sinior Siara~!”
14.01 – PIERWSZA POŁOWA DNIA
Szukamy w tym mrowisku sklepów ze sprzętem turystycznym i motocyklowym… To naprawdę ogromne mrowisko…
Dodatkowo temperatura jak w hucie, zmusza do przemykania pod ścianami w poszukiwaniu skrawków cienia.
Plan na wieczór – wreszcie wyruszyć na Północ
1270 KM *** NOC WŚRÓD DZIKICH… STWORÓW
I SZLIFOWANIE ASFALTU
Spędziliśmy noc pod namiotem, przy ognisku. Wokół las pełen odgłosów i wrzasków dzikich stworzeń.
W pewnym momencie mówię do Macieja: “Patrz, jakie pająki tu się wałęsają”. Świecimy latarką, a tu godnych rozmiarów, czarna, włochata tarantula…
Od rana gorąco nie do opisania. Wszystko wokół w czerwonym pyle.
Ale trzeba też wspomnieć o przebłysku szczęścia w morzu dotychczasowego pecha. Kiedy wyjeżdżaliśmy z Buenos Aires Maciej przy wyjeździe z rodna, uciekając przed rozpędzoną taksówką, zahacza kufrem o mnie! Ja poleciałem do przodu, a on zaczął szorować kufrem po asfalcie. Nie do wiary – nie zaliczył gleby! Afryka w pędzie się podniosła i pojechała dalej! Uff!!!
Dziś mamy reszcie off road i planujemy wieczorem zawitać do Brazylii. Po drodze chcemy zobaczyć wodospady Iguazu.
|