Dzięki za pozytywny odzew
Zatem jedziemy dalej:
Poranek budzi nas pierwszymi promieniami słońca i wiemy już, że jesteśmy na wakacjach. `
Kawa smakuje jakoś inaczej, ptaki śpiewają radośniej, a wiewiórki baraszkujące na okolicznych drzewach nastrajają cię pozytywnie do nadchodzącego dnia.
Plan jest taki, żeby za dwa dni być w Tallinie.
A później?
Się zobaczy.
Po szybkim śniadaniu pakujemy się i robiąc ostatnie zakupy w PL, przesuwamy się na północ.
Kondonia Paranowirusa miała jedną cechę - ceny paliw w europie się praktycznie wyrównały.
Mówiąc wprost - wszędzie jest praktycznie tak samo drogo.
Ma to jedną zaletę - nie musisz planować gdzie zatankować, bo 20 km dalej, po zmianie kraju będzie dwa razy drożej.
Jeżeli jesteś w stanie przeboleć stratę 20 zł na baku paliwa, możesz tankować gdziekolwiek.
Wjeżdżając na Litwę, komentujemy zmiany, które tutaj zaszły od naszych poprzednich wizyt.
Droga do Kowna to już nie znana przez nas, pachnąca latami dziewięćdziesiątymi krajówka idąca poprzez centra miast i wsi, tylko wykańczana właśnie autostrada.
Powoduje to, że pomimo naszej prędkości przelotowej na poziomie 80 km/h jesteśmy w stanie przelecieć Litwę na północ bez żadnych problemów na raz.
Popołudniem meldujemy się na Łotwie.
Ania szuka miejsca na nocleg.
I tutaj zaczyna wychodzić (po raz pierwszy i nie ostatni na tym wyjeździe) nasze przysmradzanie wynikające z lat doświadczeń.
Znajdujemy w Bausce (LV) piękne miejsce nad rzeką Musa.
Można się tam zatrzymać na dziko, ale obok jest zabytkowe centrum miasta, stoimy na małym parkingu, ktoś tu na pewno przylezie wieczorem, żeby rozłożyć się na ogólnodostępnych leżaczkach, nie ma miejsca na ognisko...
nosz kurwa. W dupach się poprzewracało.
Mimo to, jedziemy parenaście kilometrów dalej i stacjonujemy obok ogólnodostępnych wiatek, nad Dźwiną.
1.jpg
Łotwa to ciekawy kraj pod wieloma względami.
Między innymi pod tym, że praktycznie całą energię elektryczną czerpią z elektrowni wodnych.
Po prawej stronie od nas jest zapora z jedną z takich elektrowni.
Gdy wieczorem palimy ognisko, obserwujemy jej hipnotyzujące światełka.
Poranek, pomimo zapowiedzi, nie budzi nas deszczem.
Cieszymy się z możliwości poskładania się po suchemu.
2.jpg
Tego dnia zasadniczo kończy się nasz plan jeżeli chodzi o wyprawę.
Chcemy dojechać do Tallina.
A dalej - się zobaczy.
Mechaniczna Pomarańcza, ku mojemu zdziwieniu odpala bardzo ochoczo.
Poziom ładowania w normie, wszystkie wskaźniki (poziom paliwa i temperatury chłodziwa) budzą się leniwie do życia.
Kurde - może to się uda?
W tym momencie przypominam sobie rozmowę z Małpim Chujem, który, całkiem słusznie wtedy wspomniał: "Głąbie - to jest stara motoryzacja. Te sprzęty nie umierają od tak.
On będzie rzęził, wył i pierdział ale dojedzie"
Zaczynam się przekonywać, że ten siedzący prawie tysiąc kilometrów na południe w wygodnym, nowoczesnym SUVie palant mógł mieć rację.
Gdy wytaczamy się na Pribałtikę Ania na zmianę monitoruje poziom naładowania obu akumulatorów, oraz rozkład promów Tallin-Helsinki na kolejny dzień.
Po drodze wpadamy na pierwszy punkt RMK w Estonii, znajdujący się tuż za granicą z Łotwą.
Piękna, ale już coraz bardziej kamienista plaża Bałtyku, zachęca do zostania.
3.jpg
Dla nas jest jednak za wcześnie.
Strzelamy pamiątkową fotkę z miejsca gdzie biwakowaliśmy kiedyś Garbatym Jednorożcem iiii...
... przypominamy sobie, że fizyka to jednak kurwa jest.
Dociążony bus i kopny piasek to nie jest dobre połączenie.
4.jpg