Ha, jednak 15$ płaciliśmy.
Co można zobaczyć w Dolinie Ognia? Oczywiście skały! A konkretnie czerwone jak ogień piaskowce azteckie (jurajskie) na szarych i beżowych wapieniach. Piaskowiec jest pochodzenia morskiego, a swój kolor zawdzięcza związkom żelaza.
Do tego można tu znaleźć trochę naskalnych rysunków sprzed 2,5 tys. lat.
Teren był zajęty przez Indian, kiedy w 1865 zaczęli tu osiedlać się Mormoni (nieakceptowane wielożeństwo zmusiło ich do szukania ustronnych miejsc).
Najfajniejsze są oczywiście skały o różnych fantazyjnych kształtach.
Najbardziej znana skała-słoń:
Sfinks?
Do wielu innych skałek można się wdrapać, ale jakoś nie mieliśmy na to ciśnienia w 42 stopniach…
W każdym takim parku, nawet najmniejszym, jest Visitor Center, gdzie oprócz kupienia koszulki czy magnesu na lodówkę są bardzo pomocni rangerzy, którzy doradzają gdzie pójść i co zobaczyć.
My pojechaliśmy tylko drogą widokową wijącą się wśród czerwieni:
Skały dawały fajny cień:
Koniec Doliny Ognia:
Za parkiem wbijamy się znów w highway I-15 i suniemy ku Parkowi Narodowemu Zion – chyba nr 1 w Utah. Zaraz wyjedziemy z Nevady do Utah, i dodamy sobie 1 godzinę.
Suniemy na wschód drogą I-15.
Tak patrzę na tę fotę, coś mi bowiem przypomina. Przeglądam zdjęcia z 2011… i proszę, jest!
Nie dość, że hotel był ten sam, to jeszcze fotkę pstryknęłam w tym samym miejscu na drodze!
I-15 jest nuuuudna, na szczęście mamy do przejechania niecałe 100 km. Jedziemy na tyle dostojnie, że wyprzedzają nas wszystkie ciężarówki (nie mają tam ograniczeń, czy co?)
a nawet gabaryty
… ale urokami jeżdżenia Hi5 to może już Raf podzieli się osobiście i coś napisze…