Zarejestrowany: Apr 2025
Miasto: Przystanek Oliwa
Posty: 244
Motocykl: Wrublin
Online: 3 dni 10 godz 30 min 25 s
|
Biesowisko
Jednak popołudnie dla mnie a nie pracy. Hydraulicy nie dali rady, elektrycy również więc mam wolne.
A jak wolne, to wracam do Biesowiska.
Fazik chciałby, by tam jakieś tajemnice uchylać... To całe morze tajemnic. Może się sporo wylać. W sensie nic złego. Po prostu jakiś niekontrolowany ciąg wydarzeń, niesiony na fali wspomnień i emocji.
Kiedyś prowadziłem dziennik tej imprezy... Mało z czego byłem tak zadowolony jak z tego dziennika. To był dziennik w stylu Dziennika Maszynisty.
Kiedyś, przed laty wrzuciłem na forum linka do tego filmu. Dzisiaj dalej jest on dostępny ale za pieniądze/abonament.
Film jest doskonały. Przede wszystkim wyróżnia ten film scenariusz i dialogi. ma on w sobie coś z braci Blues, elementy magii ze snem na jawie.
Jestem przekonany, że mój dziennik byłby znakomitym scenariuszem do czegoś podobnego.
Z siebie zrobiłbym narratora. Tylko i wyłącznie. W stylu Tarantino pojawił bym się w jakiejś scenie udając... Kogo mógłbym udawać...? Mam! Siebie.
Ze mną jest duży problem. Od jakiś 15-stu lat. Problem wywołał narastający stres. Wynikiem - chęć opowiedzenia/dopowiedzenia wszystkiego. Otworem paszczowym. W końcu, po 15-stu latach doszedłem do wniosku, że lepiej zmienić... spodnie. Pisanie to inna bajka. Ja piszę dla siebie, nie dla was. W sensie przy okazji dla was.
Z mówieniem/gadaniem jest inna sprawa. Erzatzem jest gadać do samego siebie jak tu - pisać w ten sposób, ale to już na bank choroba.
No więc jako narrator (z podstawionym głosem Fronczewskiego) spisałbym się jak długopis.
Niestety... Dziennik zaginął. Wyszła by z tego gruba książka. Sam scenariusz do filmu/dokumentu trzeba by było zdrowo pociąć. Prowadziłem w tym dzienniku "skorowidz" powiedzeń. Z jednej tylko imprezy, było tych powiedzonek kilkadziesiąt i to już wyselekcjonowanych.
Jak człowiek prowadzący warsztat 4x4 mógł sobie kupić... karawan? Karawan na bazie mercedesa (bodaj 124), który miał być bazą do... kampera.
Kurwa... ludzie. Z haseł, które przy karawanie padały można było by wypełnić całą noc kabaretową. Bo to niezły kabaret był...
Na koniec, ktoś na tylnej, zakurzonej czarnej szybie - nawiązując do profesji właściciela, dopisał mu palcem (po szybie) hasło reklamowe: reanimujemy trupy.
I tak dalej, i dalej, i dalej...
Prawdziwe/właściwe Biesowisko trwało gdzie indziej, dużo wcześniej...
Zaczęło się na badaniach lekarskich w Wyższej szkole Morskiej w Gdyni.
Świeżo po maturze, z jednym bdb na świadectwie dowiedziałem się, że z takimi ocenami, to wszystkie uczelnie techniczne czy tam inne astronomiczne, stoją przed nami otworem. I to była szczera prawda. Zaprawdę wystarczyło tylko zdać maturę ustną z fizyki. Wszyscy, którzy się tego podjęli i zdali, radzili sobie potem znakomicie na studiach.
Wszyscy... Że niby licznie, jak celebryci do szczepień... No nie. Matura ustna z fizyki f-cznie była świętym Grallem ale żeby ludziska walili drzwiami i oknami, by stanąć oko w oko z Bolkiem? Już to było prawie niemożliwe, bo Bolek miał rozbieżnego zeza.
Kruchy miał swój system. Już wiecie... 5-ty, 10-ty itd. Bolek też miał system.
Przede wszystkim mówił bardzo szybko i do tego niewyraźnie.
- Bszzzz t..dd.dbrz arż ton... siadaj.
Ale nikt nie stał... Wszyscy siedzieli jak skamieliny jakieś, w pełnym zatwardzeniu z nadzieją jednakowoż, "że to nie ja padnę ofiarą".
Bolek bez wskazywania palcem, do któregoś z nas się zwracał z... tym czymś... znaczy bzyczeniem, szemraniem, cholera wie, jak to nazwać. Nikt nie wiedział do kogo, bo ten zez, no i... pała. Znaczy ktoś dostawał pałę.
Jedynym, który złamał system Bolka... byłem ja.
Kiedyś, w trzeciej klasie to było, po prostu na kolejne "pytanie/zadanie" rzucone przez Bolka w rozstrzelany wzrokiem eter, nagle wstałem i odpowiedziałem... podobnym bzyczeniem!
Nie wiem, jak to się stało... Po prostu wstałem i to zrobiłem... Zapadła taka cisza, że... jakby w tym momencie wpadła do sali mucha (Mucha czytaj!), to... Sobie coś tam wyobraźcie.
No więc ja stoję a wszyscy sierdzą. Ja wstałem z bzyczeniem przed sakramentalnym "siadaj". Ten wyraz/słowo zawsze było czytelne.
Cisza... Mucha lata w zwolnionym tempie... Próbuję spotkać się z oczami Bolka...
Nagle Bolek eksploduje! Eksploduje całym potokiem bzyczenia, szemrania i Bóg sam wie, czego jeszcze... By na końcu wszyscy usłyszeli wyraźne (ale dalej szybkie):
- Siadaj, bdb.
I tak się stałem fanem fizyki. W TE nie uczyłem się niczego. Miałem jeden zeszyt do wszystkiego a były to czasy, kiedy sprawdzało się zadane lekcje do domu. Mój zeszyt był pusty. Czasami z matmy coś napisałem, czasami.
Po otrzymaniu bdb z fizyki, zeszyt powoli zaczął się zapełniać notatkami z tejże. W piątej klasie (jak wspominałem gdzieś tam wcześniej) mieliśmy już elementy analizy matematycznej pochodne funkcji, rachunek różniczkowy i całkowy.
Nagle zacząłem to wszystko rozumieć. Fizyka zaczęła mi się naprawdę podobać a za nią przekonałem się do matematyki, jako potrzebnego w życiu narzędzia. W życiu, w którym chciałbyś zrobić coś więcej niż zamówić dwa piwa i potem jeszcze trzy. No dobra wziąłeś się za bary z połową skrzynki i brylujesz potem z algebry hasłem: jebnąłem 12 piw!
A, że byłeś w brytyjskim barze, to ci się rozjechało z układu dziesiętnego w niebyt starego funta z 20-stką szylingów i 240-stu pensów. Tyle było warte twoje 12 piw.
Do tego obudziłeś w łóżku z babką, która jeszcze wczoraj była uroczą blondynką o wdzięcznych kształtach a rankiem, brytyjską raszplą.
Nic dziwnego, że angielscy żeglarze tyle czasu spędzali na morzu - nomen omen.
No więc...
Jestem obecny na badaniach zdrowotnych w Wyższej Szkole Morskiej, bo zdałem maturę ustną z fizyki na bdb.
Zdrowotnie byłem ogólnie bardzo sprawny. Niestety mam jedną przypadłość. Kupując materiał dla mamy w sklepie, zachowywałem się jak Dalton. On tez kupował materiał w sklepie, tylko dla żony.
- Szanowna pani czy ten czerwony, co wygląda na zielony, to jest niebieski?
Ci, co zdawali na nawigację musieli obowiązkowo przejść kompleksowe badanie oczu. Po zdaniu matematyki i fizyki z cyframi to ja sobie radziłem znakomicie na każda odległość. Nazwał bym siebie nawet Sokole Oko ale...
Pani pokazała mi tablice z jakimiś kółkami i plamkami, w których ja te liczby miałem znaleźć...
Zatem przede mną nagle wyrosło widmo WKU.
takie to były czasy, że szkoły zawodowe/średnie od razu informowały WKU, że na rynek pracy wchodzą absolwenci tychże. By uciec przed wojskiem absolwencka młodzież starała się przed wojskiem uciec. Drogi ucieczki były różne. Dla mnie droga prosta były studia.
Wszystko szło świetnie, ale wydechło na tym, co nawet polubiłem. Padłem na liczbach...
Zanim jednak padłem konkretnie na ryj, pojechałem z moimi kumplami z klasy w stronę Mazur. Mój przyszły szwagier, który zaraził mnie literaturą młodzieżową dwa lata wcześniej miał bzika na punkcie Pana Samochodzika.
To on wymyślił i wdrożył do realizacji arcyplan. Naszym celem było się przemieszczać śladami tegoż!
Scenariusz? Boski. To miała być podróż za jeden uśmiech.
P.S.
Muszkinie, zdzwonimy się.
__________________
Jam nie Babinicz...
Ostatnio edytowane przez El Czariusz : Dzisiaj o 16:42
|