Czarny,
dobrze, że nie jesteś zielony!
Tymczasem poranek przynosi Strażnikowi migrenę. Najgorszą z możliwych. Tylko taką jej przynosi... Nie oszczędza jej. Wysysa wszystko. Scenariusz zawsze ten sam.
Wiem, że cierpienie potrwa do 18-tej minimum. W takim stanie nie możemy jechać.
Plan był taki, że dzisiaj dojeżdżamy do Dźwiny, gdzieś w promieniu 50km do łotewskiej stolicy, spokojnie się rozbijamy, by całą sobotę poświęcić na Rygę i niedzielny poranek. Plus w takiej konfiguracji taki, że nie płacisz za parking, byle zaparkować w pobliżu starówki. Ta z mapy wydaje się mniejsza od stolicy Estonii, więc taki gryplan ma sens.
Plan się sypie ale nie ma co deliberować. Musimy to jakoś wspólnie przeżyć.
Tymczasem pogoda sprzyja. Rozbici jesteśmy na wpół otwartym terenie, w lekkim cieniu, jest słonecznie ale chłodno. King kong się nie nagrzewa, bo w takim przypadku musiałbym go przestawić...
Doglądam Strażnika, piję kawę i kontempluję przyrodę. Poranna cisza, taktowana szumem fal. Idealny czas na spokojne refleksje. Plaża dość dzika, z gatunku mniej ładnych od ładnych.
Wiatr od morza niesie intensywny zapach rozkładających się wodorostów. Na szczęście nie czuć tego w namiocie, który rozbiliśmy w nocy w granicy linii drzew około 100m od brzegu. Sąsiadów kilku, porozstawianych na tyle, że nikt nikomu nie wadzi. Zresztą nie ma jeszcze 9-tej i wszyscy jeszcze po prostu śpią.
Biedna Strażnik z precyzją słonecznego zegara wymiotuje co 20/30 minut, do podstawionej miedniczki. Do tego ona służy... Do mycia naczyń poza tym...
Jest z jakie 10/12st.

W chwili wytchnienia, biorę ręcznik i idę się wykąpać.
tak naprawdę oboje jesteśmy zmęczeni i to dość solidnie. Łączy nas (poza zbieżną datą urodzin) jeszcze jedna "przypadłość". Ani Strażnik a ni ja, nie umiemy wyspać się w nowym miejscu. Śpimy bez względu na warunki (gleba, wygodne łóżko) jak mysz pod miotłą. Potrzeba kilku dni w jednym miejscu, by się wstępnie zaadaptować. Więc jeżeli przemieszczamy się, zmęczenie stopniowo narasta. Do tego Strażnik jest rannym ptaszkiem (ale tylko w domu), ja zaś nocnym Darkiem. Nie potrafię jednak spać, gdy słońce rozświetla niebo i ziemię. Znaczy o której się nie położę, to i tak (na wyrypach) wstanę koło 6-tej rano.
Dlatego to ja dokonuję porannych, obozowych czynności. W naszym przypadku, to gotowanie kawy. Pijemy ją ze śmietaną 12-stką, której zawsze zapas zabieram ze sobą. ja piję minimum kawy dwie, w dużym kubku, z dużą ilością śmietany, która robi u mnie za śniadanie. Strażnik też nie jada śniadań.
Śniadania to mit. W sensie obowiązkowej konsumpcji. Osobiście jestem zwolennikiem diety nisko węglowodanowej. Ba... propagatorem, dlatego ta cwana sugestia
No więc tak sobie liczę i wychodzi mi, że mamy już za sobą 6 noclegów i przesilenie. Nie do końca ma to znaczenie przy migrenie Strażnika, bo ta wredna choroba dopada ją najczęściej w weekendy, kiedy próbuje odpocząć po tygodniu pracy w szkole. Szkole podstawowej. Tu kolejna dygresja.
Ludzie mają mikre pojęcie o szkole, procesie nauczania a im bardziej mikre, tym mają więcej do powiedzenia. Stąd mamy to, co mamy.
Pomysły z dupy wzięte pani Nowackiej, która dla mnie, to mogła by być sprzątaczką w szkole a nie "ministerką" edukacji. Oczywiście ma ona za sobą całe zaplecze sobie podobnych ale spoko... Pani Zalewska również była "super".
No więc mamy już za sobą 6-sty nocleg, więc biorę ręcznik i zanurzam się w ciepłym oceanie. Chłód wody i zaraz potem powietrza przywraca mnie do życia.
Żyję tak do południa. Strażnik żyje dalej tak, jak tego dnia zaczęła. Mija 13-sta...
- Jak się czujesz grubasiu?
Pytanie retoryczne, bo wiadomo, jak się czuje.
Dygresja.
Grubasiu...
- Dziadek! Fuka na mnie Marysia. dlaczego ty do babci mówisz Grubasiu, skoro babcia jest szczupła?! To ty jesteś gruby!
Nie. Ja jestem "tłuściutki". Tak do mnie czasami mówi babcia, jak chce być dla mnie miła.
- Ale babcia nie jest gruba.
No pewnie, że nie.
Po dygresji.
Westchnięcie.
- Wiesz co... Ja ci pościelę w Golfie, rozłożę fotel, będzie ci prawie tak wygodnie jak tutaj. Spróbujemy pojechać. jak by co, to się zatrzymamy gdzieś w cieniu, może uda ci się przysnąć?
No dobrze...
Jest jeszcze jeden myk. Nie mamy już nic do jedzenia i gdzieś po drodze warto zrobić podstawowe zaopatrzenie. Jakiś chleb, masło, jajka. Z tych ostatnich można zrobić wiele ale potrzebujemy też coś do picia. Nisko zmineralizowaną wodę mineralną, do której dodam szczyptę soli. Strażnik i tak zwymiotuje wszystko ale wieczorem może już nie... Wodę wystarczy zagrzać, więc cały gaz z niej uleci, wrzucić torebkę herbaty, odrobinę soli...
Najpierw zatem robię lokum w golfie. I tu moi drodzy kordła jest jest super. Rozprężna mata, mój śpiwór jako pościel i otulająca wszystko "pierzyna".
Na czoło i oczy mokra, afgańska chusta (tyle lat służy...). Ważne oczy, bo migrena to też światłowstręt.
Namiot zwijam w 20 minut. Metodycznie, jak chirurg.
- Ja nie mogę ci pomóc... Rzuca mój "grubasek" z poczuciem winy ale... to dobrze. Jest jakaś reakcja.
Jest super Grubasiu. Wyhaczymy jakiś market po drodze i wio na Łotwę.
Tak też czynimy.
Przed 18-tą wbijam w okolice Dźwiny na namierzony wcześniej, potencjalny biwak. Prowadzi tam kilka dróg i ja wybieram akurat najgorszą. Przebijam się przez las... pieszym szlakiem. Kilka dni opadów zrobiło swoje. Jadę cywilnym golfem i zaczyna się robić gorąco. Strażnik podsypia i na szczęście tego nie widzi. Tym niemniej golfem coraz bardziej rzuca. Staram się objeżdżać jamy na szlaku, który teraz wyraźnie wspina się na klif...
Nie mam jak zawrócić. Nagle na szlaku pojawia się rodzinka z dzieckiem i psem. Robią wielkie oczy ale... pocieszają, że jeszcze ze 200m i będziemy na miejscu. Bym móc się wyminąć uprzejmi państwo wspinają się z trudem na metrową ściankę jaru, który jest dla mnie teraz jak tor saneczkowy.
Strażnik się wybudza, więc od razu uspakajam, że wszystko ok i zaraz będziemy na miejscu.
I tak się dzieje. Do dyspozycji mam dwie super miejscówki. Wybieram "gorszą", bo jest tam swawojka i dużo więcej miejsca. Druga super (odległa o jakieś 100m), ale nie mam czasu na rozkminy. Muszę teraz powtórzyć proces w drugą stronę.
Rozbijam king konga sam i zajmuje mi to ponad pół godziny.
Przeprowadzam Strażnika na "nowe" miejsce. Są małe oznaki poprawy samopoczucia.
Z radością przyjmuję ten dar losu. Wyprowadzam Grubasia na wieczorne ablucje. Grubasek dostaje buziaka i w lepszym nastroju kładzie się w namiocie. Najważniejsze - wymioty w końcu ustąpiły. Uśmiechamy się oboje do siebie. Jest dobrze.
Rozbijam biwakowe fanty i otwieram lokalnego browara.
Dosłownie chwilę potem zjawiają się kolejny goście. W końcu zaczyna się weekkend. Jakaś zakochana para i czteroosobowa rodzina z Rygi, która jest tutaj pierwszy raz. Starszy syn (z jakie 10 lat) od razu wsiada na rower.
Patrzę na siodełko i przywołuję go. 5 minut później śmiga już szczęśliwy z dużo większym komfortem.
Okazuje się, że rodzice pasjonują się astronomią a dzisiejsza noc ma być nocą Perseidów. Ustawiają lunety i... idą spać. Bo festiwal zapowiedziany w okolicach drugiej w nocy najszybciej. Moga mnie obudzić

Wymawiam się, bo Strażnik Domowy wreszcie zasnęła snem kamiennym i niech tak jest do rana.
Jestem... szczęśliwy. Tego wieczora nie myślę już o niczym. Spontanicznie od czasu do czasu spoglądam w niebo. Perseidy... raz do roku fruwają po niebie, staram się sobie coś o nich przypomnieć.
Pustka. Pustka w głowie. I czasami o to chodzi. Kojąca cisza i kompletny brak zewnętrznych bodźców. No prawie, bo co jakiś czas trzeba wyjść na stronę
Tak czy owak, pięknie bywa - myśleć o niczym... zaprawdę pięknie... Po raz kolejny doświadczam na sobie, że umiem NIC.
Ale NIC jest początkiem WSZYSTKIEGO.