Dzień piąty, w którym to zaczyna ubywać Murzyniątek
Kurczę, że też nie mam foty tego szacownego przybytku noclegowego!
Sauna była, basen (wewnętrzny, ale za to zieloną wodą), podwójny prysznic, no i ciepła woda.
Niestety, nikt się nie wczytał w napis cyrylicą, który brzmiał "Oszczędzaj ciepłą wodę, jest jej ograniczona ilość", no i wody wieczorem zabrakło.
A komu musiało zabraknąć? Oczywiście najbardziej marudniej osobie, czyli Olkowi, i musieliśmy wysłuchiwać o zwrocie pieniędzy, niepełnowartościowym noclegu oraz ogólnej niewdzięczności ludzkiej
Część ekipy długo i intensywnie myślała nad flaszką Swojaka, co robić dalej z wycieczką, bojąc się ewentualnych milicyjnych konsekwencji.
Grupa III jednogłośnie stwierdziła, że nie wie, o co chodzi, nas tam nie było i nie po to tłukliśmy się przez całą Polskę, żeby teraz robić odwrót. Jedziemy dalej!
Ale najpierw pyszne śniadanko. Marysia ma ze sobą nawet pół kilo miodu z pasieki taty!!!
(Jakby co, to Marysia ma już wszystkie wyjazdy zarezerwowane na 4 lata do przodu!)
Część Murzyniątek się waha - jechać dalej, jechać z Calgonem, Czarkiem i Człowiekiem bez Butów na litewski TET, jechać samemu⌠Grupa II ulega dezintegracji totalnej, Szynszyla dołącza do Braci.
Ja patrzę na mapę, w przewodnik (sprawa podobna jak z aparatem - tylko my go mamy, eh, emerycko się czuję) i wypatrujemy Linię Stalina - ciąg bunkrów, tworzących linię umocnień wzdłuż przedwojennej granicy polsko -radzieckiej. A potem jeziorko z mnóstwem pól biwakowych.
Jagna i Raf lubią bunkry, Apexowi też się świecą oczka, a Marysi i Janinie wszystko jedno.
No, to mamy ustalone
Żegnamy się wylewnie z trójką emigrującą na Litwę, a z resztą umawiamy na polu biwakowym.
MURZYNIĄTEK ZOSTAJE WIĘC DZIEWIĘĆ...
Pierwszy punkt na dziś - najwyższy szczyt Białorusi.
Dzierżyńska Góra. Całe 345 m n.p.m. O takie szczyty to ja mogę zaliczać codziennie!
Jest nawet parking.
Janinie jak zwykle nie chce się przejść tych 20 metrów i zajmuje się dolewką oleju.
Asfaltem mija nas Calgon i jest tak zaaferowany jazdą na Litwę, że nawet nas nie zauważa
Tylko Jagna i Raf zdobywają szczyt:
Ciekawe, czy te 345 m to jest z tym kopczykiem, czy bez?
No dobra, szczyt zdobyty, wszyscy są głodni.
Raf znajduje w navi knajpę 500 m w bok. Knajpa? Na białoruskiej wsi? To musi być pomyłka.
No i była
Ale był za to sklep i tradycji stało się zadość: jogurcik + ciasteczka.
Przypominamy sobie, że umówiliśmy się z Apexem na tej linii Stalina, pewnie tam już więdnie z nudy
Linia Stalina okazuje się być całkiem sporym kompleksem dla turystów. Coś jak nasz Wilczy Szaniec, tylko bunkrów zdecydowanie mniej
Wjazd płatny na cały kompleks, chyba 20 rubli, czyli 5 x tyle, co na porządny zamek.
Ale za to pani z okienka sama proponuje: jak się zmieścicie we 4 na jednym miejscu parkingowym, to policzę za jedno. No ba!
No to jesteśmy:
Tak to wyglądało, ale podobno nie bardzo zdało egzamin w praktyce (czyli w 1941):
Zebrali tam całkiem sporą ilość sprzętu, choć raczej powojennego:
Samych bunkrów jest niewiele:
ale mają w środku rekonstrukcje:
No i mają tam tor enduro dla czołgów - płacisz i jedziesz
Trochę samolotów, trochę rakiet:
no i najważniejsze - jest bar
Apex po raz pierwszy spędza dzień z Maryśką i jest pod głębokim wrażeniem jej sposobu wybierania rzeczy do konsumpcji.
W sumie, to cała grupa jest marudna.
- A jest kotlet? A z czym? z makaronem

Kartoszków niet?
- a ta surówka to z czego? a najem się tym?
- a sos jaki jest, bo nie wiem czy dobry? a można spróbować?
Myślałam, że kobieta za ladą wybuchnie, tymczasem ona ruszyła na zaplecze i przyniosła na łyżce sosu do spróbowania

- to się nazywa frontem do klienta!
No i hasło wyjazdu
"Janusz, a czy mi to będzie smakować?"
Apex mało nie zemdlał
[cdn]