Z Dziennika Wąskiego. 
 
Jedziemy "na garaż". Na wysokości Kolibek wypadek... Stoi policja, Straż Pożarna ale też i parawan... Skończyło się czyjeś życie. 
 
Oglądałem filmy na tubie z jazdy w Rosji przed wyjazdem. Włos się jeżył na głowie... Tymczasem zastałem tam zupełnie inny obraz. W mieście jeździ się jak Pan Bóg przykazał, poza  miastem zgodnie z przepisami. Bardzo mało jest brawury, po prostu się jedzie bezpiecznie. 
 
Jadąc "w tamtą  stronę",  jakoś tego nie czułem. W drodze powrotnej, prowadząc Wieśka solo - jak najbardziej. 10-tki radarów  na federalkach. Pilnowałem się bardzo, by nie narobić  El`owi niepotrzebnego bigosu.  
W Kazachstanie dbałem o stan własnego portfela i tylko tam raz zostałem zatrzymany ale po to, by usłyszeć - krasiwaja maszyna, maładiec! 
 
El uprzedzał nas wszystkich przed kirgiskimi milicjantami a mnie szczególnie, kiedy będę wracał doliną Talas. 
W Kirgistanie widząc milicję na drodze, jakoś więzło mi coś w gardle automatycznie. Przez Talas pilnowałem się i jechałem po pełnym zakonie ale nagle po lewej widzę żółtą pałkę. 
Stali z drugiej strony i milicjant zasygnalizował zatrzymanie  (komu?),  kiedy byłem na jego wysokości.  
 
Oceniłem sytuację i...  pojechałem  dalej. Kilometr później  sygnalizuje mi z tyłu radiowóz bym zjechał na bok... 
Wszystko podeszło mi do gardła. 
 
Pamiętaj Cymek...  Jest kilka szkół na takie przypadki, tłumaczył  wielokrotnie El. 
 
Kiedy podszedł do mnie mundurowy i się przedstawił i przedstawił zarzut niezatrzymania się do kontroli, odjęło mi ze strachu mowę... 
On coś do mnie ja: 
- Yyyyyuuuiiiuuu! 
Rozumiecie po rosyjsku? 
 
Ostatnia szkoła  El`a - jego marzenie, to granie głuchoniemego w takich sytuacjach. Wszedłem w to z... automatu! 
-  Yyyyuuuuuuaaa! 
I pokazuję na usta i uszy... 
Kolesia zamurowało. 
 
Dowód  rejestracyjny i prawa. 
- ... robię  najbardziej głupią  minę, jaką potrafię. 
Proszę do radiowozu! 
- Aaaauuuiiiyyyyuuu? 
 
W końcu wykoncypował  i wyjął  swoje dokumenty i mi pokazuje, mówiąc, żebym pokazał swoje. 
Biorę je do ręki, oglądam, uśmiecham się wyrażając mimiczny aplauz: 
- Jaaaouuuu! 
Pokazuję kciuk w górę... 
 
Przedstawienie trwało jeszcze kwadrans. W końcu gościu rozkłada ręce ale mówi do mnie: 
- Poczekaj! I odchodzi do radiowozu. 
Ja w tym momencie z głupią miną odmachuję i... odjeżdżam. 
Gościu zawraca migiem  i przez chwilę leci za mną... Widzę go w  lusterku. Oddalam się spokojnie.  
Zatrzymał się i tak stał aż mi zniknął z oczu... 
 
Kilkanaście kilometrów jechałem w amoku... Kiedy się  zatrzymałem, nie mogłem wysiąść z auta, taką miałem galaretę w nogach ale... byłem dumny! 
Zaraz potem wjechałem na granicę. Na kirgiskim  poście  spędziłem kwadrans ledwie. Na kazachskim kazali zjechać na bok, wybebeszyć wszystko z auta i skierowali auto na roentgena. 
Wierzcie mi... Zeszło ze mnie ciśnienie po tej granicy (kirgiskiej) tak, że gdyby chcieli zajrzeć mi Kazachowie w tyłek, to bym zaprosił wszystkich. 
 
Zajeżdżamy po robocie na chatę. El nadłożył do Biedronki ale się przy niej nie zatrzymał. Podjechaliśmy do Tośki. Dzisiaj była ta najmniej rozmowna pani: 
- Ile? 
Osiem. 
 
Zrzucamy fanty, otwieramy piwa i bierzemy się za kolację. 
- Cymek...  Gdzie ja rzuciłem tę siatę z biedry? 
Jaką siatę? 
-  No tę kurwa, z zakupami. 
Ale my nic w biedrze nie kupowaliśmy. 
-  No jak nie? 
No nie... Przejechałeś obok. 
- Hm...  Powiadasz... Kurde... Cały czas mi ten parawan w Kolibkach z tyłu głowy siedzi...
		 
		
		
		
		
		
		
		
	 |