Sobota 26.04.2014
Wybijamy z campingu celem przemieszczenia się gdzieś bliżej auta, niekoniecznie w linii prostej...
Rzut oka w przewodnik i już wiemy, że śmigniemy się by zobaczyć budowle megalityczne. Takie małe, lokalne Stonehenge. Po cichu liczyliśmy, że uda się tam podjechać na moto, niestety fundujemy sobie krótki spacer. W Portugalii czujemy się jakoś pewnie, z motocykli zabieramy w sumie tylko kluczyki a i to nie zawsze...
Motocykle zostają na parkingu a my ruszamy ku kamiennym kręgom alejka wśród korkowców:
Jakoś strasznie imponujące to nie było, na domiar złego baterii w aparacie wystarcza na jedno ujęcie, a zapas został w tankbagu... Posiłkujemy się więc telefonem:
Potem uciekając przed deszczem kręcimy się po lokalnych wąskich asfaltowych uliczkach wijących się między lasami, łąkami, pagórkami. Bardzo fajne tereny.
Tak docieramy do "zamku" . Zaczyna się fajnie :
Ufamy, że zamek położony jest w gęstym lesie i dlatego go jeszcze nie widać. Ruszamy więc dalej ledwo widoczną ścieżką. Tymczasem na wzgórzu

:
Za to droga dojazdowa była fajna:
Zaczyna robić się późno. Dawno nad oceanem nie byliśmy...
Kierunek Lizbona.
Po drodze zakupy w markecie i drugie śniadanie połączone z obiadem. Nie pod marketem, pod zamkiem wypatrzonym ze sklepowego parkingu.
Ów twierdza pięknie górowała nad miastem.
Jeszcze gdzieś po drodze zostawiamy kolejne 20 euro i jest - upragnione wybrzeże!
(foty, z racji ich ilości zamieszczę w kolejnym odcinku, podobnie jak z zamku - raczej bez komentarza - uważam ,że będzie zbędny).