Zarejestrowany: Oct 2008 
				Miasto: Bielsko - Biała 
					
				
				
					Posty: 1,364
				 
Motocykl: dr650se
  
				
				
				
				 
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 4 dni 1 godz 20 min 44 s 
				      
			 
	 | 
	
	
	
		
		
			
			
				 
				
			 
			 
			
		
		
		
			
			Che!  Myślę o tym żeby wrzucić parę fotek, ale paraliżuje mnie zimowe lenistwo. Mam też inny problem natury psycho-moralnej. Jednak jestem pod dużym wrażeniem kilku wątków wijących się na tym forum, i gdzieś odzywa się sumienie starannie udeptane pod dywanem!                                                                                                                                  Każde zdjęcie ma w sobie wielką wartość  
duchową, a przeżycia związane z obrazkiem, atmosfera tej chwili, to  
raczej zadanie dla poety, niż ble, ble, tak byłem widziałem, potem  
pojechałem dalej. Wyprawa zaczyna się gdzieś w głębi duszy - jakiś  
tekst, zdjęcie, potem dopiero własne wspomnienia, marzenia, w końcu  
wybucha - jak wiosna, i już nie masz wyjścia. Najtrudniej jest z rodziną  
- trudno podać jakiś logiczny powód wydania tak znaczącej kwoty po to by  
ryzykować zdrowie, życie? Jedynym argumentem jest to, że jest to  
alternatywa dla powolnego staczania się w morze niechęci, bólu,  
zapomnienia, powolnego umierania. Myślę że katalizatorem jest tutaj po  
prostu miłość i zrozumienie, ale nie jest łatwo. Moje wyprawy czekają na  
mnie gdzieś w wymiarze czasu przyszłego, jak bańki mydlane zawieszone w  
przestrzeni, albo widzę leprze porównanie - jajo czekające na  
zapłodnienie! Nie boję się niebezpieczeństw - narażenie życia to  
normalna sprawa - boję się pustki duchowej, powolnego staczania się w  
kierunku czerni, życia w kłamstwie, braku marzeń. Jeśli chodzi o takie  
momenty, gdy jest trudno - no cóż, wtedy zaczyna być ciekawie, włącza  
się jakiś dopalacz - taki cienias z ciebie? Na kolana i do góry, rany  
się zagoją, jak się nie ruszysz to nigdzie nie dojdziesz - sprawisz  
tylko sporo problemów...później. mamy w sobie sporo ukrytej energii -  
jak wiele? Kiedyś właziłem na wulkan w Bolivii : ostatnie 500 m  
wysokości zrobiłem od odzyskania przytomności do jej utraty, średnio 4  
kroki. To było bardzo piękne. Niektórzy powiedzą nieodpowiedzialne, ale  
to właśnie ci z którymi nie mam wspólnych tematów. W moim wypadku  
zostawiam bardzo duży margines na zmianę planów - wyprawa niejako snuje  
się swoim rytmem, to bardzo ułatwia życie. Faktem jest że nie zdobywam  
trudno dostępnych wymagających przygotowań zakamarków świata. Podróżuję  
sam, i jestem swoim panem i plebanem, jak ktoś mnie zaprosi na wódkę to  
mogę zostać tydzień, ktoś powie: tam jest pięknie - mogę to sprawdzić.  
Zazwyczaj daję sobie również nieco więcej czasu na włóczęgę - pierwsze  
tygodnie zazwyczaj i tak są stracone, zanim wejdę w rytm i brzmienie  
podróży, zanim zacznę również widzieć, nie tylko patrzeć, zanim zacznie  
się blues drogi. Wyprawa solo ma tą jeszcze szczególną zaletę, że nie  
muszę się zajmować towarzyszami wyczuwać ich nastroje, starać się im  
dogodzić co zazwyczaj jest skazane na porażkę. Widzę natomiast świat  
jaki jest koło mnie, czasem również we mnie, widzę ludzi z ich  
marzeniami, jakże różnymi od moich, ich związek ze światem otaczającym  
współbrzmienie, małe radości i smutki, lubię to! Wejść w nowy ciekawy  
świat i pozwolić płynąć czasowi i przestrzeni, gdzieś na granicy  
szczęścia, hmmmm, chyba warto.
		 
		
		
		
		
		
		
		
	 |