To piękny dzień na szarżę – rzekłem siadając punktualnie o 8 na ławce w widokiem na senny o tej godzinie rynek.  Jedząc śniadanie nasłuchiwałem nadciągającej kawalerii. 
Po 15 minutach bezowocnego oczekiwania na odgłos podków na bruku postanowiłem przyspieszyć spotkanie, wychodząc naprzeciw rumakom. 
 W końcu nastąpiło spotkanie w deszczu. 
Ku mnie pędziło ok. 15 koni! 15 ledwo zipiących koni, 15 mechanicznych ledwo zipiących koni.  
15 mechanicznych ledwo zipiących koni zamkniętych w silniczku małego motorka z wielkim chłopem na grzbiecie. 
 Gumiaki, dżinsowa katana i słomkowy kapelusz jeźdźca również niespecjalnie budowały obraz całości. 
Jeździec w przelocie krzyknął, że jedzie zatankować i zniknął za rogiem popierdując silniczkiem.
  Zanim mój mózg przeanalizował to co zobaczył, zatankowany jeździec wrócił, usadził mnie sobie za plecami i pocisnął w nieznane.  
 Nieznane znajdowało się ok. 2 kilometry za miastem za skrzyżowaniu gdzie z tego co zrozumiałem mam czekać na konie.
Po kolejnych 30 minutach podczas których zapoznałem się z amerykańską 
motoryzacją usłyszałem upragniony dźwięk kopyt. 
2 stworzenia które prowadziła okrągła Pani na sznurku, przy odrobinie dobrej woli mogły by uchodzić za…  Może inaczej.   
 2 stworzenia które prowadziła okrągła Pani na sznurku przy ogromniej ilości dobrej woli i wyobraźni mogłyby uchodzić za konie. 
Postanawiając niczemu się nie dziwić zasiadłem na moim rumaku, który jak się okazało w miejscu, 
gdzie każdy szanujący się koń ma na tyle ciała, żeby jeździec mógł go ścisnąć kolanami bądź łydkami, postanowił tego ciała nie mieć, 
wprawiając tym samym jeźdźca w stan głębokiej zadumy. 
Wisienką na torcie pozbawienia mnie dumy był sznurek jednym końcem 
przywiązany do uzdy mojego rumaka a drugim do siodła mojej przewodniczki. 
No nic, za tą cenę i za to co wg folderów widzianych w mieście  zaraz zobaczę warto przełknąć tą smętna pigułę.  
     Ruszyliśmy a to już nie byle jaki sukces biorąc pod uwagę dane wyjściowe. Kierunek również nie odbiegał od założeń jednak zwrot już tak.
 Te wymarzone przeze mnie góry i rzeki pokonywane przez konie z folderów zaczęły niepokojąco się oddalać. 
Zbyt byłem jednak pochłonięty walką o utrzymanie mniej więcej pionowej pozycji na mym wierzchowcu żeby zaprzątać sobie głowę takimi detalami. 
 No i tak dreptaliśmy sobie podziwiając takie sobie widoczki aż do chwili kiedy Pani przewodnik zaordynowała kłus.
 Kłus przyprawił mnie o chwilowy atak paniki kiedy zdałem sobie sprawę, że zaraz obkręce się na rumaku o 180 stopni i będę wyglądał jak ten Pan na zdjęciu, 
z tym, ze w kolumbijskiej wersji to koń byłby na górze
Po chwili udało mi się jednak przystosować do warunków lokalnych i kolejne kłusy przebiegały bez większych sensacji, 
zwłaszcza, że 10 sekundowy kłus to był szczyt kondycyjnych możliwości mojego rumaka. 
Widoki również nie do konca pokrywały się z  
oczekiwaniami.
 
 Wobec braków w rzeczywistości odpaliłem machinę wyobraźni. 
Machina niestety miała chyba silniczek z motorka, który mnie wiózł rano bo 
zamiast być niczym Murat pod Pruską Iławą czy lekka brygada pod Balaklawą 
, przed oczyma duszy mojej uporczywie stał ten oto obraz 
   -No nic, życie jest nowelą, przynajmniej jest tanio – wymamrotałem do siebie po godzinie, 
wręczając mojej przewodniczce 5’cio tysięczny banknot.
 Widząc to co jej podałem kobita zrobiła wielkie oczy i coś zaczęła mi tłumaczyć a widząc tępotę w moich oczach, 
wyciągnęła karteczkę i napisała na niej 5 i coś za dużo zer. Jakbym nie kombinował to na karteczce jak byk stało 50 000 czyli ok. 100zł. 
Tym razem to ja zaprezentowałem piękny wytrzeszcz  i jeszcze piękniejszy hiszpański -  „Ty mąż mówi pięć tysiąc!!!!„   
 
Chwilę to trwało, targi były zacięte, padła lawina argumentów, choć te moje argumenty jakoś dziwnie zawsze brzmiały:  „ Ty mąż mówi pięć tysiąc!!!! „     
Efekt: Przewodniczka – Ja      50 000 – 0 
Pani chyba była zadowolona 
Na początku czułem się oszukany, dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie, że po prostu jak prawdziwy Helmut wykupiłem sobie indywidualną wycieczkę,
 zamiast pójść do biura i wykupić o wiele wiele tańszy wyjazd w zorganizowanej grupie.  Wniosek: Było się uczyć języków. 
Było minęło, teraz czas w góry!!!