Historia roweru jest niebanalna. Początkowo Marcin miał pracować w innym regionie.
Żeby się łatwiej poruszać pożyczył od miejscowego księdza (Polaka) rower. Gdy okazało się, że musi zmienić swoją lokalizacje, przyjechał do nowej wioski na pożyczonym rowerze.
Jak mi opowiada, rower z przerzutkami wzbudzał w Pietrowce nie lada emocje, niestety chińska produkcja nie pozwoliła długo cieszyć się z bezawaryjnej jazdy.
Szprychy zaczęły pękać i luzować się tak, że obecnie koła zaczęły zataczać ósemki tak duże, że hamulce muszą być poluzowane..
Mimo fatalnego stanu, Marcin czuje się zobowiązany do zwrócenia roweru (8 miesięcy temu pożyczył go tak jakby miał pojechać do sklepu po bułki).
Stan roweru nie pozwala by wrócić na nim do miejscowości, w której został pożyczony (notabene oddalonej od Pietrowki o około 300km!) dlatego popołudnie spędzamy w garażu Sergieja na rozkręcaniu i szykowaniu roweru do dalekiej podróży.
Marcin szacuje, że na podróż w dwie strony wystarczą mu trzy dni. Będzie jechać autem do Szortandy, pociągiem do Kokszetau żeby na koniec wsiąść w autobus jadący do ostatniej wioski..
Odkręcamy wszystko co się da, obwijamy taśmą i szykujemy rączkę na ramię.
Pierwszy etap, samochód:
Nasze drogi się rozchodzą, Marcin rusza oddać rower, a ja znów nie mam się gdzie podziać..
.