Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08.07.2012, 13:51   #53
JARU
 
JARU's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2009
Miasto: Wrocław / Grenoble
Posty: 1,183
Motocykl: RD07a
Przebieg: ~60kkm
Galeria: Zdjęcia
JARU jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 2 tygodni 9 godz 45 min 18 s
Domyślnie Czaryński Kanion - Epilog

.
Do stróżówki dochodzimy około 20.30. Strażników już nie ma, a drzwi i wszystkie okiennice baraku są pozamykane.
Każdy z nas okrąża barak po kilka razy, próbujemy odchylić drzwi, okiennice, zaglądamy pod spód w poszukiwaniu chociaż małej butelki wody.

Barak (zdjęcie z internetu):


Z obu stron kanionu na horyzoncie pojawiają się pioruny. Patrzę na ciemne niebo w oddali z utęsknieniem, myślę o zbieraniu wody do moich aluminiowych garnków.

Nasze zainteresowanie przyciąga śmietnik.. Po chwili wygrzebujemy z niego szklaną butelkę po oranżadzie. Na dnie zostało dosłownie parę kropel.
Dzielimy się po równo, jest tak mało, że ledwo co czuję smak..

Narada nad gps-em. Do rzeki zostało nam ok. 6km. Tym razem wiemy, że uda się zejść aż do samej wody.
Chowamy plecaki, zostawiamy wszystko. Ochładza się i zaczyna się ściemniać. Tym razem już z uczuciem ulgi ruszamy w stronę rzeki.

Po drodze znów grzebiemy w śmietnikach. Nic nie ma, ale udaje się nam znaleźć puste butelki, które zabieramy ze sobą.

Mijamy dwa zaparkowane auta i wchodzimy w dolinę zamków (cały czas mylę z doliną królów).

Aparatu nie zabrałem, dlatego umyka mi przed oczami mnóstwo fotografii. Kadruję i chłonę wzrokiem co się da.

Droga wygląda tak (zdjęcia z internetu):




W naszym wypadku robiło się już ciemno, światło, cienie i totalny brak ludzi robiły piorunujące wrażenie.


Idąc zastanawiam się jak często kamienie jak te widoczne na zdjęciu spadają w dół z pionowych ścian:


Naszym oczom ukazuje się rzeka, nie widzimy już nic innego.


Wskakujemy po kolana do zimnego nurtu, pijemy, obmywamy twarze, głowy. Jest cudownie..



Nad brzegiem obserwuje nas grupa ludzi, których minęliśmy rzucając szybkie 'zdrastwujcie'.

W pewnym momencie jeden z nich podchodzi do nas z 5l butelką wody w ręce. Zaczyna mówić po angielsku, że woda z rzeki jest niezdrowa (co kurwa?!) i że możemy wziąć butelkę, którą trzyma w ręce.

Okazuje się, że nasi wybawcy są Węgrami, którzy pracują w firmie eksportującej do Kazachstanu pompy wody.
Dzień spędzili piknikując () nad brzegiem rzeki.

Zbierają się, podchodzę do nich z pytaniem czy nie zabiorą nas samochodem do góry. Mają jeden samochód a razem z nami jest nas dziesiątka. Daniel z wypełnionymi butelkami ląduje w środku, 4 jedzie trzymając się za relingi, a ja siedzę na dachu.

Humory dopisują, wiatr chłodzi spaloną słońcem twarz. Auto pędzi w górę doliny zamków. Trzymam się mocno i zamykam oczy, uśmiech nie znika z twarzy. Jest bosko.

W paru momentach musimy schodzić na ziemię, a auto przeciska się niskimi, wąskimi tunelami.

Węgrzy ocalają nas od (co najmniej) godzinnego marszu w górę. Wysadzają nas pod barakiem, kazaski kierowca tradycyjnie ostrzega nas przed wilkami i niedźwiedziami.. Po chwili światła samochodu znikają w ciemności.

Zostajemy znowu sami.
Jest ciemno a w oddali nadal rozbłyskują pioruny.
Opieramy się o ściany baraku i na zmianę kończymy pić 5l butelkę wody podarowaną nam przez Węgrów..

.
__________________
Jeśli coś warte jest zrobienia, warto to zrobić, choćby źle.
Gilbert K. Chesterton
JARU jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem