Dzień 4 (9 luty)
Siedzieliśmy z Krzychem długo w nocy – cieplutko, a do uszu dochodziły takie miłe wakacyjne odgłosy

i szumy kempingu – gdzieś tam daleko impreza, tu radio, tu gitara, a tam ptak się drze… No wakacyjnie się zrobiło w końcu na całego.
-Aga, jak myślisz, co właśnie robi nasza ekipa od beemek?
-Śpi grzecznie? Tam jest chyba 5 rano…
-Eee, to może już wstaje powoli? Sprawdzimy?
Niniejszym przepraszam solennie kolegów beemiarzy za denerwujące sms-y mówiące coś o ciepełku, Pacyfiku i plaży. W ciągu pół godziny (że też im się chciało o tej 5tej rano…) dostajemy od wszystkich info zwrotne, które można streścić tak „ Q..wa tu jest -20°!!!”. Ups…
Rano biegniemy pod prysznice (w końcu nie wiadomo, kiedy będzie następna okazja

), niestety ciepła woda właśnie wyszła…
Na dziś niestety mało ciekawe plany: dalszy przelot Panamericaną. Co prawda nie będzie to już dwupasmowa autostrada, tylko zwykła droga.
Taki urok Chile – zawsze w końcu dopadną cię dłuuuugie przeloty…
Na północ od La Sereny czyha się NIC. Na razie takie mniejsze. Zniknęły rośliny, czasem jakiś kaktus się przyczai albo suchy krzaczek, ale dookoła jeszcze pełno ciężarówek, pick-upów i SUVów. Ale z każdą nawiniętą setką kilometrów jest ich mniej. I w końcu przychodzi taki moment – nie ma NIC. Tylko droga, szare wzgórza, góry gdzieś na wschodzie i my. Środek NICZEGO.
Tu jeszcze Ruta 5 z camiones, i Pacyfik na zachodzie…
biedniej się zrobiło w porównaniu z Santiago:
kto zgadnie, o czym ostrzega ten znak?
pamiątkowe zdjęcie w mieścinie Domeyko:
I coraz większe NIC się robi:
Zjeżdżamy z Ruta 5 do Copiapó (podoba mi się bardzo wymowa tej nazwy, akcent na ostatnie o), zatankować (stacje są WYŁĄCZNIE w miastach). Copiapó to według Lonely Planet brzydkie miasto pełne górników.
A nam się bardzo spodobało:
zostawiamy Danę w kawiarni z wi-fi, żeby mogła wysłać Strasznie Ważne Dokumenty do Polski

i łazimy dookoła komina:
Off topic: w Chile są duże ilości bezpańskich psów. Głównie rasowych: golden retriever, owczarek niemiecki, rottweiler… Wszystkie dobrze odżywione i zupełnie bezstresowe. Potrafią się nawet łasić! Jakoś się to nie zgadza z opisem hord grasujących i gryzących…
Leży taka psina w wejścia do sklepu (bo wieje ciut z klimy…) i wszyscy grzecznie ją omijają…
Jak kiedyś zaproponowałam kawałek bułki, to się wymownie popatrzyła: to wszystko na co cię stać?
Za Copiapó Ruta 5 znów wraca nad Pacyfik:
Przejechaliśmy jakieś 500 km i powoli starczy.
Zjeżdżamy z Ruta 5 w stronę Parku Narodowego Pan de Azúcar (czyli głowa cukru) piękną szutrówką i wbijamy się na plażę.
plaża chyba czasem jest zalewana, oby nie tym razem:
idziemy na spacer brzegiem oceanu
Dana i ja jak zwykle żadnej skale nie przepuścimy. A szczególnie takiej pięknej żyle bazaltowej w granicie:
rozbijamy się:
Krzychu się przy babach narobi zawsze….
…ale jaki ładny stoliczek zmajstrował
czasem idzie na noże
próbujemy miejscowego rumu

, ale potem tradycyjnie wracamy do białego półwytrawnego…
Zasypianie z szumem fal oceanu – ten kto tak napisał chyba nie był nigdy na chilijskim wybrzeżu. Zasypianie z
hukiem fal!