Dzień 3 (8 luty)
Nad ranem jest tak na oko +3°C.

Nie ma rady, trzeba jakoś przetrząść się z zimna z godzinkę i wstać:
Krzychu postanawia ogrzać się (jak połowa Chilijczyków z kempingu) w termach, my chowamy się w aucie i szczękamy zębami

, potem zjeżdżamy w dół na śniadanko w słońcu:
Zaczynamy niniejszym serię kilkunastu śniadań z tuńczykiem w roli głównej i najczęściej jedynej

. Nie wiadomo dlaczego, ale tuna to jedyna rzecz, jaką w Chile można znaleźć w puszce. A wwożenie jedzenia do Chile jest surowo zabronione. Widzieliśmy, jak na lotnisku facet płacił mandat 200$ za 1 (słownie: jedną) pomarańczę!
Na śniadaniu mamy gościa:
Wracamy tą samą drogą do Santiago:
Na przedmieściach małe zakupy (=puszki tuńczyka i owoce). W sklepie widzimy takie dziwne coś:
IMG_0597.jpg
nawet w Polsce produkowane, pod Nowym Tomyślem…
Off topic: Zastanawiamy się, czy chilijska flora bakteryjna bardzo odbiega od naszej, tzn. czy koniecznie trzeba myć owoce (niestety mimo wieloletnich starań, nikomu nie udało się wpoić mi tego zwyczaju) i pić butelkowaną wodę. Opinie są podzielone. Działania też więc dzielimy: Krzychu myje brzoskwinie (dla czystości sumienia chyba), ja nie. Zjadam ze skórką i chilijską florą bakteryjną. I konserwantami zapewne…
Dalsza część dnia upływa nam na przelocie do La Sereny. Bierzemy Santiago nieco bokiem i ruszamy na północ. Przez San Felipe przebijamy się do Cabildo. Na mapach droga zaznaczona jako szuter, na GPSie jej brak, w rzeczywistości nówka asfalt. Jestem nieco rozczarowana, ale to piękna, pusta, zakręcona na maxa droga.
I kaktusy niczego sobie:
I winnice… o, te bardzo lubimy. A szczególnie ich produkty końcowe
IMG_0612.jpg
Za Cabildo wskakujemy na Ruta 5 (Pan-am) i nudne 500 km na północ. Siadam za kółkiem i po jakiś 3 godzinach konstatuję, że przez cały czas to ja wyprzedzam, a nikt mnie. Hmmm, chyba trzeba przestawić się na południowoamerykańskie „nie śpieszy mi się nigdzie”. Na szczęście Nomada przy 150 km/h nadal pali koło 10 l.
i tak sobie jedziemy:
IMG_0654.jpg
Noclegu szukamy koło La Sereny, podobnie jak z milion Chilijczyków (jest peak season). Strasznie hotelowa okolica. W końcu Krzychu na kampingu, który jest cały „occupado” oświadcza portierowi, że jak nas nie wpuści, to dwie „chicas” które ma w aucie z pewnością go zamordują. Wziął go na litość i zadziałało.
Kamping fajny i kolorowy:
Idziemy przywitać się z Pacyfikiem:
Na wieczór Krzychu szuka czegoś w swoim przepastnych kieszeniach i znajduje… dekielek od Pentaxa. Hurra!
Tym razem cieplutka noc i Dana decyduje się spać w namiocie na moim materacu – ja mam już karimatę

Teraz ona walczy z otwierającymi się samoczynnie zaworkami przez pół nocy…
cdn...