Jakże inaczej wygląda Dubrownik przed sezonem nie wyłączając samej  przeprawy promowej. Zgoła odmiennie wyglądało to w sierpniu przed  kilkoma laty. Postanowiliśmy odwiedzić Dubrownik bo już nam było wstyd  że od czterech lat jeździmy na Hvar a nigdy nie zawitaliśmy do tej perły  , bo niewątpliwie jest to perła , ale czy koniecznie w sierpniu i z  dziećmi to każdy musi ocenić sam. Ponieważ byliśmy ze znajomą która  korzystała z naszego transportu niejako została przymuszona na wycieczkę  z nami z powrotem do domu przez Neapol , Monte Casino i inne .  Dotarliśmy o poranku i z trudem załatwiliśmy miejsce w hotelu choć  oferty z apartmanami zaczynały się na długo przed właściwym dojazdem do  miasta. Trzeba przypomnieć że duża część budynków hotelowych leżała w  gruzach a nieliczne pozostałe były mocno obłożone. Nasz miał własną  plażę i był niedaleko starego grada, co miało być zaletą . Zamiarem było  pozostanie na 2 noce i później spokojna przeprawa do pobliskiego Bari.W  pierwszą noc otrzymaliśmy w piątkę (3 dorosłe+ 2 dzieci) pokój  trzyosobowy, szło wytrzymać , na drugą noc wiedzieliśmy że będziemy się  przeprowadzać do pokoju dwuosobowego(oczywiście mieliśmy karimatki). W  tym pierwszym nie było problemu aby zaaranżować przestrzeń do spawnia ,  za to w tym drugim było dużo niepotrzebnych rzeczy jak stolik czy  krzesło. Te wszystkie rzeczy trzeba było postawić pionowo jedno na  drugim aby zmieściły się karimatki.  
Dubrownik to oczywiście stari grad, szybciutko wypadamy na miasto i  zaczynamy obowiązkowy obchód murów ,  z których szybko uciekamy ze  względu na prażące słońce w chłodne uliczki. Chłodne nie oznacza w tym  wypadku komfortu , jest duszno i trzeba przeciskać się w tłumie  turystów. Nasza koleżanka zauważa plakat reklamujący koncert Miszy  Maiskiego i uświadamia nas na jaką to atrakcję trafiliśmy , nie bardzo  wyobrażam sobie ten koncert w tej temperaturze , ale z informacji wynika  że będzie o 23.00 i na dziecińcu jednego z pałacyków. Kupujemy bilety w  tym dla dzieci, resztę dnia spędzamy na pałętaniu się po uliczkach  odganiając się od naganiaczy próbujących wciągnąć nas do licznych knajp  położonych w poblizu głównej ulicy . Krótko przed 23.00 przychodzimy pod  wejście i już wiem że łatwo nie będzie , powietrze mimo późnej pory  jest ugotowane a przed wejściem kłębią się tłumy , które podobnie jak my  zwietrzyły niewątpliwą okazję zobaczenia na żywo słynnego wirtuoza. W  środku z trudem można stać nie mówiąc o siedzeniu , zdobywamy 2  krzesełka i na zmianę próbujemy przetrwać ten koncert. Pozytywnym  rezultatem koncertu było zakupienie płyty którą można było spokojnien  wysłuchać w przyjemnie chłodnym pomieszczeniu. Jeżeli ktoś myślał, że  koncert to było najbardzie atrakcyjne wydarzenie tej wycieczki to jest w  dużym błędzie. Wszystko przebiła przeprawa promowa do Italii, jeżeli  weźmiemy warunki jak na koncercie , dodamy do tego słowiańską  niefrasobliwość , południowe temperamenty oraz za małą ilość miejsc dla  wszystkich chcących wyjechać z Chorwacji , to otrzymamy mieszankę  wybuchową przy której włosi to synonim punktualnych , dokładnych i  rzetelnych pracowników. 
Teraz to pikuś o 24.00 główna ulica jest pusta, a wjazd na prom odbywa  się z marszu i prom płynie praktycznie pusty, temperatura tak minimum 20  stopni a w słońcu pewnie więcej, mam nadzieję że po drugiej stronie  temperatury wieczorem oscylują powyżej 15 stopni. Zobaczymy.  
Po 4 godzinach rejsu zaczynam się martwić czy aby motocykl się nie  przewróci, w tym zakresie nic się zmieniło od lat. Motocykl jest  zastabilizowany jest sznurkiem a statek dosyć konkretnie pracuje na fali  . Statek to stary znajomy sprzed lat M/S Dubrovnik , płynęliśmy nim z  Rijeki do Starego Gradu , z Ancony do Splitu i mam nadzieję że załoga ma  więcej doświadczenia niż załoga promu pływającego na linii Split- Stary  Grad, na którym to załoga stwierdziła że nie będzie mocować motocykla  wystarczy go postawić na centralce. Tylko przypadek sprawił że w  momencie przybijania do portu byliśmy blisko motocykla , to znaczy Beata  była a ja przyglądałem się manewrom kapitana którego poczynania można  było obserwować przez szparę w górnej furcie. Już na pierwszy rzut oka  widać było że kierujący próbuje trafić w nabrzeże po obserwacji budynku  przesuwającego się w lewo i prawo no i byłem prawie pewien że prędkość  jest ciut za duża jak na podchodzenie do nabrzeża. Byłem prawie pewien  ale wydawało mi się to niemożliwe (choć swego czasu głośna była sprawa  zaparkowania jednego z nowszych promów Marco Polo , na małej wysepce) i  gdy nastąpiło uderzenie w brzeg , motocykl dostojnie zeskoczył z  centralki i gdyby nie Beata która podstawiła biodro blokując chwilowo  opadanie , moje przytrzymanie kierownicy z drugiej strony niewiele  wnosiło, pomoc nadeszła od przygodnego pasażera który pomógł go  ustabilizować . 
Piszę trochę z nudów bo do Bari jeszcze 3 godziny ,  policzyłem wszystkich pasażerówi jest nas 2 facetów i matka z 2 dzieci.  Podobno jest nowy rozkład i teraz Jadrolinija pływa 4 razy w tygodniu na  tej trasie . Dodatkowy rejs jest we wtorek o 22.00 z Dubrownika powrót  do Dubrownika w środę o 22.00, reszta bez zmian czyli wypłynięcie z  Dubrownika o 13.00 w czwartek, piatek i sobotę , wypłynięcie z Bari o  22.00 w czwartek , piątek i sobotę. 
    Dosyć dygresji pora na kilka szczegółów i wrażeń z jazdy. Start z  Krakowa dosyć późno bo około 16 udało się zakończyć pracę i ruszyć w  drogę . Do granicy z węgrami nic szczególnego , tylko to że jazda  odbywała się po zmroku, skorzystałem z obwodnicy Budapesztu z zamiarem  znalezienia noclegu za stolicą . Znalazłem o 23 w rejonie miejscowości  Paks jazda w temperaturze 5 stopni z mżawką. O poranku było 6 i skoczyło  do 10 stopni po 9.21 zrobiło się cieplo no i było słoneczko. Do  Sarajewa nic ekscytującego a odcinek do Dubrownika już trochę bardziej  ze względu na przekraczenie kilku pasm górskich , szczególnie widokowy  jest park  narodowy Sutjeska. Na 40 km przed Dubrownikiem dopadła mnie  ulewa która na pobliskich szczytach była burzą z piorunami temperatura  spadła do 6 . Po zmroku ląduję w Dubrowniku przy temperaturze 14 stopni i  ruszam coś zjeść na mieście. Następny dzień to oczekiwanie na prom i  już po drugiej stronie przelot na miejsce zlotu autostradą , szkoda że  po ciemku bo po pierwszych 60 km prostej zaczęła się jazda po zakrętach  co nie były takie zabawne no i temperatura spadła do 6 . Zlot zaczyna  się wycieczką wzdłuż wybrzeża i pierwsze kilometry pokazują że dużo nie  pojeżdżę , grupa jest duża i nie do ogarnięcia ze względu na charakter  miejsca , wąska droga , świetna dla małej grupy jest koszmarem dla grupy  , przejazdy przez liczne zatłoczone miasteczka to drugie , ale jest  ciepło czasami zaczyna być wręcz duszno. W następny dzień tworzymy małą  grupkę i robimy własny plan na wycieczkę ale najlepsze jest na  zakończenie dnia czyli wyjazd na górę wzoszącą się nad hotelem Monte  Faito, podjazd wykonujemy zmiasteczka czyli Castellamare di Stabia z  którego wiedzie wąska dróżka o charakterze lekko off, zjazd jest jeszcze  lepszy bo daje okazję pełnego wykorzystania założonych opon , tak a  propo ich zamykania. W niedzielę powrót wybieram opcję Monte Casino i  interiorem w kierunku Wenecji , planowałem że dotrę tam w miarę  wcześnie. Po przejechaniu parku narodowego d'Abruzzo oraz Gran  Sasso(tutaj motocykl przekroczył 100000 km przebiegu) nie starczyło mi  czasu aby kontynuować dalej w kierunku Ancony , odbiłem w kierunku  Ancony i dotarłem do niej autostradą , mając nadzieję że może jakiś prom  płynie na drugą stronę , z nadziei nici to kontynuowałem w kierunku  Wenecji już jadąc bezpłatną drogą via Adriatica szukając noclegu ,  znalazłem w Riminii . W poniedziałek ruszam w kierunku domu jadąc dalej  drogami bepłatnymi , na których co prawda są ograniczenia , ale nikt na  nie nie zwraca uwagi , co daje mi piekny czas dotarcia do Słowenii.  Tutaj mam już fajnie jadę w kierunku przełęczy Vrsić , ale już na horyzoncie  zbierają się chmury. W Austrii lokalnymi drogami mam zamiar dojechać do  Znojmo ale po krótkiej chwili dopada mnie deszcz i jadę już z przerwami w  deszczu oraz niskiej temperaurze, do Znojma nie dotarłem tylko nocuję w  Purgstall przed Dunajem. Teraz GPS pisze że będę o 13.15 w Bielsku aby  zostawić motocykl w serwisie, ale jeszcze prysznic śniadanie i pakownie  to pewnie wyjdzie 15 , zobaczymy. Ogólnie wyjazd był udany , ale to  jeszcze ciut za wczesna pora na jazdę , a jeżeli chodzi o Amaltifanę to  raczej już nigdy tam się nie wybiorę, bo za dużo ludzi i zbyt ciasno jak  dla mnie. Wycieczka dołoży pewnie około 3500 km , uszczelniacz przy  przekładni się poci , ale robi to już od ponad 10 tys km i związane to  jest też z temperaturą ogólną powietrza , jak ciepło to się poci.
Płynęliśmy też kiedyś z Ancony do Splitu, cena za połączenie nigdy nie jest niska , ale policz sobie uczciwie wszystkie koszty związane z podróżą drogą lądową
PozdrawiaM