Pewnego pięknego dnia w mojej skrzynce na listy znalazłem ulotkę „HANNIBAL et les Alpes”, która w oka mgnieniu pobudziła moją wyobraźnię.
Korzystając z bezpłatnego wstępu, w noc muzeów z wielkimi oczekiwaniami i flaszką wina za pazuchą wyruszyłem na podbój Alp u boku Hannibala. To, że wystawa okazała się bardzo ubogim źródłem informacji i materiałów w porównaniu do pana Google nie zniechęciło mnie i flaszkę za powodzenie przyszłych wojaży wypiłem.
Skutkiem zainteresowania się wyczynem Hannibala była pierwsza wycieczka. Celem stała się przełęcz Col de Clapier, która jest wymieniana przez badaczy jako jedno z prawdopodobnych miejsc przemarszu wojsk Hannibala.
Jeżdżąc po okolicy zauważam, że Francuzi pieczołowicie pielęgnują pamięć o ruchu oporu „La Resistance”. Tablicy lub pomnika upamiętniającego walki, potyczki nie może zabraknąć w każdej szanującej się Alpejskiej wiosce. Miejsce pamięci zawsze zawiera listę ofiar – partyzantów poległych w walce lub cywilów rozstrzelanych w ramach represji.
Dalszy etap wycieczki prowadził przez malowniczą, niezaludnioną dolinę Combe d’Olle, w której roi się od świstaków siedzących przy swoich norach lub wylegujących się na środku drogi za zakrętami.. Stada świstaków biegających po polanach sprawiły, że poczułem się jak reporter National Geographic i dobre parę minut biegałem z aparatem ścigając co słabsze i wolniejsze osobniki. W tym czasie reszta z nich wyglądała z nor i czekała aż człowiek w kasku odjedzie i da im spokój..
Ruszam dalej, a otaczające mnie widoki miejscami do złudzenia przypominają mi gruziński Kaukaz.
Widoki z przełęczy Col du Glandon i Col de la Croix Fer:
Po drodze mijam Fort Victor-Emmanuel:
i wcale nie takie milczące owce w miasteczku Termignon:
cały czas zbliżam się do Col de Clapier..