Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07.07.2010, 00:16   #8
felkowski
 
felkowski's Avatar


Zarejestrowany: Apr 2008
Miasto: Warszawka
Posty: 1,483
Motocykl: RD07a
Przebieg: 66666
Galeria: Zdjęcia
felkowski jest na dystyngowanej drodze
Online: 1 miesiąc 21 godz 47 min 41 s
Domyślnie

Wstaję rano. Choć to tylko mi się tak wydaje. Menelasy już dają w długą. No oni mają kawał drogi tą swoja landaryną. Jakoś mi się udziela klimat miejsca. Czuję się jak na wakacjach. Zero pośpiechu. Zbieram się powoli. Jak już się spakowałem, Parys namawia mnie na gulasz. No dobra niech będzie. Trza spróbować miejscowych specjałów. Parę minut nie zrobi różnicy. No dobra gdzie ten gulasz? Spoko facet. Dopiero ogień rozpalamy. Będzie jakoś po południu.
IMG_4170.jpg
Postanawiam przelecieć się po okolicy Kotliny. A okolica pikna i jest na co popatrzeć. Latam jakimiś polnymi drogami. Właściwie to mam mapę okolicy, ale głęboko gdzieś w kufrze. Latam tak na chybił trafił. W pewnym momęcie orientuje się, że jestem już na rezerwie. Jakoś to mi nieszczególnie pasuje do latania po lesie. Zabawa się zkończyła. Od razu zaczynam kombinować gdzie jest najbliższa stacja. Jest jeden mały problem. Nie bardzo wiem gdzie jestem. Trzeba dojechać do jakieś miejscowości. Jest. Git teraz już tylko do Kosjericia.
IMG_4175.jpg
Nie bardzo pamiętam kiedy przełaczałem na rezerwe. Właściwie to nie przełączyłem na on po tankowaniu. Teraz wiem, że nic nie wiem. Serpentynkami w dół zjeżdżam na zgaszonym silniku. Tak dla oszczędności. Dzieju byłby ze mnie dumny ;-). Po drodze strzelam sobie fotkę z Tomosem. A co. Wie ktoś co to takiego ?
IMG_4189.jpg IMG_4190.jpg
Ze stacji jadę do Kotliny. Tu luz na całego. Cała ekipa siedzi sobie pod drzewkami w cieniu. Popijają chłodne piwko. W kociołkach gotuje się gulasz. Mistrz ceremonii co chwila dosypuje coś pachnącego do kociołków. Powiem tak, patrząc na to co się dzieje na ogniskach robię się głodny. Coraz bardziej głodny. Masakrycznie głodny. Zwłaszcza, że to wszystko jeszcze wygląda na już gotowe. Co jakiś czas szefu wędruje do wybranej przez siebie osoby z łyżką i daje zkosztować. Mniam, Mniam. Kolana już mam mokre od śliny. Wreszcie pada na mnie. No mówie, że chyba jeszcze coś, ale nie zdążyłem wyłowić co. 'Trzeba jeszcze pogotować' i miesza hohelką - nie daje się nabrać na ten prostacki numer.
IMG_4191.jpg
Częstują mnie rakiją. Kurde, że też ja muszę jechać. Przy okazji nawiązuje się rozmowa o rakiji. Jakoś ta wczorajsza była inna od przedwczorajszej. Pytam o co chodzi. W odpowiedzi dostaję wykład czym się różni rakija od perepeczenicy. Otóż ta druga jest destylowana dwa razy. A potem albo zlewana do drewnianych beczek, albo wrzuca się do niej szczapę drewna. Od której nabiera smaku i zapachu. Na koniec wykładu dostaje dużego 1.5 litrowego peta. Z podsumowaniem wykładu. Dobry alkochol robi się w domu. W sklepie sprzedają gówna. Śmierdzi, nie smakuje i głowa po nim boli. Ta była dobra, tylko jakoś mało jej było. Chyba muszę znowu tam pojechać.
IMG_4204.jpg
Wreszcie gulasz wchodzi na stół. Doprawia się to jedną małą suszoną papryczką wielkości paznokcia. Jedną !!!! Takie małe, ja wezmę choć dwie. Rozkruszam w paluszkach jak wszyscy. Kawałek dostaje się pod paznokieć. O ja pierdziu. Jeszcze języka nie umoczyłem a już piecze. Na razie w palce. Ale gulasz w piteczkę.

Czas ruszać. Postanawiam pojechać wzdłuż Driny. Trochę dookoła ale może będzie ładnie. Boban z Bośni ofiaruje się, że mnie przeprowadzi przez góry. Ruszamy. Do Kosjericia asfaltem. Tuż za, wjeżdżamy w jakieś wioski. Zaraz po tym asfalt się kończy. Zapitalamy serpentynkami szutruweczką. Ledwo łapię z przewodnikiem kontakt wzrokowy. Nie dość, że gość pogina jak autostradą to jeszcze ten pył. W otwartym kasku po krótkiej jeździe za Bobanem zgrzyta mi piach w zębach a oczy ledwo co widzą. Na szczycie zatrzymujemy się. Boban zakłada buciory, ja kondona. Ledwo to zrobiliśmy wali deszcz. Po kilku chwilach przynajmniej się już nie kurzy.
IMG_4206.jpg
Zjeżdżamy w dół jeszcze trochę kluczenia po wioskach i jesteśmy znowu na asfalcie. W dolinie Driny.
IMG_4211.jpg
Rzeka oddziela Bośnie od Serbii. Widoki maliina. Zrobiłbym kilka zdjęć, ale niestety nie mogę się zatrzymać bo Gość zapitala jak przeciąg. Jadę tak za nim zastanawiając się jakby tu się urwać. W końcu sam się zatrzymuje. Żegnamy się.
IMG_4207.jpg
Ja dalej wzdłuż rzeki, on przez granicę na moście. Rzeka wygląda na dość wysoki stan a prąd nieźle pruje. Z czasem wygląda jakby łagodniała. W końcu staje się leniwym szerokim zalewem. Zatrzymuje się na stacji. Nie żebym tankował. Coś mi z powietrzem nie bardzo grało. Dopompowaełm. Wdaję się w rozmowe z panem z Zastawy. Nie takiej jakie spotykamy (coraz rzadziej) tylko takiej normalnej ciężarówki. Nie widywałem takich u nas. Wielkością i kształtem przypomina mitsubishi canter lub coś w tym stylu. Pan ze stacji przylatuje ze sprajem i ściereczką. Rzuca się z tym na szybę. Trochę mi głupio i próbuje się bronić. Pan jednak nie daje za wygraną. Mówi, że pewnie daleko jadę i niedobrze jest mieć brudną szybę. Za tamą żegnam Drine. Od razu robi się płasko i znikają góry.

Zaczynają się smutne nudne i nurzące przeloty. Wkurzam się na kondona bo mam mokro w gaciach. Ściągam dziada i przypinam ekspandorem do gmoli. Jako, że już nie pada. Mam go w nosie. Zaczynam nabierać przekonania, że to za jego sprawą mam mokro w siedzeniu. Zaczyna zmierzchać. Robi się coraz chłodniej. Jako, że wcześniej przemokłem robi się średnio miło. Wpinam membrany i podpinkę. Ciekawe, że rękawiczki które dostałem od Sambora, takie cienkie, ultra letnie z jakiegoś dziwnego materiału nie puściły wody. Jest to o tyle interesujące, że wcale na takie nie wyglądały. Kondon wręcz przeciwnie. Uwex z podszewką a dupa mokra. Robi się już ciemno jak docieram do Fruszkiej Hory. Bardzo polecam ten kawałek drogi. Jest super. Nocowałem tu w tamtą stronę. Jak poprzednio zaczyna walić piorunami. Docieram do Nowego Sadu. tu zaczyna już padać. Jadąc za drogowskazami wydaje mi się że błąkam się po całym mieście. Mam nadzieje, że jakimś cudownym zrządzeniem losu trafię na ten czoperowski klub w którym można się przespać. Niestety jak Hubert mi o nim opowiadał nie wpadłem na pomysł żeby Go zapytać gdzie on jest i jak do niego trafić.
IMG_4214.jpgIMG_4221.jpg
Szuram dalej na Szeged. Deszcz już wali konkretnie. Jest mi wszystko jedno. Postanawiam jechać ichnia autostradą. Właściwie z autostradą ma to tyle wspólnego, że trzeba za to płacić. Jest tu zwykła jednopasmowa droga. Nic nie widzę. Jest ciemno. Wizjer zalany wodą i słabo co widać. Właściwie sytuację ratują tylko światła samochodów jadących z przeciwka. Co chwila niebo rozjaśnia się od błyskawic. Są to chwile kiedy widać drogę. Deszcz bębni o kask jakby to był blaszany dach przystanku PKS.

Zazwyczaj wkładam rękawiczki mankietami na kurtkę. Te zaś nie mają mankietów i wciągnąłem je w rękawy. Zazwyczaj podczas deszczu woda z kurtki wpływa do rękawiczek i te mam mokre. Tym razem zrobiłem odwrotnie. I miałem odwrotnie. Rękawiczki suche. W rękawach zaś bagno. Mijam wielki motel ze stacja benzynową. Jako że mam już dość jazdy i jest grubo po dziesiątej postanawiam zbastować. Zawijam i wjeżdżam pod hotel. Parking fajny z daszkami. To mi pasuje. Zastanawia mnie tylko że wszystkie okna w hotelu są ciemne. Wchodzę przez drzwi do środka. Marmurki wielkie przestrzenie i tylko knajpa otwarta. Dalej zamknięte. W środku ni żywego ducha. Nawet w knajpie nikogo. A w nosie. Po około dwudziestu kilometrach podobnie wielki hotel. Sytuacja identyczna.
IMG_4230.jpg
Tuż przed północą docieram do Horgoszy. Ostatnie miasteczko przed granicą. tu kiedyś nocowałem w malutkim hoteliku. Trafiam bez pudła. Jest tuż przy stacji kolejowej. Nocleg 10 euro ze śniadaniem. Ciepły prysznic. Wszystkie ciuchy rozwalam po pokoju do suszenia. Uf jak milutko sucha pościel i mięciutkie łóżeczko. Więcej nie pamiętam.
__________________
felkowski
sikanie z wiatrem to chodzenie na łatwizne
felkowski jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem