No i odbyło się!!!
Mimo deszczu, wiatru endurasi nie wymiękli!
Impreza zaczęła się przyjazdem mecenasa i maćka w czwartek do Belgradu. Chłopaki dzielnie walczyli między innymi z kilogramem jagnięciny ale polegli przed końcem.
Po upojnej nocy okraszonej najepką, koncertami, kłótniami z taksiarzami oraz poszukiwaniem innych mocniejszych wrażeń, śniadalimy na looozaka, a potem wyjechali ok. południa.
Na miejscu już był Felkowski. Nocował gdzieś na Fruskiej Gorze całkiem niedaleko od celu ale po dniu walki z przeciwnościami losu (szczególnie chyba walką z pompą od ST!!) zalogował się gdzieś pod krzaczkiem.
Piątek minął pod znakiem Najepki. Trochę pojeźlilim ale zdecydowanie więcej popilim (byle nie kilim). Koncert na żywo w strugach deszczu. Prawie jak woodstock normalnie.
W sobotę mecenas przebudził mnie trzaskaniem drzwiami samochodu o 6.13 rano. Nie wiem po jaką cholerę ale ciągle coś z niego wyciągał. No ale zajebiście. Chłopaki pichcili jakieś śniadanie, chociaż definitywnie zabrakło pasztetu, który ktoś skrzętnie w nocy opier...ił! Jakieś głodne wilki chyba! Skrytopasztetożercom mówimy stanowcze NIE!!!! Kawka, woda, kupa ekologiczna, kąpiel w strumieniu, krótkie ustalenia grup i wyjazd.
Ja z Felkowskim byliśmy w grupie z przewodnikiem Racą. Poza tym byli Chorwaci ze Splitu, Vukovaru, Zagrzebia i Osijeka, no i jeden Bośniak. Kierunek Kosijerić. Tutaj szybkie zakupy, tankstelle i dzida w las. Oczywiście w tym momencie niebiosa się otwarły i anioły zesłały na nas deszcz.
No i tu się zaczęło... prawdziwa dzida

Za komentarz niech posłużą zdjęcia made by Felkowski.